„Ze wszystkich systemów ludzkiego ciała – neurologicznego, poznawczego, odpornościowego i sensorycznego – system sercowo-naczyniowy jest najwrażliwszy i najbardziej podatny na negatywne bodźce. Rolą społeczeństwa powinno być chronienie go przed infekcjami i rozkładem, w przeciwnym razie przyszłość rodzaju ludzkiego stanie pod znakiem zapytania. Tak jak dzięki nowoczesnemu rolnictwu chronimy owoce przed insektami, uszkodzeniami i gniciem, tak podobną ochroną musimy objąć serce.”
Znaczenie i obowiązki społeczeństwa, [w:] Księga SZZ
Brzmi to wszystko bardzo mądrze, cóż jednak z tego,
skoro większość z was w praktyce reaguje na kwestie uczuciowe
niczym Kali na złe Mzimu i uważa cały koncept zakochiwania się za
jakieś czarnomagiczne praktyki.
Dostałam imię po Marii Magdalenie, która o mało nie umarła z miłości. „Oto zarażona delirią, naruszając prawa społeczne, zakochiwała się w mężczyznach, którzy nie chcieli lub nie mogli jej mieć” (Lamentacje, Księga Marii, 13, 1).
...Ale...że co?
Uczyliśmy się o tym na naukach biblijnych. Najpierw był Jan, potem Mateusz, potem Jeremiasz, Piotr i Juda, a w międzyczasie wielu innych mężczyzn nieznanych nam z imienia. Największą jej miłością, jak powiadają, był ten ostatni: mężczyzna o imieniu Józef, żyjący samotnie, który znalazł ją na ulicy, posiniaczoną, bez woli życia, bliską obłędu na skutek delirii. Nadal dyskutuje się o tym, jakim mężczyzną był Józef – czy był człowiekiem prawym czy nie, czy kiedykolwiek uległ chorobie – lecz w każdym razie dobrze się nią zajął.
...Oliver, wstrzymaj konie, co ty...
Uleczył jej ciało i starał się przywrócić jej spokój ducha. Niestety dla Marii Magdaleny było już za późno. Nie potrafiła zapomnieć o przeszłości, dręczona przez dawne miłości, wyniszczona przez całe zło, które wyrządziła innym i które wyrządzono jej. Nie mogła jeść, płakała całymi dniami, przylgnęła do Józefa i błagała go, by nigdy jej nie opuścił, choć jego dobroć nie dawała jej ukojenia. Gdy pewnego ranka obudziła się, Józefa już nie było – zniknął bez pożegnania, bez słowa wyjaśnienia. To porzucenie złamało ją ostatecznie. Upadła na ziemię, błagając Boga, by uwolnił ją od cierpienia. Bóg usłyszał jej błaganie i w swoim nieskończonym miłosierdziu uwolnił ją od przekleństwa delirii, które ciążyło nad całym rodzajem ludzkim jako kara za grzech pierworodny Adama i Ewy. Na swój sposób Maria Magdalena była więc pierwszą wyleczoną. I tak oto, po latach cierpień i bólu, chodziła odtąd w prawości i spokoju aż do końca dni swoich (Lamentacje, Księga Marii, 13, 1).
...Ojej.
No dobrze. Po kolei.
Zacznijmy
od kwestii technicznej: Oliver, czy jest jakiś szczególny powód,
dla którego nadałaś swym wymyślonym fragmentom Pisma nazwę
pochodzącą od faktycznej księgi Starego Testamentu, dotyczącej
klęski królestwa judzkiego w okresie najazdu
Babilończyków? Bo tak jakby...Nie do końca składa się to w
całość.
Pomijając ów szczegół...No, dobrze.
Na moje oko, autorka postanowiła tu twórczo przepisać łamane
przez rozwinąć fragment ewangelii wg św. Łukasza: „Następnie
wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o
królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które
uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną,
którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy,
zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze
swego mienia.” (Łk 8, 1-3). Wprawdzie patrząc na listę
potencjalnych kochanków zaczynamy cokolwiek podróżować w czasie –
cztery z pięciu opcji wskazywałyby na apostołów, gdyby na listę
podstępnie nie wkradł nam się Jeremiasz, notabene autor
rzeczywistych Lamentacji (czyżby mrugnięcie do czytelnika? No
proszę, autorko, nie podejrzewałam cię o podobną subtelność), a
w przypadku Józefa pozostaje nam tylko gdybać, czy przeskoczyliśmy
do XVII w. przed Chrystusem, czy też Maria Magdalena odebrała męża
Maryi – ale ów czasoprzestrzenny galimatias nie jest bynajmniej
największym problemem owej idei.
Jest nim fakt, iż sam pomysł
przepisania Pisma Świętego w ten sposób jest absolutnie pozbawiony
sensu.
Oliver, jak to właściwie ma działać
w praktyce? O ile cytat powyżej i czekający nas w przyszłości
Bardzo Symboliczny Wątek dało się jeszcze twórczo przerobić po
myśli partii, nie bardzo sobie wyobrażam, jak można by ugryźć
chociażby taką Dobrą Nowinę, kwestie przebaczenia, miłości
bliźniego i nadziei. Jak przedstawić postać Chrystusa tak, żeby
nie wpakować się na minę? Spójrzcie chociażby na owe nieszczęsne
Lamentacje 2.0 – skoro owa nazwa została wykorzystana dla zupełnie
nowych treści, co stało się z rzeczywistymi Lamentacjami? Zostały
kompletnie wycięte? Nadal są częścią księgi? Zyskały zupełnie
nowy tytuł? Naprawdę, umiejętne przepisanie tego wszystkiego tak,
żeby pasowało do ideologii Nowego, Wspaniałego Świata i miało
jakąkolwiek spójność wymagałoby sporo talentu i wysiłku.
Byłby to też kawał dobrej, nikomu
niepotrzebnej roboty.
Sześćdziesiąt cztery lata.
Tyle,zdaniem autorki, minęło czasu od wprowadzenia reżimu Małego
Brata. SZEŚĆDZIESIĄT. CZTERY. LATA. Oznacza to, że spora część
pierwszego pokolenia, które zostało poddane obowiązkowemu
zabiegowi, nadal może być na chodzie. I szczerze wątpię, by 99% z
nich miało Alzheimera.
Oliver, wiesz, co najprawdopodobniej
wydarzyłoby się, gdyby nagle na scenie pojawił się Mały Brat i
ni z tego, ni z owego zawołał: „Towarzysze, od dziś tak wygląda
jedyna słuszna wersja Biblii, cała reszta precz do kosza” -
zwłaszcza, gdyby owa nowa wersja była po prostu dosyć głupawym
przepisaniem oryginału?
Obywatele zaczęliby chomikować
wszystkie autentyczne egzemplarze Biblii i modlitewników – a może
i wkuwać całe strony na pamięć. I tuszę, nie dotyczyłoby to
wyłącznie osób głęboko wierzących, nie o samą wiarę musiałoby
się tu bowiem nawet rozchodzić; ludzie nie bardzo lubią, gdy
próbuje im się gwałtem odebrać dziedzictwa kultury i historii. Z
czystego oburzenia na podobne praktyki i chęci postawienia się
tyranii buntownicy przekazaliby swemu potomstwu, jak wyglądała
oryginalna treść Pisma. W Oliverversum nadal żyją ludzie, z
których jakaś część modliła się według starego obrządku;
naprawdę uważasz, autorko, że żadna babcia nie uczyłaby po
kryjomu swojej wnusi, jak wygląda pacierz?
Zwłaszcza że Mały Brat sam elegancko
się podkłada, poddając Biblię wyłącznie technicznej przeróbce,
ale zostawiając samą religię (jak przynajmniej wynikałoby z owego
fragmentu, ale o tym za chwileczkę) w zasadzie w stanie nienaruszonym; jest bowiem jedną
rzeczą kompletne wyrugowanie wiary z kraju i skazanie osób
wierzących na ciężkie więzienie (jak to miało miejsce np. w
Korei Północnej), inną zaś – nieustanne machanie obywatelom
przed nosem przypomnieniem, że w imię własnego widzimisię
przepisało się święte księgi.
...A skoro już o przepisaniu mowa.
Załóżmy, że wszystko faktycznie
zadziałało tak, jak pragnęłaby tego autorka; ludzkość magicznym
sposobem zapomniała, jak wyglądała autentyczna Biblia, wszyscy
grzecznie kupują nową wersję i kiwają z przerażeniem głową nad
zawartymi w niej treściami ukazującymi zgubne skutki delirii.
Oliver? Jak COKOLWIEK z owej Biblii po
tuningu ma się do tego, jak rzekomo powinna wyglądać religia w
twoim uniwersum?
Kochani, jeśli uważacie, że sam
pomysł widocznego powyżej fałszerstwa miałby średnie
zastosowanie w praktyce, poczekajcie tylko, aż dojedziemy do
następnego odcinka, w którym po raz pierwszy ujrzymy modlitwę
stworzoną specjalnie na potrzeby dystopii Małego Brata. Przepisanie
całego Pisma według własnego pomyślunku było karkołomne samo w
sobie, ale stanie się kompletnie idiotyczne, gdy zobaczymy, jak w
praktyce wygląda wiara w Oliverversum. Powiedzieć, że absolutnie
nic nie będzie się dłużej trzymać kupy, to powiedzieć autorce
komplement.
...Wiecie co? Chyba zaczynam tęsknić
za Cass z jej „I wtedy król odmówił modlitwę w nieznanym
obrządku. Koniec”.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego mama dała mi na imię Magdalena. Przecież nawet nie wierzyła w remedium – na tym polegał jej problem – a całe Lamentacje dotyczą właśnie niebezpieczeństw delirii. Wiele na ten temat myślałam i doszłam do wniosku, że mimo wszystko mama wiedziała, że coś było z nią nie tak i że remedium służy naszemu dobru. Myślę, że już wtedy wiedziała, co zrobi, wiedziała, co się stanie.
Sorry, Rachel,
wiesz, jak jest; jesteś tylko starszą siostrą Mary Sue, Znaczące
Imię przysługuje wyłącznie jednej z was, ale hej! Zgodnie z waszą
wersją religii, przynajmniej zostałaś nazwana na cześć matki
jednej z potencjalnych wersji ukochanego kobiety, po której imię
otrzyma Lena – to zawsze coś, prawda?
Przypuszczam, że moje imię było poniekąd ostatnim prezentem dla mnie. Było przesłaniem. Myślę, że chciała w ten sposób powiedzieć: „wybacz mi”. Myślę, że chciała rzec: „pewnego dnia nawet ten ból zniknie”.Widzicie? Cokolwiek mówią inni, ja i tak wiem, że nie była taka zła.
A może po prostu chciała prześcignąć
Shaloma Singera w konkursie na Najbardziej Symboliczne Imię Dla
Potomstwa.
Przeskok do właściwej akcji!
Nadchodzi
czerwiec i ostatni rok szkolny w życiu Leny nieuchronnie zbliża się
do końca; perspektywa rychłego opuszczenia liceum w połączeniu z
piękną pogodą skłania nastolatków do organizowania licznych
imprez.
Hana jest zapraszana na wszystkie. Ja, ku swojemu zaskoczeniu, na większość z nich. Harlowe Davis – która podobnie jak Hana mieszka na West Endzie i której ojciec pracuje w instytucji rządowej – zaprosiła mnie do siebie na „niezobowiązującą imprezę pożegnalną”. Nawet nie sądziłam, że wie, jak mam na imię, zawsze gdy rozmawia z Haną, jej oczy przebiegają po mnie szybko, jak gdybym nawet nie była warta tego, by zatrzymać na mnie wzrok.
Dlaczego? Nie pytam złośliwie, jestem naprawdę
ciekawa. Czy owo społeczne wykluczenie Leny jest związane z
niewesołą historią jej rodziny? Miałoby to sens i było ożywczą
alternatywą dla typowego dla literatury YA wątku Specjalnego Płatka
Śniegu, który nie posiada żadnych znajomych (poza potencjalnym tru
loffem), albowiem jego unikalność nie pozwala mu na nawiązanie
jakichkolwiek więzi z otaczającym go plebsem (Bello, Amisiu, Edziu,
pozdrawiamy!).
Lena bardzo cieszy się z zaproszenia, między innymi
dlatego, że będzie mogła obejrzeć wypasioną chałupę koleżanki;
rodzina Harlowe nie tylko może sobie pozwolić na używanie mnóstwa
sprzętów elektronicznych, ale w dodatku mają samochód, który nie
został przemianowany na krasnala ogrodowego.
Harlowe zaprosiła większość klasy maturalnej – jest nas ogółem sześćdziesiąt siedem dziewczyn, z czego na imprezie pewnie pięćdziesiąt – przez co czuję się mniej wyróżniona, a jednak zabawa jest przednia.
...Oliver, a tak ci dobrze szło. Naprawdę musiałaś
wstawić zdanie, które sugeruje, że największym zmartwieniem Leny
tak naprawdę jest to, że nie jest równie popularna, jak jej
psiapsióła? A przecież to byłaby idealna okazja, by pokazać, że
nasza bohaterka jest przeszczęśliwa, bowiem nie znalazła się w
owej odrzuconej siedemnastce – czego od początku się spodziewała,
wiedząc z doświadczenia, że rodzice jej koleżanek z klasy nie
chcą, by ich pociechy zapraszały do domu „takie” dziecko. Skoro
już postanowiłaś, że najwyższą możliwą karą dla familii Leny
są potępiające spojrzenia sąsiadów, to może przynajmniej zadbaj
o to, by twoja pacynka faktycznie odczuwała skutki nieustannego
bycia na językach?
Lena pokrótce streszcza nam przebieg imprezy; był
grill, mnóstwo żarcia i byczenie się na trawie w ogrodzie aż do
godziny policyjnej.
Nawet dziewczyny, za którymi nie przepadam – jak Shelly Pierson, która nienawidzi mnie od szóstej klasy, kiedy wygrałam konkurs naukowy, a ona zajęła drugie miejsce – zaczęły być dla mnie miłe. To pewnie dlatego, że już tak blisko końca.
„Nawet dziewczyny, za którymi nie przepadam – jak
Shelly Pierson, która w pierwszej klasie poprosiła nauczycielkę wychowania fizycznego,
by nie kazała jej ćwiczyć ze mną w parze „bo jej babcia powiedziała, że ma się nie zbliżać do tej małej Haloway, bo jeszcze się zarazi” i która
ostatecznie przestała się do mnie odzywać w szóstej klasie, kiedy
wygrałam konkurs naukowy, a ona zajęła drugie miejsce – zaczęły
być dla mnie miłe. To pewnie dlatego, że już tak blisko końca.”
Nie ma za co.
Większość z nas nie zobaczy się po rozdaniu dyplomów, a nawet jeśli, wszystko wtedy będzie inaczej. My będziemy inne. Będziemy dorosłe, wyleczone, opisane, oznakowane, sparowane i umieszczone na naszych życiowych ścieżkach jak szklane kulki spuszczone w dół po równiutkim torze.
No dobrze, ale... jak właściwie ma się to do Leny?
Rozumiem wieloletnie przyjaciółki urządzające piżama party co
drugą noc, starające się maksymalnie nacieszyć swoim
towarzystwem, zanim ich drogi się rozejdą; dlaczego jednak ów
gejzer uczuć nagle obejmuje też naszą heroinę? Lena sama
stwierdza, że poza Haną nie ma żadnej bliskiej znajomej (a jeśli
przyjmiemy za dobrą monetę moją teorię, jest to raczej
zrozumiałe) – po co zatem nagle zapraszać niespecjalnie lubianą
dziewczynę na imprezy, skoro tak czy inaczej za kilkanaście dni
stanie się nam obojętna niczym zeszłoroczny śnieg?
Teresa Grass skończyła osiemnaście lat przed końcem roku szkolnego i już jest po zabiegu, tak samo Morgan Dell. Przez kilka dni nie było ich w szkole, wróciły tuż przed rozdaniem dyplomów. Zmiana jest wstrząsająca. Wydają się teraz spokojne, dojrzałe i w jakiś sposób odległe, jak zamknięte w cienkiej warstwie lodu.
Szczerze wątpię, aby Teresa i Morgan żywiły namiętne
uczucia do wszystkich koleżanek z klasy, całego grona
pedagogicznego, pań woźnych i ochroniarza Zdzisia, w związku z tym
wytłumaczenie tego fenomenu może być tylko jedno: Oliver właśnie
zaczyna się gubić w swoim kanonie.
Kochani, pamiętacie, jak ostrzegałyśmy, że nie mamy
bladego pojęcia, jak właściwie działa remedium i które dokładnie
obszary ludzkiego życia zostają przez nie wyłączone? Cóż, to
właśnie akapity takie jak ten są przyczyną naszej konfuzji.
Poprzednie sześć rozdziałów wmawiało nam, że remedium to
uniwersalny lek na miłość; po jego zażyciu w człowieku wyłącza
się umiejętność pałania do innych uczuciem.
Jestem stuprocentowo pewna, że nie kocham moich kolegów
z pracy; nie przeszkadza mi to jednak w odczuwaniu radości z
przebywania z nimi, wspólnych żartach i imprezach. Sympatia czy
podobne poczucie humoru to jeszcze nie miłość. Z powyższego
akapitu wynika jednak, że remedium nie ogranicza się bynajmniej do
niszczenia u człowieka umiejętności kochania innych ludzi; ono
morduje w tobie absolutnie wszystkie cieplejsze odruchy. A w obliczu
powyższej teorii muszę się spytać:
Oliver? Czy możesz mi wytłumaczyć, jaki jest sens
powyższego rozwiązania?
Naprawdę, gdybym była Małym Bratem, musiałabym się
mocno napocić, aby wymyślić jeszcze głupszy, bardziej
niepraktyczny plan zniewolenia ludu. Rząd zmusza obywateli, by w
wieku osiemnastu lat pozbywali się współczucia, radości życia,
empatii, ciepła, miłości... jednocześnie nie robiąc nic, by
zniwelować te z emocji, które mogą łatwo doprowadzić do
kradzieży, zabójstwa czy – he, he – rewolucji. Jeśli bowiem
nie jesteś w stanie odczuwać współczucia czy żalu, ale nie masz
najmniejszych problemów z wściekłością lub obrazą... co w
zasadzie powstrzymuje cię od wymordowania wszystkich, którzy cię
wkurzają?
Remedium faktycznie powinno tworzyć dystopię idealną;
problem w tym, że trwałaby ona mniej więcej dwa – trzy lata, po
którym to czasie ludzie pożarliby się żywcem. Oliver, to bardzo
miło, że wierzysz w rozsądek i dobre maniery homo sapiens,
ale obawiam się, że jeżeli zabierzesz człowiekowi radość
płynącą ze zbierania znaczków i w zamian pozostawisz jedynie
fantazję o uduszeniu grubiańskiego szefa, nawet najlepsza
propaganda i najostrzejszy aparat bezpieczeństwa nie zdoła
zapanować nad chaosem, który wkrótce ogarnie cały kraj.
Aha, gdybyście się zastanawiali – oczywiście, że
wyleczeni nie zmieniają się w bandę kierujących się instynktem zwierząt; zgodnie z
wizją autorki prowadzą nudne, spokojne, uporządkowane życie
dzielące się na szarą rzeczywistość i te nieliczne chwile, kiedy
ich serca zaczynają bić mocniej na skutek ogarniającej ich
kurwicy. Szczęśliwie Imperatyw z Rzyci bardzo dba o to, by opcja b)
włączała się wyłącznie w dogodnych dla fabuły momentach.
Jeszcze dwa tygodnie temu Teresę przezywano Tereska-Groteska i wszyscy nabijali się z niej, ponieważ wiecznie chodziła przygarbiona, ssała końce włosów i w ogóle była kompletną ofermą. Teraz zaś trzyma się prosto, wzrok kieruje wprost przed siebie, uśmiecha się uprzejmie i wszyscy na korytarzu usuwają się jej z drogi. To samo z Morgan. Tak jakby cała jej lękliwość i niepewność zniknęły po zabiegu. Nawet nogi przestały jej drżeć. Zawsze gdy musiała coś powiedzieć na forum klasy, trzęsły się tak strasznie, że aż kołysała się ławka. Ale po zabiegu – ta-dam! – drżenie ustąpiło.
Oliver, nie. Nie kupuję tego. Po prostu nie. Teresa i
Morgan były zahukane, a ta druga w dodatku bała się wystąpień
publicznych; nie ma żadnego powodu, by remedium miało wpłynąć na
którąkolwiek z tych rzeczy. Zrozumiałabym jeszcze, gdyby np. ich
brak pewności siebie związany był z brakiem powodzenia w kręgach
towarzyskich (skoro remedium najwyraźniej morduje wszelaką tęsknotę
za jakimikolwiek bądź relacjami międzyludzkimi), na którym to
powodzeniu przestało im zależeć po zabiegu... Ale z powyższego
akapitu wynika, że taka była po prostu ich natura. Ten problem
dałoby się łatwo obejść, gdyby remedium wyłączało wszystkie
emocje jak leci; skoro jednak zamrażane są wyłącznie wszelakie
pochodne miłości, to Teresa i Morgan powinny jak dla mnie wpaść
po zabiegu w totalną psychozę – z jednej strony odczuwając znane
im wstyd i brak pewności siebie (jak przekonamy się w przyszłości,
remedium dosyć skutecznie morduje wyrzuty sumienia, ale nie wyłącza
zwykłego zażenowania związanego np. z towarzyską gafą), a z
drugiej nie mogąc nawet pokrzepić się jakąkolwiek pozytywną
myślą.
Lena niecierpliwie odlicza dni do swojego zabiegu;
zostało ich już tylko siedemdziesiąt dziewięć.
Willow Marks nie wróciła już do szkoły. Dochodzą do nas rozmaite plotki: że miała zabieg i wszystko skończyło się dobrze; że miała zabieg, ale coś w jej mózgu się przepaliło i mają ją umieścić w Kryptach, gdzie znajduje się więzienie i szpital psychiatryczny; że uciekła do Głuszy. Jedna rzecz jest pewna: cała rodzina Marksów jest teraz pod stałą obserwacją.
Cóż, skoro cała rodzina Marksów znajduje się pod
obserwacją, to myślę, że opcję „wszystko skończyło się
dobrze” można spokojnie usunąć z listy potencjalnych alternatyw.
Porządkowi obwiniają rodziców Willow – i całą jej dalszą rodzinę – za to, że nie wpoili jej odpowiednich zasad. Zaledwie kilka dni po tym jak podobno znaleziono ją w Deering Oaks Park, podsłuchałam, jak ciocia i wujek szeptali, że oboje rodzice Willow zostali zwolnieni z pracy. Tydzień później usłyszałam, że musieli się wprowadzić do jakiegoś dalekiego krewnego.
O, w mordę jeża; wygląda na to, że rodzina Leny
jednak nie miała aż tak przegwizdane. Spójrzcie tylko na biednych
Marksów, znajdujących się pod obserwacją Wielkiego Brata i
podejrzewanych o zdradę stanu przez wychowanie dziecka na
wykolejeńca; plotki pani Jadzi w ich przypadku były tak dotkliwe,
że musieli aż wystawić swoje M4 na sprzedaż i udać się z wizytą
do rodziny!
...Oliver, ty naprawdę nie rozumiesz, jakie byłyby
rzeczywiste konsekwencje bycia wrogiem systemu, prawda?
Ludzie powybijali im okna kamieniami, a na domu wypisano jedno słowo: SYMPATYCY. To absurdalne oskarżenie, ponieważ to właśnie rodzice Willow nalegali na jej wcześniejszy zabieg, mimo ryzyka, jakie z sobą niósł, ale ciocia mówi, że właśnie tak reagują ludzie, kiedy się boją.
A tak, kolejne uczucie, którego remedium nie jest w
stanie zniwelować: dogłębny, prowadzący do impulsywnych,
irracjonalnych czynów strach. Naprawdę, chciałabym poznać proces
myślowy Małego Brata, gdy decydował się na przejęcie władzy nad
światem za pomocną maszyny robiącej Ping!, która wyłącza
wszystkie emocje poza tymi prowadzącymi w prostej linii do samosądu.
Wszyscy są przerażeni, że pewnego dnia deliria rozprzestrzeni się po mieście na większą skalę. Każdy chce zapobiec epidemii.
Oliver, jesteśmy na siódmym rozdziale. Dłużej tak
się nie da; musisz wreszcie zdecydować się na jedną opcję. Albo
ADN jest chorobą dziedziczną i na widok Leny wszyscy członkowie
komitetu rodzicielskiego robią znak krzyża i oblewają dziewczynę
wodą święconą, albo deliria jest czymś, co łapie się przez
kontakt z nieleczonym osobnikiem płci przeciwnej i to, że babcia i
dziadek kochali się, że aż strach nie ma żadnego wpływu na
następne pokolenia. Wóz albo przewóz, autorko (spoiler: autorka
najczęściej decyduje się na szpagat).
Żal mi rodziny Marksów, lecz takie jest życie. To tak jak z porządkowymi: można nie lubić patroli i sprawdzania dokumentów, jednak ponieważ człowiek wie, że to wszystko dla naszej ochrony, nie można z nimi nie współpracować. I może to zabrzmi okropnie, ale wkrótce zapominam o rodzinie Willow.
Wiecie, dlaczego mam problem z tą serią? Bo cytaty
takie jak ten utwierdzają mnie w przekonaniu, że książki Oliver
mogłyby być całkiem niezłe, gdyby autorka nie przypominała sobie
co jakiś czas, że pisze powieść YA i nie dostosowywała treści
do – ekhm, ekhm – standardów wyznaczonych przez ów nurt
literacki. Lena w powyższym fragmencie przełącza się na swój
najlepszy tryb – dziewczyny żyjącej w dystopii, w której Mały
Brat skutecznie pierze swym obywatelom mózgi. Choć (jak mieliśmy
to okazję zaobserwować w poprzednim rozdziale) bohaterka odczuwa
obawę przed porządkowymi, jest głęboko przekonana, że wszystkie
te niedogodności są konieczne dla dobra narodu – i to pomimo
tego, że to właśnie owi porządkowi doprowadzili do trzeciego z
rzędu zabiegu jej matki! Chwile takie jak te to zdecydowanie
najmocniejsza strona „Delirium”; momenty, w której Oliver udaje
się zwalczyć klątwę Wszechwiedzącego Narratora Pierwszoosobowego
i pozwala swej bohaterce myśleć tak, jak faktycznie mogłaby
rozumować dziewczyna w jej sytuacji, a nie tak, jak na świat
przedstawiony patrzyłby czytelnik z zewnątrz.
...Myślę, że nikogo z Was nie zaskoczy informacja, iż
Lena już wkrótce przeobrazi się w Pełnowartościową
Protagonistkę YA ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Czuję w sobie jakąś taką nerwową energię, a do tego oprócz masy papierkowej roboty związanej z zakończeniem szkoły muszę jeszcze opróżnić szkolne szafki, zdać egzaminy końcowe i pożegnać mnóstwo ludzi.
Jakie znowu egzaminy? Na początku książki
wspominałaś, że zdałaś już wszystkie, pozostała ci tylko
ewaluacja.
Hana i ja ledwo znajdujemy czas, żeby razem pobiegać. Kiedy się to zdarza, na mocy milczącego porozumienia trzymamy się naszych starych tras. Ku mojemu zaskoczeniu ani razu nie wspomniała o tamtym popołudniu w laboratorium.
Cóż, może po prostu zdała sobie sprawę z tego, w
jakie bagno o mało co się nie wpakowałyście i nie chce nawet
poruszać tego tematu z obawy, że ktoś mógłby was podsłuchać...
Umysł Hany ma tendencję do szybkich zmian obiektów zainteresowania, teraz jej nową obsesją jest przerwanie granicy na północy, o które ludzie po cichu oskarżają Odmieńców.
...albo po prostu ma poziom koncentracji równy temu
prezentowanemu przez psiaki w „Odlocie”.
Aha, Oliver – widzę, że nadal nie ustaliłaś sama
ze sobą, na ile powszechna wśród ludu jest wiedza o istnieniu
Odmieńców. Nie chcę cię martwić, ale przeczytałam następne
tomy i wiem, że w tej kwestii będzie ci iść już tylko gorzej.
Nawet przez chwilę nie biorę pod uwagę myśli, że mogłabym jeszcze raz udać się do laboratorium. Koncentruję się na wszystkim z wyjątkiem wątpliwości dotyczących Aleksa, co wcale nie jest takie trudne – teraz nie mogę uwierzyć, że wieczorem wyszłam z domu, okłamałam ciotkę i porządkowych tylko po to, żeby się z nim spotkać. Następnego dnia wydawało się to snem albo przywidzeniem. Tłumaczę sobie, że miałam po prostu chwilowe zaćmienie mózgu, który się przegrzał od biegania w upale.
Słowo daję, to chyba najpiękniejszy cytat w tej
książce. Wydrukuję go sobie i będę na niego patrzeć podczas
kolejnych analiz, aby w chwilach kryzysu móc pocieszać się myślą,
że „Delirium” przynajmniej na początku dawało nam nadzieję na
to, że tym razem przyjdzie nam przedzierać się przez kolejną
serię w towarzystwie rozsądnej, odpowiedzialnej i dojrzałej
protagonistki.
Przeskok!
Lądujemy na ceremonii rozdania dyplomów:
Gdy [Hana] przechodzi obok mnie, by zająć swoje miejsce, wyciąga do mnie rękę i ściska – dwa razy szybko, dwa razy przeciągle – a usiadłszy, przechyla głowę do tyłu, dzięki czemu widzę napis markerem na górze biretu: DZIĘKI BOGU! Tłumię śmiech, a Hana odwraca się i przybiera surową minę. Wszystkie jesteśmy oszołomione, a ja nigdy nie czułam się tak związana z dziewczętami ze Świętej Anny jak dzisiaj – wszystkie pocimy się w słońcu, które uśmiecha się do nas zbyt promiennie, wachlujemy się ulotkami z programem uroczystości, próbując nieziewać ani nie przewracać oczami, gdy dyrektor McIntosh przynudza gadką o „dorosłości” i „naszym wejściu w porządek społeczny”, szturchamy się nawzajem i rozluźniamy kołnierze szorstkich tóg, by wpuścić pod nie choć trochę powietrza.
Nie, nie mam nic do powyższego fragmentu; przytoczyłam
go, albowiem podczas lektury tego rozdziału zdałam sobie sprawę,
że ostatnią ceremonią rozdania dyplomów, z którą musiałam się
zmierzyć, byli kanarkowożółci Cullenowie tłumaczący kolędy na
koreański język migowy w „Zaćmieniu” i poczułam nagły
przypływ optymizmu uświadamiając sobie, że jakkolwiek źle by nie
było, przynajmniej nie tkwimy już w Meyerversum.
Nasze rodziny siedzą na składanych plastikowych krzesłach pod kremowym zadaszeniem, do którego przytwierdzono flagi szkoły, miasta, stanu i kraju.
Którymi są...? Oliver, podzielisz się z nami wreszcie
jakąś konkretną informacją na temat zmian terytorialnych w twoim
uniwersum (które po prostu musiały zajść, biorąc pod uwagę,
czego w przyszłości dowiemy się o topografii obecnych Stanów)?
Nie? Tak myślałam.
Uprzejmie biją brawo, gdy każda z nas wychodzi po odbiór swojego dyplomu. Kiedy przychodzi moja kolej, szukam wśród gości cioci i siostry, ale jestem tak przejęta tym, żeby się nie potknąć, że gdy staję na scenie i odbieram dyplom z ręki pani McIntosh, nie widzę nic tylko plamy kolorów – zielony, niebieski, biały, a do tego zlepek bladoróżowych i brązowych twarzy.
Uff, żadnej żółci, wygląda na to, że Cullenowie w
tym roku opanowali ogólniak w innej części Stanów.
Nie potrafię też wyodrębnić żadnego dźwięku oprócz szumu klaszczących rąk. Wyjątkiem jest głos Hany, jasny i czysty jak dzwon: „brawo, Halena!”. To nasz specjalny okrzyk będący połączeniem naszych imion, którym zawsze dodajemy sobie otuchy przed zawodami czy egzaminami.
He, he – ciekawe jestem, czy Oliver jest świadoma
tego, że w ten sposób w internecie oznacza się wszelakie shipy.
...Oraz nadaje imiona ludzko-wampirzym hybrydom w innych
powieściach YA.
Przychodzi czas na pamiątkowe zdjęcia:
Kiedy przychodzi moja kolej, w ostatniej sekundzie Hana wskakuje obok mnie i zarzuca mi rękę na ramiona, a zaskoczony fotograf i tak naciska migawkę. Pstryk! I oto efekt: stoję zwrócona w stronę Hany, z otwartymi ustami i zaskoczeniem malującym się na twarzy – widać, że zaraz wybuchnę śmiechem. Hana, o całą głowę wyższa ode mnie, ma zamknięte oczy i otwarte usta. Naprawdę musiało być w tym dniu coś wyjątkowego, coś wspaniałego i może nawet magicznego, ponieważ mimo czerwonej od upału twarzy i włosów przyklejonych do czoła jest tak, jakby Hana przelała na mnie trochę swojej doskonałości – na tym zdjęciu, i tylko na nim, wyglądam ładnie. A może nawet więcej niż ładnie. Wyglądam pięknie.
Sama nie wiem, co mam myśleć. Z jednej strony,
najwyraźniej mam dziś dzień flashbacków, albowiem przywodzi mi to
na myśl scenę z „Rywalek”, kiedy to szczerze susząca zęby
Amisia w konkursie na najpiękniejsze zdjęcie z Maxonem przebiła
swym naturalnym pięknem profesjonalną modelkę Celeste. Z drugiej
strony uważam, że to całkiem miłe, że przynajmniej raz bohaterkę
opromienia nie samczy urok tru loffa, a siła przyjaźni. Z trzeciej
strony... autorki, nauczcie się wreszcie, że jeżeli podkreślacie,
jak to niekorzystnie wyglądała heroina, przystępując do
pozowania, po czym raczycie nas opisem zdjęcia przedstawiającym
cudowne dziecko Afrodyty i Heleny Trojańskiej, to w efekcie nie
jesteśmy zbyt skłonni uwierzyć w „przeciętność” waszej
pacynki.
I nagle jakby coś dziwnego pękło w powietrzu – zanim zdążę się zorientować, co się dzieje, wszystkie moje koleżanki obejmują się i tworzą jedno wielkie koło, po czym podskakując w górę i w dół, krzyczą: „Udało nam się! Udało nam się! Udało!”, a żaden z rodziców ani nauczycieli nie próbuje nas rozdzielić. Gdy wreszcie nasz krąg się rozpada, widzę, jak stoją wokół i patrzą na nas wyrozumiale. Łowię spojrzenie Carol i coś dziwnego ściska mnie w żołądku. Dociera do mnie, że dorośli pozwalają nam na te ostatnie wspólne wygłupy, ponieważ dobrze wiedzą, że wkrótce wszystko w naszym życiu zmieni się na zawsze.
A swoją drogą... właściwie dlaczego? Tak, remedium
niszczy najwyraźniej zdolność odczuwania prawdziwej przyjaźni –
ale obywatele Oliverversum nie żyją w próżni; jak się przekonamy
w przyszłości, okazjonalnie urządza się różne przyjęcia, nie
ma też specjalnych przeciwwskazań, by umówić się na herbatę i
ploteczki. Hana i Lena już wkrótce otrzymają swój – całkiem
zresztą udany – mini-wątek poświęcony powolnemu oddalaniu się
od siebie, aby łatwiej było przełknąć konieczność
nieuchronnego pożegnania... Problem w tym, że właściwie trudno
rzec, dlaczego ono w ogóle jest nieuchronne. Posiadanie znajomych
jako takich nie jest zabronione; dziewczyny po zabiegu przestaną
troszczyć się o siebie, nie będzie zatem obawy, że łącząca je
przyjaźń mogłaby namieszać im w głowie. A skoro znają się już
tyle lat, czy nie byłoby rozsądnym, gdyby po wyleczeniu spotkały
się ponownie i sprawdziły, czy nadal się dogadują i mają
możliwości i chęci kontynuować tę znajomość w zmienionej
formie?
No, chyba że Mały Brat działa zgodnie z zasadą
„lepiej dmuchać na zimne” i uznaje, że lepiej nie ryzykować
nawrotu uczuć. Ale w takim razie...dlaczego KTOKOLWIEK w ogóle
pozwala nastolatkom na przyjaźń, wspólne imprezy i nocowanie u
siebie? Jeśli naczelnym pragnieniem władz jest mordowanie u
obywateli wszystkich objawów uczuć tak wcześnie, jak się da – to
po choinkę pozwalać, aby owe uczucia w ogóle wykiełkowały? Dlaczego nikt nie krzywi się na wspólne treningi
Hany i Leny? Dlaczego rodziny dziewcząt nie wymagają od nich, by ich wzajemne relacje sprowadzały się do kwestii stricte
szkolnych? Jeśli miłość jest chorobą, to przyjaźń powinna być
co najmniej ostrym przeziębieniem; jeśli kontakty między
niewyleczonymi chłopakami i dziewczynami są zakazane, to znajomości
w obrębie jednej płci powinny być ograniczane do niezbędnego
minimum.
Bo wszystko się zmieni, a raczej wszystko się zmienia, nawet w tej chwili. Gdy klasa rozdziela się na kilkuosobowe grupki, a z tych potem odrywają się kolejne osoby, widzę, że Teresa Grass i Morgan Dell już zmierzają przez trawnik w stronę ulicy. Każda z nich idzie w otoczeniu rodziny, ze spuszczoną głową, żadna nie ogląda się za siebie. Uświadamiam sobie, że nie świętowały z nami i że nie widziałam Eleanor Rany, Annie Hahn ani innych wyleczonych. Musiały już pojechać do domu. Dziwny ból łapie mnie za gardło, chociaż dobrze wiem, że taka jest kolej rzeczy: wszystko się kończy, ludzie idą dalej, bez oglądania się za siebie. Tak właśnie powinno być.
No dobra, są emo-zombie i nie potrafią się śmiać (co zresztą nie ma specjalnego sensu; w "Delirium" możemy w pewnej chwili zaobserwować m.in. żartującego wujka Leny);
ale dlaczego mimo wszystko nie świętowały z pozostałymi
dziewczynami? Rodzice i opiekunowie także są wyleczeni, a mimo to
klaszczą uprzejmie, gratulują absolwentom i – jak się za chwilę
przekonamy – na swój sposób cieszą się z ich dokonań.
W tłumie dostrzegam Rachel i biegnę w jej stronę. Nagle pragnę znaleźć się obok niej, pragnę, by zmierzwiła mi włosy, tak jak kiedy byłyśmy małe, i żeby powiedziała: „dobra robota, Świrusku” – jak mnie w dzieciństwie przezywała.(…)– Przyszłaś.– Oczywiście, że przyszłam. – Uśmiecha się do mnie. – W końcu jesteś moją jedyną siostrą, prawda? – Podaje mi bukiet stokrotek owinięty w brązowy papier. – Gratulacje, Lena.
A nie mówiłam? Rachel nie jest dłużej w
stanie zachowywać się spontanicznie, a mimo to na swój sposób
honoruje ważny dzień w życiu siostry. Mogłabym ostatecznie
przyjąć, że pierwszy moment po zabiegu skutkuje swoistym szokiem i
dopiero po pewnym czasie wyleczeni uczą się na powrót
funkcjonować w społeczeństwie; niestety, kolejne tomy zaprzeczą
owej tezie.
Przez chwilę stoimy bez ruchu i spoglądamy na siebie, a potem Rachel wyciąga rękę. Jestem pewna, że zamierza mnie objąć przez wzgląd na dawne czasy albo chce chociaż uścisnąć mi ramię. A ona tylko odgarnia mi grzywkę z czoła.– A fe – mówi, wciąż się uśmiechając. – Cała się spociłaś.Wiem, że to dziecinne i niedojrzałe, ale nie mogę powstrzymać fali rozczarowania.
To akurat kwestia indywidualnych odczuć, ale skoro
Rachel rzuca taką uwagę z uśmiechem, istnieje możliwość, że
jest to jakaś forma czułości z jej strony – jedyna, na jaką ją
obecnie stać.
Dziewczyny kierują się w stronę ciotki Carol i reszty
rodziny.
Jestem pewna, że [Rachel] myśli tylko o tym, kiedy będzie mogła wreszcie wrócić do domu i do swojego życia.
Czy ja wiem? Jej obecne życie jest tak czy siak
bezbarwne i pozbawione emocji; nie sądzę, by robiło jej różnicę,
czy spędza czas z tobą, ze swoimi dziećmi, czy sama – co na
dobrą sprawę jest jeszcze bardziej przerażające niż niechęć do
przebywania w towarzystwie siostry jako taka.
Pozwalam sobie jeden jedyny raz obejrzeć się za siebie. To silniejsze ode mnie. Patrzę na dziewczyny krążące w swoich pomarańczowych togach niczym płomienie. Wszystko wydaje się nagle oddalone. Wszystkie głosy mieszają się z sobą i stają się nie do rozróżnienia – jak stały huk spienionego oceanu słyszalny pod rytmem portlandzkich ulic, tak nieodłącznie nam towarzyszący, że właściwie nie zwraca się na niego uwagi. Wszystko wydaje się ostre, żywe i nieruchome, jak gdyby narysowane cienką kreską i podkreślone atramentem – zastygłe uśmiechy rodziców, oślepiający błysk fleszy, otwarte usta i błyszczące białe zęby, lśniące czarne włosy, głęboki błękit nieba, bezlitosne światło i ludzie w nim skąpani – wszystko tak jasne i doskonałe, że nie mam wątpliwości, iż musi to być już wspomnienie, albo sen.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
odwiedzamy Hanę i dowiadujemy się, jak w Oliverversum uzyskać
dostęp do nielegalnych dzieł kultury i sztuki.
Do zobaczenia!
Maryboo
Po tej ciągle zmieniającej się wizji działania lekarstwa zaczynam podejrzewać, że robienie notatek do powieści jest w USA zwyczajnie nielegalne.
OdpowiedzUsuńZawsze mnie to fascynuje - ja, pisząc analizy, trzymam na dysku poprzednie tomy serii, żeby móc sprawdzić, czy dobrze pamiętam konkretne wydarzenia, a taka Cass zdaje się autentycznie nie zauważać, że w przeciągu kilku książek znacząco zmieniła Amberly historię jej młodości i klasy, do której należała. Nie wiem, może autorki YA autentycznie nie interesuje nic poza wątkiem tru loffa i nawet nie chce im się sprawdzać, czy wszystkie poboczne linie fabularne trzymają się kupy (a "Delirium" i tak ma zadziwiająco wiele wewnętrznej spójności w porównaniu z tym, co zacznie się dziać w kolejnych tomach)?
UsuńWłaśnie odnoszę wrażenie, że naprawdę nic poza romansem się nie liczy. I zadziwiająco wiele czytelniczek się na to łapie, skoro nie widzą tych rażących dziur. xD
UsuńTa powieść jest tak bezbarwna - nie licząc, oczywiście, kolorów jesieni - że aż zapomniałam, że istniała jakakolwiek Rachel.
OdpowiedzUsuńRachel będzie miała nieco większą rolę pod koniec powieści, przez 3/4 "Delirium" widzimy ją rzadko.
UsuńJa też całkiem zapomniałam o Rachel. Kiedy pojawiła się na rozdaniu miałam chwilowy zawias: to Lena ma siostrę?! :D
UsuńTaaa, już widzę, jak w ciągu 60 lat ludzie zmieniają kompletnie podejście do religii. Zwłaszcza w USA, gdzie jest cała masa ludzi podchodzących do niej zdecydowanie bardziej ortodoksyjnie. Oliver, pls, religia to jeden z najtrudniejszych do zmienienia i wykorzenienia w zbiorowej świadomości elementów kultury, wystarczy spojrzeć chociażby na Polskę czy Grecję pod panowaniem tureckim. Chyba że decydujesz się na rewolucję kulturalną a la Mao. No ale wtedy dystopia nie polega na pani Jadzi podglądającej przez zasłonki.
OdpowiedzUsuńOpis graduation day byłby naprawdę sympatyczny, gdyby nie zgrzytał z tymi "wyleczonymi" dziewczynami. Chyba, że serum działa mocniej na krótko po podaniu i dlatego jest taka dysproporcja pomiędzy zachowaniem dorosłych a koleżanek z klasy Leny? Serum zamieniające w zombie tak bardzo bez sensu ://
"Chyba, że serum działa mocniej na krótko po podaniu i dlatego jest taka dysproporcja pomiędzy zachowaniem dorosłych a koleżanek z klasy Leny?" - miałoby to sens, ale nie mamy oficjalnego potwierdzenia dla tej teorii. Jak dla mnie wyjaśnienie może byś jeszcze takie, że zachowanie koleżanek jest przejaskrawione w opisach przez Lenę, która nadal nie przyzwyczaiła się do ich nowych osobowości.
UsuńAbstrahujac od Biblii (Oliver to zdecydowanie nie Atwood), to ten rozdzial naprawde przyjemnie sie czytalo.
OdpowiedzUsuńCóż, tru loff póki co zagrzebał się w liściach, więc cieszcie się, póki możecie...
UsuńŻadnych leśnych bożyszczów na horyzoncie i od razu milej, i bohaterka trochę rozsądniejsza...
OdpowiedzUsuńRozdział krótszy niż opis koloru oczu tru loffa :<
Mam też pytanie- swego czasu były plany na serial (?) na podstawie książek, został zrobiony nawet pierwszy odcinek, ale ostatecznie nie wypaliło. Czy ktoś z was widział ten odcinek i coś z niego pamięta? Oglądałam go kilka lat temu, i szalenie mnie zdziwiło, że niby jeden odcinek, a akcja całego pierwszego tomu tam była... Chyba, że to był film, ale mi się nie wydaje.
Leszy
To był sam Pilot i właśnie kojarzę, bo chyba ostatnio widziałam, acz takie nijakie, że ledwo co pamiętam. Ale podobnie było z Pretty Little Liars, tam też akcję całego pierwszego tomu wciśnięto w Pilot. No i nie ukrywajmy - w tej ksiunszce akcji tyle, że trudno byłoby to rozbić jakoś. XD
UsuńPróbowałam obejrzeć, ale szybko się poddałam; cała rzecz wydaje się być luźno oparta na serii i nawet fanki na nią pomstują (inna rzecz, że pomstowały też na dużo ciekawszy od oryginału pilot "Selekcji").
UsuńFanki tych dużych serii ZAWSZE pomstują, starczy spojrzeć na nastawienie wiernych fanów książki wobec "Shadowhunters". Co ciekawe, miłośniczki "Pretty Little Liars", "Pamiętników Wampirów" czy "Plotkary" jakoś nigdy nie urządzały rozległych rantów na rozbieżności pomiędzy książką a serialem. Choć takie PLL było na przykład dużo lepsze w wersji pierwotnej xD
UsuńNie wiem, tak sobie gdybam - może po pilotach/pierwszych odcinkach wyżej wymienionych serii widać było, że jeśli nawet nie będą 100% zgodne z oryginałem, to przynajmniej widzowie dostaną coś ciekawego i dobrze wykonanego? Ja oglądając zarówno pilot "Rywalek" jak i "Delirium" miałam wrażenie, że ani to rybka, ani akwarium - fanom spodobać się raczej nie mogło, bo zbyt różne od oryginału, a nowych widzów nie miało za bardzo czym przyciągnąć, bo robione było jako ewidentny skok na kasę na fali popularności książek, a nie pierwszy odcinek interesującej serii (w pilocie "Selekcji" podobały mi się pewne rozwiązania, ale i tak oglądając fragmenty miałam wrażenie, że reżyser po prostu próbuje wycisnąć ile się da z obecnej mody i tak naprawdę za całą rzeczą nie stoi jakiś większy pomysł).
UsuńCałe to remedium byłoby logiczniejsze, gdyby przytłumiałoby WSZYSTKIE emocje, te negatywne i pozytywne również - takimi bułami łatwiej byłoby rządzić.
OdpowiedzUsuńJeśli jednak autorka tak bardzo uparła się na leczenie MIŁOŹDZI, to mogłaby w sumie ugryźć to w inny sposób. Czytałam gdzieś, że kiedy człowiek się zakochuje, jego organizm wytwarza substancję chemiczną (fenyloetyloamina, czy coś takiego). A gdyby ten zastrzyk sprawiał, że ludzki organizm nie może jej wytworzyć? Ma to sens? Jakikolwiek?
A co do rozdania nagród - całkiem nieźle napisany. Jeśli Oliver chce, to umie napisać. Szkoda tylko, że zwykle jej się jednak nie chce :/
Tu już potrzebna byłaby Beige, nie ja ;) Ale cały problem w tym, że autorka, jak widzimy ma załączonym obrazku, wbrew deklaracjom z notki wydawniczej wcale nie chce, by remedium wyłączało wyłącznie miłość, a...no cóż... w zasadzie wszystko to, co akurat będzie dogodne dla fabuły.
UsuńTak czytam, czytam i... koniec. Tu się nic nie zdarzyło! Chociaż opisy szkoły całkiem, całkiem, gdyby nie niekonsekwencja w działaniu remedium.
OdpowiedzUsuńAle ten fragment o Magdalenie... nie wiem, komu Mały Brat polecił retusz, ale wyobrażam to sobie tak, że gość pociął wszystkie księgi na paski długości jednego wersu, połowę wyrzucił, wrzucił do maszyny losującej, powklejał potem w losowej kolejności na kartki (łącznie z tytułami, to by wyjaśniało te lamentacje o Marii Magdalenie i Józefie) a potem podopisywał gdzieniegdzie kilka zdań coby było pod propagandę. Inaczej nie potrafię wyjaśnić tej mieszanki postaci i kontekstów (czy nie bardziej propagandnie by było, gdyby to sam Jezus wyleczył z Delirii MM, najlepiej w chwili, gdy błagała tłum, żeby ją ukamienował, bo nie mogła znieść swoich cierpień?)
Analiza znów uratowała fragment mojej własnej twórczości, uważam więc za wskazane podziękować :)
Dam Wam dobrą radę: nawet nie próbujcie szukać sensu w Biblii według Małego Brata. Jakkolwiek dobrej teorii byście nie wymyślili, i tak wszystko pójdzie w pizdu już w następnym rozdziale.
UsuńDobra, na razie przeczytałem tylko te, pożal się Boże, przerobione fragmenty Biblii. Ja pierdzielę, dlaczego znowu oberwało się świętej Marii Magdalenie? Najpierw kościół utożsamił ją z prostytutką, która obmywała nogi Jezusowi, chociaż w Biblii nie ma nic, co wskazywałoby na jakikolwiek związek tych dwóch postaci, teraz aŁtoreczka się nią zajęła? Błagam, to kobieta, która napisała własną Ewangelię, jej jako pierwszej objawił się Pan Jezus po Zmartwychwstaniu, pocieszała Matkę Boską pod krzyżem, porzuciła całe dotychczasowe życie, aby podążać za Chrystusem! Olivier, z łaski swojej, odwal się od świętych i nie mieszaj w swoje wypociny Świętej Księgi!
OdpowiedzUsuńCóż, jeśli to kogoś pociesza, religia u Oliver już wkrótce wykona ostrą woltę w zupełnie nowe obszary.
UsuńTo ja już zacznę szykować zapasy melisy...
UsuńPopieram postulat... ej, czy tam się pojawia Deliryjny Jezus? Co on głosi?
UsuńSam pomysł przerobienia biblii ma potencjał (nie przez Olivier, oczywiście, ale się da). Jest to trudne, ale do zrobienia przy założeniu, że nasz świat przedstawiony będzie miał sens.
UsuńI taki świat mógłby nawet funkcjonować, ale proces tej przemiany religijno-kulturowej mógłby się, w wiarygodny sposób, odbyć po wojnie nuklearnej (w której fizycznemu zniszczeniu uległoby 90% dóbr kultury, a pozostałe 10 zostałoby przejęte przez jakiś odbudowany rząd) i zająłby co najmniej 400 lat. Nic w tej serii mnie tak nie drażni jak ten wątek. 64 lata! Błagam!, jak można było wpaść na pomysł 64 lat?!
Przywoływanie Magdaleny jest w kontekście powieści kuriozalne. Nawet jeśli przyjmiemy, że owszem była prostytutką to jak, na miłość boską, można to przerobić na ciąg nieszczęśliwych miłości?! Nie czytałam nigdy biblii aż tak wnikliwie, to może i nie pamiętam szczegółów (proszę mnie poprawiać jeśli coś przekręcę), ale czy Magdaleny przed tragicznym losem ukamienowania nie ocalił aby Jezus? Jego miłosierdzie, współczucie i MIŁOŚĆ do bliźniego? - tak w skrócie, rzecz jasna? Jak bardzo pokrętną logikę (a raczej jej brak) trzeba było zastosować, aby nadać głównej bohaterce imię Magdaleny? Nie lepiej było zrobić tak jak Collins i użyć mniej naładowanych kulturowo symboli? Nazwać ją na przykład Różą. Symbol miłości, ale ma kolce więc można podciągnąć ją do cierpienia zakamuflowanego przez ładne płatki. Z czego płynąłby następujący morał: nie zrywaj róży - nie zakochuj się bo będziesz cierpieć. Może i płytkie, ale trudno się na tym wywalić.
W ogóle całe to remedium jest tak bardzo bez sensu, że nie da się tego nawet komentować. Zachowanie tych jej koleżanek po zabiegu jest tego doskonałym przykładem.
rose29
rose29
Nie przypominam sobie, by w serii został wspomniany Jezus. Jak mówię, religia już wkrótce wejdzie w zupełnie nowe obszary, niezbyt kompatybilne z tym, czego dowiedzieliśmy się do tej pory - przynajmniej do czasu, kiedy autorka stwierdzi, że pierwsza wersja bardziej pasuje jej pod względem fabularnym.
Usuńrose29 - Tak, Maria Magdalena została uratowana przed ukamieniowaniem przez Jezusa i Jego MIŁOŚĆ (przy okazji, to właśnie wtedy padły słynne słowa "Kto jest bez grzechu, niechaj pierwszy rzuci w nią kamieniem"). Serio, Maria Magdalena powinna być najbardziej eliminowaną z historii postacią, zaraz po Jezusie. Chociaż, historię Jego życia od biedy dałoby się przedstawić w ten sposób, że do ukrzyżowania doprowadziła Jego miłość do ludzi lub coś w tym stylu, ale św. Marię Magdalenę miłość właśnie uratowała. Całość wygląda tak, jakby Oliver po prostu na siłę doczepiła do swojej Merysójki kobietę, która akurat w tamtym okresie ją fascynowała. Jednak głupota Małego Brata, który zamiast śladem komunizmu wyeliminować religię z życia obywateli, wyrzucił całą jej podstawę, a następnie przerobił bez ładu, składu, zachowania jakiegokolwiek timeline'u i logiki, jest poza moimi zdolnościami poznawczymi. Pod tym względem już wolę Cassoversum.
UsuńNie zdziwiłabym się, jakby Oliver sądziła, że interpretacja Kościoła jest prawdziwa i Maria Magdalena naprawdę jest tą prostytutką od mycia nóg, wtedy znów można by kombinować z tą zabójczą miłością, ale i tak kiepsko by szło.
UsuńTyle że, z tego co kojarzę, Watykan odwołał te słowa o prostytutce. W końcu Maria Magdalena ma kościoły pod swoim wezwaniem, zakony, są do niej modlitwy i litanie. Gdyby nadal Kościół upierał się, że była kobietą upadłą, chyba by do tego nie dopuścił. Więc albo Oliver to kolejna aŁtorka z alergią na risercz, albo nie dała wiary prawdziwej tożsamości Marii, albo stwierdziła, że jeśli fakty jej nie pasują, to tym gorzej dla faktów i wybrała sobie poprzednią wersję jako bardziej jej odpowiadającą. Jednak mam skrytą nadzieję, że jednak zna historię Marii z Magdali i po prostu przerobiła ją na potrzeby propagandy, a w późniejszych częściach jej historia zostanie sprostowana...
UsuńA kiedy odwołał? Pytam serio, bo nie pamiętam, a znaleźć nie mogę w chwili obecnej, za to "Delirium" wydano początkiem 2011 roku, więc można przyjąć śmiało, że pisane było w okolicach 2009-2010.
UsuńWłaściwie to chyba nie odwołał, ale oficjalna wersja jest, o ile wiem, że to MOGŁA być ta sama osoba, ale nie musiała. Inna utożsamia ją z siostrą Marty, ale faktycznie zwykle przyjmuje się, że to 3 różne osoby.
UsuńSkoro wydano je na początku 2011, to już dawno po zrehabilitowaniu jej - zrobił to papież Paweł VI w 1969 (a na początku III wieku św. Hipolit nazwał ją "apostołką apostołów", co zgadza się jej z obrazem, jaki wyłania się z napisanej przez nią Ewangelii). Co prawda zrobiono to ponad tysiąc lat po oczernieniu jej, jednak jeszcze przed narodzinami Olivier. Jeśli szukała czegoś o niej, musiała dotrzeć do tej informacji. Albo nie zrobiła nawet szczątkowego riserczu, albo zignorowała wszystkie fakty. Nawet nie wiem, co gorsze.
UsuńZaczynam wierzyć w swoją teorię spiskową, że za research autorom YA grozi kara śmierci...
UsuńTeoria nadzwyczaj prawdopodobna...
UsuńAch, i jeszcze to utożsamianie uczuć z układem krwionośnym w Cytacie Na Dzisiaj...
OdpowiedzUsuńNie narzekajcie, to bodaj jedna z pierwszych sytuacji, gdy Oliver nie traktuje miłości niczym czarnomagicznej klątwy i próbuje ją naukowo uzasadnić!
UsuńA ja to zrozumiałam jako taki polityczno-metaforyczny bełkot rządzących, a nie naukowe wyjaśnienie.
UsuńTen cytat na początku mnie powalił... Układ krwionośny i serce mają guzik do miłości z punktu widzenia biologii i psychologii. No i nie wiem, jak można pożenić Lamentacje (może dlatego, że Oliver tytuł pasował klimatem) z postacią Marii Magdaleny.
OdpowiedzUsuńOliver nadal nie wie, czy w jej uniwersum miłość to złe Mzimu, które znienacka atakuje wioskę, czy też efekt najróżniejszych biologicznych procesów zachodzących w człowieku, musicie jej zatem wybaczyć, gdy zaczyna się nieco plątać w zeznaniach.
UsuńNo,z religią to pojechała po bandzie....Bez sensu kompletnie.Sceny w szkole nawet sympatyczne.Wymyśliłam,co będzie dalej:bohaterka będzie miała zabieg,w środku pif, paf! wejdzie bursztynowy trulaff z kolegami i ją porwie do lasu...
OdpowiedzUsuńże jeżeli zabierzesz człowiekowi radość płynącą ze zbierania znaczków i w zamian pozostawisz jedynie fantazję o uduszeniu grubiańskiego szefa, nawet najlepsza propaganda i najostrzejszy aparat bezpieczeństwa nie zdoła zapanować nad chaosem, który wkrótce ogarnie cały kraj.
No,świetne podsumowanie tego pomysłu.O,wiem z czym mi się to kojarzy!"Zony ze Stepford"!
Świetna analiza.
Chomik
"Wymyśliłam,co będzie dalej:bohaterka będzie miała zabieg,w środku pif, paf! wejdzie bursztynowy trulaff z kolegami i ją porwie do lasu..." - nie, ale...he, he. Jakby to ująć, Chomiku - Twoje teorie zaskakująco często zazębiają się z kanonem ;)
UsuńTaki to i kanon! :)
OdpowiedzUsuńChomik
O jeżu, takiego wyjaśnienia wątku imienia się nie spodziewałam i bardzo on mnie boli. Przedmówcy już się bardzo dokładnie wyrazili na temat tego, jak bardzo absurdalne jest to całe przepisywanie Biblii (i w sumie nie wiem jak w Ameryce, ale myślę, że nawet tam część chrześcijan mogłaby się wkurzyć za wykorzystywanie Pisma Świętego do jakiegoś szajsowatego opka i to w taki sposób), ale najbardziej mnie chyba wtf-uje po co to było w ogóle robione. Ja rozumiem, że amerykańskie autorki raczej nie ogarniają historii Europy i świata, ale w sumie jak ktoś już zaczyna pisać, to mógłby zwrócić uwagę, że reżimy podczas obalania starego porządku raczej były skłonne tępić istniejącą religię, ewentualnie siłą nawracać ludzi na swoja (a to już mógłby być przykład z własnego amerykańskiego podwórka i tej masowej chrystianizacji Indian czy Murzynów pod otoczką "cywilizowania"). Udawanie, że się religie zostawia, ale przepisywanie źródeł, ma z wszystkich możliwych wyjść najmniej sensu, bo a/ wkurzy ludzi, b/ ułatwi zachomikowywanie oryginalnej wersji, c/ utrudni śledzenie przejawów starej religii. Autorka miała tyle różnych opcji, a idealnie trafiła w tę najdurniejszą. Owszem, być może po 400 latach to by zaczęło działać, ale po co w ogóle zadawać sobie taki kłopot, jeśli były łatwiejsze wyjścia.
OdpowiedzUsuńN
"ale najbardziej mnie chyba wtf-uje po co to było w ogóle robione" - odpowiedź najbardziej prawdopodobna: nie wie tego sama autorka. Serio, w przeciągu dwóch najbliższych rozdziałów Oliver dwukrotnie wykona woltę w kwestii religii w swoim uniwersum, a każda kolejna zmiana będzie mieć jeszcze mniej sensu od poprzedniej.
UsuńNad wadliwą dystopią rozwodzić się nie będę, póki co raczej niewiele mam do dodania.
OdpowiedzUsuńMiło za to powspominać Śmieszchy, kurczę, jak to szybko leci, co nie?
A teraz przejdźmy do tej części komentarza, która jest nie na temat: według hanky code kolor szary symbolizuje bondage. Zastanawiam się, czy nazwisko Christiana Greya to przypadek, czy też celowe nawiązanie...
intrygująca obserwacja!
UsuńMyślisz, że James zaszła tak głęboko w researchu? XD
Usuń"Miło za to powspominać Śmieszchy, kurczę, jak to szybko leci, co nie?" - niewiarygodnie. A tu już całkiem w sumie niedługo, jak życie pozwoli, dobijemy do dekady ;)
UsuńOlewanie biologii, psychologii, socjologii i wszystkiego innego jeszcze zrozumiem, ale jak imię truloffa miałoby nie być znaczące, skoro jest wymawialne i, a fe, całkiem normalne?!
UsuńWow, faktycznie! Taki jubileusz koniecznie trzeba będzie uczcić!
Byłam zaje, em, zawalona tydzień temu, więc nie komentowałam, ale zgadzam się z ogólnie z konsensusem, że nie było tak źle. W tym tygodniu zresztą też nie. Rozdziały raczej głupiutkie, ale, szczególnie dzisiejszy, nie napisane z typowym u Oliver przesadzyzmem. Szczególnie ta fota Haleny (lol, też jestem ciekawa, czy autorka wie o shippingowaniu) musiała wyglądać naprawdę uroczo. Swoją drogą, to chyba dziwne, ale ten rozdział pamiętałam najlepiej z całej pierwszej części. Oprócz tego mogę całkiem nieźle odtworzyć sceny (SPOILER DALEJ jak mniemam, ale kogo to obchodzi) nielegalną imprezą, bieg do płotu i co się tam działo oraz początki w Głuszy (KONIEC JAKBY SPOJLERA), a cała reszta fabuły stoi pod takim wielkim znakiem zapytania. Teraz się zastanawiam, czy było to takie nudne, czy jednak wyparłam całą resztą z uwagi na stabilność emocjonalną/psychiczną.
OdpowiedzUsuńOdnośnie śmiesznej Biblii nie będę dokładać do pieca, bo co mogłam napisać, zostało już napisane, ale... Tak sobie pomyślałam. Mamy przepisaną Biblię (podziwiam, że komuś się chciało, skoro to tak bez sensu, że bardziej się nie da), mamy Romeo i Julię... Mamy też rok 2010 około tak? 64 lata wstecz, szybka matma, koniec drugiej wojny światowej. Co z całym dorobkiem kulturowym do tego czasu? Każdy miał w domu książki, sporo osób radia, były tworzone filmy, popularne - szczególnie w Ameryce były (jeśli dobrze pamiętam) kina, co z muzyką? Jak to wszystko cenzurować? Jako że się nie da, co się z tym wszystkim stało? Wielkie palenie wszystkiego, co stworzyła ludzkość właściwie w każdej kategorii sztuki? Może malarstwu i rzeźbiarstwu udałoby się uciec przed konsekwencjami, ale bodaj każdy inny rodzaj sztuki ma w sobie coś związanego z miłością, jej opisami, występowaniem nawet i w tle, czy ogólnym wyrazem. Gdybym dostała robotę kogoś od cenzury (wypadło mi słowo, wybaczcie ; _ ;), strzeliłabym sobie w łeb :D. Dobrze przynajmniej, że nie było jeszcze wtedy Internetu.
Przyszło mi też do głowy, że ze względu na ogólną diaboliczność tego remedium, które przecież musiano stosować na ludziach, bo jak zmierzyć ich działanie np. na myszach i samą drugą wojnę światową, być może w tej alternatywnej rzeczywistości naziści mieli ciekawe odkrycia. Byłoby to w stylu dr. Mendele, jako dodatek do superżołnierzy ;) No bo gdzie indziej mogłoby coś podobnego powstać i dlaczego? To tak bardzo bez sensu... Nie wiem nawet, czy w tym "óniwersum" była w ogóle II wojna światowa, równie dobrze mogła ją zastąpić II wojna secesyjna (a to już byłby ciekawy temat na dystopię, która dotyka tylko Amerykanów). Tyle pytań - zero odpowiedzi.
Ogólnie dobra robota, świetnie się czytało, widzę też, że obie macie podobne podejście do mnie z tym, że ludzie tutaj powinni rzucać się sobie do gardeł, zamiast być nudną szarą ludnością robiącą szare nudne rzeczy. Chociaż może ten cudowny lek blokuje w jakiś sposób Id, kto go tam wie. Ałtorka też nie.
"Dobrze przynajmniej, że nie było jeszcze wtedy Internetu." - cóż, ciężko się nie zgodzić, biorąc pod uwagę, że już w przyszłym rozdziale będzemy mieli szansę zobaczyć, jak Mały Brat radzi sobie z tym konkretnym problemem.
UsuńJak tak teraz spojrzałam na walltext, który mi wyszedł, uznaję, że legitnie powinnam przestać pisać tak długie komentarze XD
OdpowiedzUsuńE tam, długie komentarze są fajne ;)
UsuńMiałam ostatnio tak genialny pomysł na to by ulepszyć tę książkę (tzn poza tym, że naprawdę zająłby się ktoś kwestią tych wszystkich niedomówień i nieścisłości generujących facepalmy) - Lena idzie wyleczyć chorobę. I remedium leczy ją całkowicie. A potem bożek jesieni wyznaje jej miłość (ale tak naprawdę, na serio, wyznaje zbyt emocjonalnie i do tego dodaje, że jeśli Lena nie zamierza nic z tym zrobić, to on się zabije). Lena czuje się rozdarta. Nie odczuwa już miłości, ale domyśla się że przed remedium kochała tego chłopca; poza tym nie chce, żeby ktokolwiek zabijał się z jej powodu. Mimo faktu że ma wyrozumiałego męża o ciepłym charakterze, którego zaufania nie chce zawieść, to decyduje się pomóc temu zakochanemu chłopcu, co nie jest proste ze względu na fakt, że i tak stale jest obserwowana i pod czujnym okiem Małego Brata. W dodatku cały czas ma wyrzuty sumienia, że sprzeciwia się ideologii w którą wierzy, ale nie chce też, aby tamten oddał życie będąc chorym. W końcu dowiaduje się że zakochaniec należy do tego jakiegoś tam ruchu oporu i zdobywa się na wyżyny śmiałości, by postawić mu ultimatum - albo skieruje się sam na dobrowolne leczenie w najbliższym czasie, albo ona podkabluje Małemu Bratu że jest rebeliantem i już nigdy się nie zobaczą. Powieść kończy się tragicznym samobójstwem faceta, które sprawia, że Lena (1.) obwinia się za jego śmierć i decyduje się sprzeciwić Małemu Bratu nawet za cenę swego życia lub (2.) sama zaczyna pałać nienawiścią do miłości i zakochanych ludzi, w związku z czym staje się jednoosobową, superskuteczną inkwizycją poszukującą osób po zabiegu u których nadal występują objawy adn.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zdałam sobie sprawę, że chyba za dużo Anny Kareniny w ostatnim czasie xD
Wybacz, ale 2edgy4me :D
UsuńTo zrozumiałe, dlatego że i tak trzeba byłoby poświęcić trochę czasu by to dopracować :P
UsuńAle myślę, że taka historia i tak znacznie bardziej by mnie zainteresowała niż typowe love story osadzone w tak dziwnych i niedopracowanych realiach jak pierwowzór.
Pozdrawiam!
"He, he – ciekawe jestem, czy Oliver jest świadoma tego, że w ten sposób w internecie oznacza się wszelakie shipy.
OdpowiedzUsuń...Oraz nadaje imiona ludzko-wampirzym hybrydom w innych powieściach YA."
Nope, po prostu w USA ludzie czasem dla zabawy nazwają tak pary, lub przyjaciół. Robili to zapewnie przed internetami i powieściami YA :p Autorki wykorzystuja to, bo znają z życia.
Eva