wtorek, 19 czerwca 2018

Część IV



Po zmywaniu, kiedy przychodzi pora, by znaleźć dla mnie ubranie, Sara znowu się ożywia. Prowadzi mnie do małego pokoju, który wcześniej wzięłam za jedną z sypialń. Ubrania — mnóstwo ubrań — leżą porozrzucane wszędzie, na podłodze i na półkach.


Eee… skoro mają mało wszystkiego i trzeba szanować każdą rzecz, bo nie wiadomo kiedy dostaną coś nowego, to ciuchów to powinno również się tyczyć. Chyba że chcą niedługo latać jak ich pan Bóg (czy inny wszechmocny pierwiastek) stworzył.


— To jest nasz magazyn — oznajmia, chichocząc, i wskazuje ręką wnętrze pokoju.
— Skąd macie te wszystkie ciuchy? — Wchodzę ostrożnie do środka, depcząc po koszulach i zwiniętych w kulkę skarpetkach.


Boru, jaki syf, a złożyć już gdzieś ładnie w kątku to się nie da, żebyście nie musieli niszczyć ubrań buciorami?


Spod ubrań nie prześwituje nawet kawałek podłogi.
— Znajdujemy je — odpowiada Sara ogólnikowo. A potem dodaje z nagłą zaciętością: — Blitz wcale nie wyglądał tak, jak mówili. Zombie kłamali w tej sprawie, tak jak kłamią w każdej innej.
- Zombie?
Sara uśmiecha się szeroko.
-Tak nazywamy wyleczonych, po zabiegu. Raven twierdzi, że równie dobrze mogliby być zombie. Mówi, że po remedium ludzie głupieją.
- To nieprawda - odpowiadam odruchowo i niemal ją poprawiam: to namiętności ogłupiają ludzi, upodabniają ich do zwierząt. Wolny od miłości jest blisko Boga. To stara maksyma z Księgi szczęścia, zdrowia i zadowolenia. Remedium miało nas uwolnić od skrajnych emocji, przywrócić nam jasność myśli i uczuć.


Nie jest specjalnie zaskakujące, że banialuki, które wpajano Lence przez całe życie, jeszcze się trzymają ostatkiem sił. Po chwili dziewczyna przypomina sobie jednak cały bullshit, o którym się niedawno dowiedziała.


Ale kiedy przypominają mi się zimne oczy ciotki Carol, moja siostra i jej twarz bez wyrazu, stwierdzam, że określenie „zombie" jest właściwie całkiem trafne. I prawdą jest, że nasi nauczyciele nas oszukali, tak jak wszystkie podręczniki do historii kłamali w sprawie blitzu. Mówili, że Głusza została zupełnie wyludniona podczas bombardowań. Że Odmieńcy - albo osadnicy - nie powinni nawet istnieć.
Sara wzrusza ramionami.
- Jeśli jesteś mądry, troszczysz się o innych. A jeśli się troszczysz, to kochasz.
- Czy to też powiedziała ci Raven?
Sara znowu się uśmiecha.
- Raven jest najmądrzejsza na świecie.


Raven Zajebista I. Już mnie mdli, a to dopiero początek.

Lena bierze się za wybieranie jakiegoś porządnego outfitu. Sara, jak to dzieciak, bawi się całą sytuacją i prosi, żeby Lena przymierzyła różne ciuchy. Lena znajduje wreszcie w tym bajzlu zielone wojskowe spodnie i podkoszulek z długim rękawem oraz trochę za duże adidasy. Podczas wiązania butów angstuje, jak to kiedyś zakładała adasie przed biegami z Hanką i przez chwilę zaczyna żałować, że w ogóle uciekła z Portland, ale zaraz jej przechodzi. Wszak Liściostwór dokonał żywota, żeby Lenka mogła hasać po kniei, a poza tym i tak nie może wrócić, więc whatever.

Sara wyprowadza Lenę z piwnicy na zewnątrz. Lena jest zachwycona okolicznościami przyrody.


Tu, gdzie powinna być naziemna część domu, znajduje się tylko wielka porośnięta trawą polana pokryta resztkami zwęglonego drewna i ogromnymi kamieniami. Nie byłam przygotowana na blask słońca ani na ten wszechogarniający zapach roślin, zapach życia. Otaczają nas zewsząd ogromne drzewa, których liście, zabarwione na żółto, jak gdyby przechwytywały słoneczny blask, tworzą na ziemi mozaikę naprzemiennych plam światła i cienia. Ten widok dotyka najczulszych strun w mojej duszy, sięga aż do samej głębi, tak że mam ochotę paść na ziemię i płakać z radości albo rozłożyć ręce i zacząć się kręcić wkoło. Po tak długim czasie spędzonym w zamknięciu pragnę upajać się tą przestrzenią, tą rozciągającą się wokół jasnością.
— To był kiedyś kościół — oznajmia Sara. Wskazuje ręką na rozłupane kamienie i poczerniałe drewno za moimi plecami. — Ale bomby nie dosięgły piwnicy. W Głuszy jest mnóstwo podziemi ocalałych z bombardowań. Zobaczysz.
— Kościół? — powtarzam zaskoczona. W Portland kościoły to stal, szkło i czyste białe gipsowe ściany. To sterylne miejsca, gdzie cud życia i doskonałość Bożej nauki są celebrowane i ukazywane za pomocą mikroskopów i wirników.


Eee… what? Wyobrażam sobie ołtarz składający się z jakichś steampunkowych mechanizmów i nie ogarniam kuwety. To jak wyglądają msze? Robią jakieś eksperymenty jak na lekcjach chemii? „A teraz udowodnię, dlaczego Bóg w swej mądrości zakazał wlewania wody do kwasu. Aaaaaaaaaaaaaameeeeeeeeeeeen!” Takie muzeum nauki z dodatkiem bullshitowej ideologii.


— Jeden ze starych kościołów — wyjaśnia Sara. — Ich też jest tu mnóstwo. Na zachód od Rochester stoi nawet jeden w całości. Pokażę ci go kiedyś, jeśli będziesz chciała. Chodź. — Ciągnie mnie za podkoszulek. — Jest mnóstwo do zobaczenia.
Wcześniej byłam w Głuszy jedynie raz, z Aleksem. Przekradliśmy się przez granicę, żeby mógł mi pokazać swój dom.


Który nijak nie ma się do sytuacji w osadzie, w której właśnie się znajdujesz.  Nie czujesz się chociaż trochę oszukana?


Tamta osada, podobnie jak ta, mieściła się na dużej polanie, zamieszkanej jeszcze przed blitzem, na terenie, którego drzewa i roślinność nie zdołały zagarnąć. Ale ta polana jest dużo większa, ogromna, widzę na niej zrujnowane mury oraz kamienne łuki, a w jednym miejscu betonowe schody, które wędrują od ziemi w górę i nagle się urywają. Na ostatnim stopniu kilka ptaków uwiło sobie gniazda.


I nie ma nawet żadnych ognisk z kiełbaskami, przyczep kempingowych i ciężarówek pełnych książek. Skandal.


Oddech więźnie mi w gardle, gdy powoli torujemy sobie z Sarą drogę przez wilgotną i miejscami sięgającą niemal do kolan trawę. To zrujnowany świat, miejsce absurdalne, pozbawione sensu. Drzwi, które wiodą donikąd. Zardzewiała ciężarówka bez kół stoi pośrodku jasnozielonej trawy, a drzewo wyrasta z jej środka.


Cóż, jeszcze w „Delirium” podczas wycieczki z Simoroślą Lenka widziała w Głuszy to:

Pośrodku pola szumiącej trawy stoi wielka niebieska ciężarówka w nienaruszonym stanie, jak gdyby ktoś przyjechał tutaj na piknik.

Dobrze, że ałtorka skapnęła się, jakie to było idiotyczne.


Kawałki błyszczącego, poskręcanego metalu są wszędzie, stopione i powyginane w nierozpoznawalne kształty. Sara maszeruje obok mnie radosnym, skocznym krokiem. Tutaj, na zewnątrz, ekscytacja aż od niej bije. Z łatwością omija kamienie i metalowe odpadki zaśmiecające trawę, podczas gdy ja nie odrywam oczu od ziemi. To powolna i wyczerpująca droga.
— To kiedyś było miasto — mówi Sara. — A to pewnie główna ulica. W wielu miejscach rosną młode drzewa, ale za to nie ma tam żadnych śladów budynków. Stąd wiemy, gdzie stały domy. Drewno pali się dużo łatwiej. Wiadomo. — Ścisza głos do szeptu, a jej oczy robią się duże i okrągłe. — Wiesz, to nawet nie same bomby uczyniły największe szkody, tylko pożary, które wywołały.
Z wysiłkiem kiwam głową.
— Tu była szkoła. — Wskazuje na następny duży obszar porośnięty niską roślinnością, mniej więcej w kształcie prostokąta. Drzewa na jego obwodzie noszą ślady ognia: spalone do białości i właściwie bezlistne wyglądają jak wysokie, patykowate upiory. — Niektóre szafki stały tu z dyndającymi otwartymi drzwiczkami. W kilku były jeszcze ubrania i inne rzeczy. — Przez chwilę na jej twarzy maluje się poczucie winy i wtedy dociera do mnie, skąd wzięły się ubrania w magazynie, spodnie i podkoszulek, które mam na sobie.


Skoro ubrania z magazynu nie pochodzą z nowych dostaw zza ogrodzenia, tylko z czasów Blitzu, to te ciuchy mają już swoje lata, więc nieszanowanie ich jest jeszcze głupsze niż myślałam.

Lena zatrzymuje się przy pozostałościach szkoły i zaczyna rozmyślać o uczniach zaskoczonych bombardowaniami.


Myślę o dzieciach, które musiały przechodzić w miejscu, gdzie siedzi teraz wiewiórka. Myślę o wszystkich tych małych, ciepłych dłoniach przekręcających zamek szyfrowy w szkolnych szafkach, o wszystkich tych głosach, o pospiesznym tupocie tylu nóg. Myślę o tym, jak musiało tu być podczas blitzu: panika, krzyk, popłoch, ogień.
W szkole zawsze uczono nas, że blitz — Wielkie Oczyszczanie - odbył się szybko. Widzieliśmy na filmach pilotów machających z kokpitów, gdy bomby spadały na odległy kobierzec zieleni, drzewa tak małe, że wyglądały jak zabawki, a potem wąskie smugi dymu wznoszące się jak pióropusz ponad roślinnością. Nie było chaosu, bólu, nie było krzyków. Po prostu cała populacja ludzi, którzy stawili opór i odmówili przeprowadzenia się w miejsca objęte rządową jurysdykcją, niewierzących i skażonych, została skasowana za jednym zamachem, obrócona w nicość ruchem szybkim jak uderzenie w klawiaturę. Ale rzeczywistość była inna. Pełne szafki są wystarczającym świadectwem. Mam przed oczyma dzieci, które, zaskoczone atakiem, przepychają się w panice w stronę wyjścia. Niektórym z nich — bardzo niewielu — udało się może uciec i urządzić sobie dom w Głuszy, ale większość z nich zginęła. Nasi nauczyciele przynajmniej w tej sprawie nie kłamali.


Całkiem niezły fragment, jak Oliver się tak mocno zepnie, to potrafi. Szkoda, że zdarza się to tak rzadko. Tylko jedno mnie zastanawia, skoro wymieciono tak dokumentnie populację – czyli bombardowanie było konkretne, a pożary ogromne, to jakim cudem uchowały się te szafki z ciuchami? Pancerne jakieś były?


— Wszystko w porządku? — pyta Sara. Kładzie mi na plecach rękę, która jest chuda i silna. — Jeśli chcesz, możemy już wrócić.
— Nic mi nie jest. — Otwieram oczy. Odeszłyśmy zaledwie kilkadziesiąt metrów od kościoła. Większość ulicy jest wciąż przed nami, a ja chciałabym zobaczyć tutaj wszystko.
Teraz idziemy jeszcze wolniej, a Sara wskazuje na puste miejsca i popękane fundamenty w miejscu dawnych budynków: restauracja („Pizzeria, to stąd wzięliśmy piec"), bar („Wciąż widać szyld. Widzisz? Trochę jakby pogrzebany, o tam. Kanapki na zamówienie"), sklep spożywczy. Jego widok najwyraźniej przygnębił Sarę. Ziemia tutaj jest zryta, a trawa świeższa niż gdzie indziej. Musiano w tym miejscu kopać przez wiele lat.
— Przez długi czas znajdowaliśmy tu w ziemi jedzenie. Puszki, a nawet jakąś pakowaną żywność, która ocalała z pożarów. — Wzdycha melancholijnie. — Ale już nic nie zostało.
Idziemy dalej. Kolejna restauracja, po której jedynymi pozostałościami są ogromny metalowy bar i dwa krzesła z metalowym oparciem stojące obok siebie w plamie światła. Sklep z artykułami żelaznymi („Ocalił nam życie mnóstwo razy"). Obok niego stoi stary bank. Tutaj także znajdują się schody, które znikają nagle w ziemi, jak otwarte szeroko usta wcinające się w grunt. Ciemnowłosy chłopak — ten o niemiłym spojrzeniu — właśnie pojawia się na zewnątrz ze strzelbą przewieszoną przez ramię.
— Cześć, Tack — mówi Sara nieśmiało. Chłopak, mijając ją, mierzwi jej włosy.
— Tylko dla facetów — mówi. — Wiesz o tym.
— Tak, wiem, wiem. — Sara przewraca oczami. — Pokazuję tylko Lenie okolicę. To właśnie tutaj śpią chłopcy — wyjaśnia mi.
A więc nawet Odmieńcy nie odeszli zupełnie od segregacji. Witam z ulgą ten mały kawałek normalności, czegoś znajomego.


Tylko po co? Skoro ewidentnie nie kupują bajeczki Małego Brata, że miłość i relacje między mężczyznami i kobietami to takie zUo, to nie powinno ich obchodzić, gdzie kto śpi. A nawet jeśli zdecydują się na oddzielne sypialnie, to dlaczego dziewczęta nie mogą tam nawet wchodzić?


Oczy Tacka zatrzymują się na mnie i chłopak marszczy brew.
— Cześć — odzywam się piskliwym głosem. Próbuję się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. Chłopak jest bardzo wysoki i, jak wszyscy tutaj, chudy, ale ręce ma bardzo muskularne, a szczękę kwadratową i silną. On również ma znak po zabiegu, potrójną bliznę za lewym uchem. Zastanawiam się, czy jest podrobiona, tak jak u Aleksa. Czy też, być może, remedium na niego nie podziałało.
— Tylko trzymajcie się z dala od skarbca. — Słowa kieruje do Sary, ale nie spuszcza ze mnie wzroku. Jego spojrzenie jest zimne, oceniające.
— Tak jest — odpowiada Sara. Gdy chłopak odchodzi, dziewczyna szepcze do mnie: — Zachowuje się tak wobec wszystkich.
— Rozumiem już, co ma na myśli Raven, mówiąc o paskudnym charakterze.


A zdanie Raven Zajebistej I-szej jest święte. Cóż, Tack nie jest przytulaśnym misiem, ale na razie nic paskudnego jeszcze nie zrobił.  


— Ale nie czuj się źle. To znaczy nie bierz tego do siebie.
— Nie będę — odpowiadam, ale prawda jest taka, że to krótkie spotkanie wyprowadziło mnie z równowagi.


Jaka delikatna. Facet nie płaszczy się przed nią, a to przecież obraza majestatu. W sumie to dziwne, w końcu ona lubi nieprzyjmnych sukinsynów. Może to dlatego, że chudy i na piękną klatę nie ma co liczyć. No i włos mało botaniczny, psiamać. Muskularne łapki i szczęka jak u komiksowego Batmana jednak nie wygrają.


Wszystko tutaj jest na opak: drzwi, które otwierają się do góry, niewidzialne konstrukcje — budynki, drogowskazy i ulice, które wciąż rzucają na wszystko cień przeszłości. Słyszę tupot setek stóp i dawny śmiech unoszący się wśród świergotu ptaków: miejsce to zbudowane jest ze wspomnień i echa. Nagle ogarnia mnie całkowite znużenie. Pokonałyśmy dopiero połowę ulicy, ale mój wcześniejszy zamiar, by obejrzeć cały teren, wydaje się teraz absurdalny. Blask słońca, powietrze i rozległa przestrzeń — to wszystko mnie przytłacza. Odwracam się — zbyt szybko i niezdarnie — po czym potykam się o kamienną płytę upstrzoną ptasimi odchodami i ląduję twarzą w ziemi.


Wiem, że to dziecinne i złośliwe, ale jakoś cieszy mnie Lenka robiąca klasycznego faceplanta w glebę.


— Lena! — Sara natychmiast przyskakuje do mnie i pomaga mi wstać. Przygryzłam sobie język i czuję w ustach metaliczny smak krwi. — Wszystko w porządku?
— Za chwilę dojdę do siebie — mówię z cichym jękiem. Siadam na kamieniu. Dociera do mnie, że nie wiem nawet, jaki dziś dzień ani miesiąc. — Którego dziś mamy? — pytam Sarę.
— Dwudziestego siódmego sierpnia — odpowiada, wciąż przypatrując mi się z troską.
Dwudziestego siódmego sierpnia. Opuściłam Portland dwudziestego pierwszego. Straciłam niemal tydzień w Głuszy, w tym miejscu, gdzie wszystko wywrócone jest do góry nogami. To nie jest mój świat. Mój świat rozciąga się wiele kilometrów stąd: świat, w którym drzwi prowadzą do pokoi, świat czystych białych ścian i cichego szumu lodówek, świat równych ulic i chodników bez dziur na każdym kroku.


Cóż, trzeba było wcześniej zacząć to kalkulować, a nie rzucać się na liściowłosego Adonisa bez głębszego pomyślunku. Ale o tym trąbimy przecież od dawna. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. To teraz śpij w kniei.


Czuję kolejne ukłucie bólu i zginam się wpół, łapiąc za kolana. Za niecały miesiąc Hana będzie po zabiegu. Alex był jedyny, który rozumiał tę rzeczywistość. Mógłby odbudować dla mnie tę zrujnowaną ulicę, zmienić ją w miejsce, gdzie panuje porządek i sens. Miał mnie przeprowadzić przez tę dzikość. Z nim wszystko byłoby dobrze.


Ehehehehehehehehehe. Szczerze wątpię. Poza tym jak się we wszystkim polega na facecie, do tego jeszcze tak durnym, to żadna przyszłość nie wygląda zbyt jaskrawo.


— Przynieść ci coś? — Głos dziewczyny jest niepewny.
— Nic mi nie będzie. — Z bólu z trudem cedzę słowa. — To tylko jedzenie. Nie jestem do niego przyzwyczajona.
Zaraz znowu zwymiotuję. Chowam głowę między kolanami i kaszlę, by z powrotem wdusić w siebie wstrząsający mną szloch. Sara jednak musiała się domyślić, ponieważ mówi bardzo cichym głosem:
— Z czasem się przyzwyczaisz.
I chyba nie mówi tylko o śniadaniu. Po tym nie pozostaje nam nic innego, jak zawrócić: zbombardowaną drogą, między odłamkami metalu błyszczącymi w wysokiej trawie jak przyczajony, czyhający na ofiarę wąż. Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi. Zanurzam się w wodzie, która ma płowy kolor rozkopanej gleby. Każdy oddech dusi. Nie ma niczego, czego można by się przytrzymać, niczego, w co można by się wbić pazurami. Nie ma wyjścia, trzeba odpuścić. Odpuścić. Poczuć wokół siebie ciężar, poczuć kurczenie się płuc, powoli narastające ciśnienie. Pozwolić sobie na to, by opaść głębiej. Nie ma nic, tylko dno. Nie ma nic, tylko smak metalu, echo dawnego życia i dni, które zlewają się w ciemność.


I tym górnolotnym fragmentem kończy się ta część WTEDY. W następnym odcinku powrócimy do wątku TERAZ i dowiemy się co nieco o nowym życiu Leny w Nowym Jorku.

Do zobaczenia!

Beige

25 komentarzy:

  1. Beige, świetna analiza :)

    Jedno tylko mi się nijak nie składa - Raven stara się jakoś uporządkować ten mały świat, wymyśla zasady i regulaminy. I pozwala na bałagan w magazynie? Nigdy w to nie uwierzę, bo wydaje mi się, że Raven kazałaby go komuś posprzątać choćby dla samej przyjemności wydawania rozkazów.

    Ech, nie lubię jej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabolało mnie traktowanie ubrań, jakby były niepotrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozczarowało mnie (mój błąd- miałam oczekiwania), że odmieńcy dostali na starcie itemy ze zbombardowanych miast. Nazwa "Głusza" dawała nadzieję na trochę bardziej zaawansowany survival, coś w stylu "Lena musi przed zimą wybudować schronienie mając do dyspozycji patyk i sznurek, o ile się dowie jak upleść sznurek". A tak to, meh, postapo tyle, że w lesie :( Poza tym, zajęcie dawnych miast jest ryzykowne. Powinni raczej zabrać, co się da i osiedlić się gdzie indziej, dziwne, że nie zrobiono im ponownego nalotu na osadę.
    Precz z Raven. A żeby ją Simorośl uwiódł.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Po prostu cała populacja ludzi, którzy stawili opór i odmówili przeprowadzenia się w miejsca objęte rządową jurysdykcją, niewierzących i skażonych, została skasowana za jednym zamachem, obrócona w nicość ruchem szybkim jak uderzenie w klawiaturę. Ale rzeczywistość była inna. Pełne szafki są wystarczającym świadectwem. Mam przed oczyma dzieci, które, zaskoczone atakiem, przepychają się w panice w stronę wyjścia." - Mam problem z tym fragmentem, bo z jednej strony jest napisany lepiej niż pozostałe pod względem stylistycznym, ale jeśli chodzi o sens to wzbudza spore wątpliwości. Czy pozostawione pełne szafki są dowodem na chaos i panikę? Raczej właśnie na wymiecenie wszystkiego, jak stoi, w moment. Dlatego brzmi to melodramatycznie - wyobrażanie sobie takich scen, podczas gdy tak naprawdę powody na to są dość wyssane z palca. Swoją drogą - wydaje mi się, że szkolne wycieczki - zamiast do śmiechowych krypt, mogłyby być kierowane właśnie w takie miejsca. Skoro i tak jest propaganda pod tytułem "wrogów systemu wymietliśmy w mgnieniu oka", to by się ładnie składała w całość z "zobaczcie, do dzisiaj leżą zapomniani i to samo czeka każdego wroga systemu". No ale Mały Brat by musiał chociaż kawałek Głuszy dla tego celu opanować, a - jak widać - brakuje mu... czegoś, najwidoczniej (ok, przede wszystkim sensownego systemu).
    Ta "segregacja" jest całkowicie pozbawiona sensu - biorąc pod uwagę, że główną przeszkodą dla życia w systemie Małego Brata jest miłość i chuć i to dlatego najczęściej ludzie uciekają do Głuszy... to musi ich czekać niezłe zdziwienie, że akurat tę zasadę zachowali. Przecież najczęściej powinni uciekać parami, więc wychodzi na to, że jeśli im się uda - to na wstępie w obcym świecie są rozdzielani (ok, niby tylko na noc, ale nadal brzmi to sztucznie i nieprzemyślanie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby spoko, gdyby każdy spał, jak chce - czyli np. pary razem, ale "pokoje" dla dziewczyn/chłopaków, którzy się krępują plci przeciwnej byłyby obok tych koedukacyjnych. Wyglądałoby zdecydowanie naturalniej niż taka segregacja na siłę.

      Usuń
    2. A co do szafek... no właśnie podczas ewakuacji nie powinno się zajmować swoimi rzeczami, ale od razu kierować się do wyjścia - uczą tego w szkole podczas próbnych alarmów pożarowych. Wycieczka do szafki po kilka ciuchów i podręczników byłoby arcygłupie, kiedy budynek jest bombardowany...

      Co nie zmienia faktu, że też się zdziwiłam wiedzą Lenki, niepodpartą właściwie niczym konkretnym - pełne szafki nie są dowodem. Nawet brak ciał o niczym nie świadczy, po od katastrofy minęło zbyt wiele czasu.
      To wyraźnie jest wiedza samej autorki, niż bohaterki...

      Usuń
  5. Ale kiedy przypominają mi się zimne oczy ciotki Carol, moja siostra i jej twarz bez wyrazu, stwierdzam, że określenie „zombie" jest właściwie całkiem trafne.
    Nie, nie, NIE!
    Przepraszam bardzo, ale to, co tutaj mówi Lenka ma się nijak do tego, jakie wrażenie wyniosłam z pierwszej części. Oni się o nią troszczyli, policjant, mam wrażenie, nawet okazał jakieś współczucie, rodzina się o nią martwiła, Brian w swoim krótkim występie okazał się w sumie bardziej empatyczny od Truliścia. Jeśli to są zombie to ja też jestem. I większość znanych mi ludzi również.
    I prawdą jest, że nasi nauczyciele nas oszukali, tak jak wszystkie podręczniki do historii kłamali w sprawie blitzu. Mówili, że Głusza została zupełnie wyludniona podczas bombardowań.
    Mówić młodym, że zabiło się wiecej cywilów niż w rzeczywistości -tak się robi propagandę!
    Serio, czy kłamstwo nie mogłoby brzmieć w stylu "w ciągu roku wszyscy oporni wymarli na Delirię"?
    „A teraz udowodnię, dlaczego Bóg w swej mądrości zakazał wlewania wody do kwasu. Aaaaaaaaaaaaaameeeeeeeeeeeen!”
    Kocham ten koncept! Tylko zamiast Amen powinno być
    Aaaaaa...rgh :)
    ale większość z nich zginęła. Nasi nauczyciele przynajmniej w tej sprawie nie kłamali.
    Jak wyżej.
    Przygryzłam sobie język i czuję w ustach metaliczny smak krwi
    Dobra, tutaj będzie czepialstwo, ale po ugryzieniu w język czuć raczej słony smak, nic z metalu.
    A traktowanie ubrań boli bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli nauczyciele są święcie przekonani w to, co uczą? Lenka strasznie się ich czepia, ale oni również są pionkami Małego Brata. Na pewno nie ma specjalnych szkoleń, w których wykładowcy poznają prawdziwą wersję historii, a potem wersję, którą mają rozpowszechniać.

      A co do rodziny Lenki... też się wkurzyłam na jej słowa. Ale oni nie mają liści na głowie, więc czego innego można by się spodziewać...

      Usuń
    2. A jeśli nauczyciele są święcie przekonani w to, co uczą?
      Własnie moim zdaniem w społeczeństwie powinna być jedynie wersja, że blitz przebiegał dużo łagodniej a to mieszkańcy stawili nieuzasadniony opór, albo że był faktycznie walką z uzbrojonymi spiskowcami, albo że ludzi na tych terenach wybiła jakaś epidemia...

      Usuń
    3. Brian w swoim krótkim występie okazał się w sumie bardziej empatyczny od Truliścia
      Lubię Briana, ale jednak bycie bardziej empatycznym od PŚ nie jest wybitnie trudne :/

      Usuń
  6. - A cóż to? - spytała pani Jadzia, wskazując na uchylone drzwi.
    - Magazyn z ubraniami. Jeśli czegoś potrzebujecie, droga wolna, na pewno znajdziecie coś w swoim rozmiarze - odparła Raven.
    Po przekroczeniu progu magazynu Hipolit od razu zrozumiał, jak marny los czeka osobę odpowiedzialną za ten bajzel. Wciąż pamiętał, jak jego matka uczyła go porządku oraz szacunku dla ubrań, oraz jak potrafiła się wściec, gdy odkryła choć najmniejsze zagniecenie na jednej z jego wyjściowych koszul. W takich chwilach zastanawiał się, czy aby na pewno jest do końca wyleczona - przecież po remedium nikt nie powinien aż tak wrzeszczeć, prawda?
    Niestety, Hipolit nie mylił się. Gdy tylko pani Jadzia omiotła magazyn spojrzeniem, jej oczy zwęziły się niebezpiecznie, a kąciki ust zadrżały złowrogo.
    - Co to jest?! - wrzasnęła. Hipolit mógłby przysiąc, że od tego krzyku nawet ziemia się zatrzęsła.
    - O co chodzi? - przerażona Raven wpadła do magazynu, wyciągając przed siebie nóż. Spodziewała się zapewne, że przestraszył ich napastnik albo dzikie zwierzę, jednak na widok gotującej się z wściekłości pani Jadzi znieruchomiała.
    - Te ubrania... brudne... pogniecione... kto jest za to odpowiedzialny?! - Hipolit martwił się, że jego matce zaraz braknie tchu.
    - To znaczy, my... one zawsze tak leżały - tłumaczyła Raven - Tak jest łatwiej, wygodniej...
    - Wygodniej?! - pani Jadzia spurpurowiała - Walają się po podłodze jak jakieś śmieci! Wszyscy je deptają, gniotą... Skąd weźmiecie nowe, gdy te się zniszczą? - to mówiąc, pomachała przed oczami Raven mocno sfatygowanym, brudnym, prującym się w kilku miejscach swetrem.
    Raven milczała. Wokół obu kobiet zgromadził się już niewielki krąg obserwatorów, którzy szeptali między sobą.
    - Jak długo takie rzeczy będą wam służyć? Miesiąc, dwa? Ktoś się wysilił, aby to wszystko uprać, połatać? Nikt? Tak myślałam. Koniec z tym. Od dzisiaj wszystko składacie w kosteczkę i trzymacie na półkach, nie podłodze.
    - Zaraz, zaraz - Raven usiłowała przybrać swój zwykły, szorstki ton - Pojawiliście się tu kilka dni temu i już wydajecie nam rozkazy? Kim jesteście, żeby...
    - Kimś znacznie bardziej obytym w survivalu - wtrącił się Hipolit - Jeśli będziesz tak lekko podchodziła do życia tutaj, na zimę nie będziecie mieli w czym chodzić.
    Wśród zgromadzonych dało się słyszeć potakiwania oraz szmery uznania.
    - Brawo Hipolit! Brawo Jadwiga! - krzyknął ktoś. Reszta odmieńców ochoczo się do niego przyłączyła.
    - Mamo, nie jesteśmy tutaj, żeby im pomagać. Mamy misję, zapomniałaś? - spytał Hipolit, gdy wyszli z budynku, z dala od wścibskich uszu Raven.
    - Wiem. Ale czy ty widziałeś, jak oni traktują ubrania? Nie mogłam na to spokojnie patrzeć. I wiesz co, synu? Jestem z ciebie dumna. Ty zawsze wiedziałeś, że rzeczy, których nie ma się zbyt wiele, należy szanować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro autorkom YA wolno tworzyć Mary Sue i Garych Stu, to ja też mogę. Moja badassowa rodzinka Jadzia&Hipolit przynajmniej ma charakter!

      Usuń
    2. O,jest Hipolit! Fajnie!

      Chomik

      Usuń
    3. Jak tak dalej pójdzie, to pani Jadwiga poprowadzi tę rebelię, obali Małego Brata, ulepszy remedium i zostanie Wielką Bratową/Siostrą/Ciotką!

      Usuń
    4. Hipolit na prezydenta!


      Chomik

      Usuń
  7. Właściwie to kiedy dokładnie miał miejsce Blitz? Wydawało mi się, że na samym początku poczynań Małego Brata - czyli wiele, wiele lat temu. W takim razie czy znalezione ubrania nie powinny nieco odstawać od stylu, który nosi się w czasach Lenie współczesnych?

    W ogóle nagle zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, w którym roku miał miejsce przewrót i cała ta afera z Delirią w roli głównej (była w ogóle podana taka informacja?). Jakoś tak sobie ubzdurałam, że zaraz po wojnie... ale wtedy znalezione ubrania na pewno odstawałyby tym stylem...


    Pogubiłam się w chronologii... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akcja pierwszej części wg Wikipedii toczy się w roku 2091. Z kolei Delirium Wiki oznacza nieoficjalny timeline jako BADN - czas przed "odkryciem" delirki i AADN - czyli czas po odkryciu tejże durnej choroby. Wg tej chronologii akcja Delirium toczy się w roku 64 AADN.

      http://delirium.wikia.com/wiki/Timeline#AADN%20Era

      Beige

      Usuń
    2. A Blitz to 14 AADN, więc te ciuchy swoje lata mają. Dziwię się, że przy takim traktowaniu się jeszcze trzymają. Ale może te ubrania też są pancerne ;). NO i pytanie jak bardzo zmieniła się moda i jak wygląda modowy biznes wg Małego Brata.

      Beige

      Usuń
  8. Bożej nauki są celebrowane i ukazywane za pomocą mikroskopów i wirników.
    A,nawet dobre...
    Chyba na początku było lepiej,teraz ten utwór się nijaki robi..
    A Hipolit w krzakach był?Kręcił?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hipolit pilnował, by jego matka z miejsca nie pozabijała wszystkich wokół za rozrzucanie ubrań po podłodze :)

      Usuń
  9. To "tylko dla chłopców" skojarzyło mi się z taką Jaskinią Prawdziwych Mężczyzn, gdzie wszystkie czternastoletnie Samce Alfa mogą manifestować swoją męskość grając w gry wideo, jedząc pizzę i mając próby zespołu pomimo braku muzycznych skilli. Względnie z twierdzą z koca. Dziewczynkom wstęp wzbroniony, bo dziewczynki są gópie i śmierdzom
    Ogólnie, ekipa momentami sprawia wrażenie bandy dzieciaków na wycieczce szkolnej, dziwne, że przy posiłku nie powiedzieli chórkiem "smaaaczneeegoooo", choć może tę scenkę Lena przegapiła...
    Poważnie, już mój jedenastoletni, wychowany w mieście kuzyn bardziej ume w survival

    OdpowiedzUsuń
  10. 1/2 Wzdech... się trochę rozpiszę...

    >> -Tak nazywamy wyleczonych, po zabiegu. Raven twierdzi, że równie dobrze mogliby być zombie. Mówi, że po remedium ludzie głupieją.

    Raven, Raven… czy ona nie ma aby hitlerowego wąsika? Naprawdę by jej pasował.


    Ale dlaczego mi to przeszkadza? Przede wszystkim dlatego, że – o ile rozumiem – całkiem sporo osób wychowało się po drugiej stronie muru. I pewnie większość dobrych chwil została im zafundowana przez te straszne zombiaki. I naprawdę nie wymagam, żeby ktoś żywił bardzo ciepłe uczucia do Statystycznej Pani Jadzi, ale mimo wszystko…


    Co jednak ważniejsze: póki co, jeśli ktoś się w tej serii narażał w interesie ruchu oporu, to zawsze byli to „wyleczeni sympatycy”. Plastikowa Simorośl miała „rodzinę”, która żyrowała istnienie – myśląc niechybnie, że podejmowane przez nią ryzyko pomaga Ruchowi Oporu. (O święta naiwności!) Miał wśród kontaktów żonę strażnika, która notorycznie podawała mężowi środki uspokajające – a gotów jestem założyć się, że gdyby ktoś kiedyś przeprowadzono śledztwo, dlaczego kupuje środki nasenne w ilości hurtowej (… co jest zastanawiające w stosunku do newralgicznej funkcji jej męża), to sprawa mogłaby się skończyć niewesoło. Mamy Thomasa, który najwyraźniej za sprzeciw trafił do krypt. Mamy wreszcie szmuglujących dla Odmieńców rzeczy ludzi zza drugiej strony muru – którzy ryzykują dużo więcej niż siedząca na tyłku przy rzece Raven, a z tego stanu rzeczy nic nie mają. I mamy Plastikową Simorośl, która naraża się jedynie przez bezmyślność, a po Lenę jedzie właściwie dopiero wtedy, jak mu się pod tyłkiem ogień zapala.…


    … więc na razie to mottem odmieńców powinno być: „pozwól ludzkiemu bydłu ryzykować w imię lepszego świata!”. I wiecie co? To mógłby być fajny motyw. Mogliśmy mieć mieć tutaj np. cynicznych do szczętu Odmieńców od trzech pokoleń, odciętych z racji samego urodzenia od zdobyczy cywilizacji, którzy dawno już porzucili pragnienie obalenia Małego Brata, a teraz z premedytacją wykorzystują romantyczne rojenia sympatyków do wyciągania mydła. Jednak nie mamy: mamy grupkę zblazowanej cyganerii, która póki co jest pierwsza do mówienia, jak to wroga Małemu Bratu nie jest, jak to wyższa moralnie nie jest ale ostatnia do narażania swojego jakże-och-cennego-bo-nie-zombiakowego życia.


    Natomiast – niezależnie od oceny odmieńców – nijak nie rozumiem, dlaczego sympatycy są w stanie dla nich cokolwiek zrobić. Ryzykowanie dla kogoś, kto nie ukrywa, że – choćby cię zabiegowano wbrew twojej woli – jesteś zombiakiem


    (Nie mówiąc już o prostej rzeczy, że jeśli celem Ruchu Oporu jest obalenie Małego Brata, to z „zombiakami” będzie coś trzeba zrobić. Więc… mhm... czy ja naprawdę mam kibicować komuś, kto 90% pozostałej populacji traktuje jako podludzi?)

    Byłoby więcej, ale już się rozpisałem i poplułem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2/2

      >> [fragment o Oczyszczaniu]

      Mhm… ten fragment jest naprawdę absurdalny.

      Według Wikipedii US Air Force ma ok. pięciu tysięcy „manned aircraft”. Nie orientuję się zbytnio w podziale armii amerykańskiej – więc być może tych samolotów jest więcej, jeśli np. któreś (np. z lotniskowca) podlegają pod US Navy, etc.; jednak w praktyce samolotów będzie sporo mniej mniej, jeśli odliczymy np. sztuki treningowe, transportowe, w przeglądzie technicznym, itede.; myślę, że dobitnie ilustruje to ta okoliczność, że na terenie New Hampshire jest tylko jedna baza wojskowa – i to akurat marynarki, a nie lotnictwa. Bombardujące środek pola samoloty musiałyby lecieć przynajmniej z sąsiednich stanów... [Oczywiście, Delirium technicznie jest sci-fi – ale wobec braku widocznego postępu techniki oraz ogólnych problemów z paliwem, itd., możliwości proto-Małego Brata raczej się zmniejszyły niż zwiększyły.]

      Natomiast dla porównania: https://www.statista.com/statistics/241695/number-of-us-cities-towns-villages-by-population-size/ - statystyki a propos liczb miast. (Tyle, że dotyczy to tylko „incorporated” - czyli osad o pewnym stopniu sformalizowania. Inne statystyki – bardziej inkluzywne – dają ok. 35 tys. miast.) Ogólnie: nawet, jeśli liczymy tylko „incorporated” miasta powyżej dziesięciu tysięcy mieszkańców, to wyjdzie niewielka liczba bombardujących samolotów na osadę.

      Nijak – zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że mniejsze miasta mają rzadszą zabudowę, itede – nie jestem sobie w stanie wyobrazić, żeby Blitz dokonał się błyskawicznie na terenie całego kraju. (Zwłaszcza, że autorka zdaje się tu widzieć Drezno i Tokio – czyli naloty dywanowe i niebo przesłonięte samolotami.) Co prowadzi mnie do prostego pytania… dlaczego? Dlaczego ta okolica jest tak ważna, żeby ją bombardować?

      Ten opis byłby OK, gdyby akcja działa się np. w Nowym Jorku. Tak jednak nie jest. Wartość strategiczna, znaczenie symboliczne itd. okolic Portland i Rochester jest – mówiąc oględnie – nieoczywista. I pewnie można mi zarzucić czepianie się, ale… no, dla mnie „brak sensu działań” to główna wada tej książki.

      I dotyka ona Odmieńców bardziej niż kogokolwiek innego. Ryzykują, w liczbie masowej zbierają się przy granicy, itd. - i robią happeningi z krowami. Umieszczają też swoich po drugiej stronie, żeby mogli wrócić do Głuszy na piknik. I tylko nie wiadomo, co chcą w ten sam sposób osiągnąć. I z Blitzem jest tak samo – Olivier próbuje pisać klimatyczny fragment… zupełnie nie bacząc na to, co się po co dzieje.

      Usuń
  11. O tak, stosunek Raven do nie-Odmieńców jest po prostu wredny. Hipolit i pani Jadzia powinni się zająć tym problemem. A może Raven to miał być rodzaj Coin z IŚ? Chociaż, na co ja liczę...

    OdpowiedzUsuń
  12. Zwrot "botaniczny włos" mnie zabił :D

    OdpowiedzUsuń