niedziela, 5 listopada 2017

Rozdział VI



Mamo, powiedz, proszę, jak do domu wrócić,
Zgubiłam się w lesie, chciałam drogę skrócić.
Spotkał mnie wilkołak i w swej okropności,
Pokazał mi zęby i wyrwał wnętrzności.
Mamo, powiedz, proszę, jak do domu wrócić,
Zgubiłam się w lesie, chciałam drogę skrócić.
Zatrzymał mnie wampir, miał krzaczastą brew,
Pokazał mi zęby i wyssał mą krew.
Mamo, pomóż, proszę, chciałabym iść spać.
Jestem już półżywa, nie mam siły stać.
Spotkałam Odmieńca, co urzekł mnie wielce,
Pokazał mi uśmiech i skradł moje serce.
Powrót do domu, [w:] Rymowanki i opowieści ludowe,
red. Cory Levinson


Spooky. Szkoda, że Halloween za nami.

Z tej strony znów Beż. Dlaczego? Ze względu na to, że pracuję też w weekendy, ale nie zawsze co drugi (czasami mam np. dwa pod rząd), a gdy tak się dzieje, to prawie nigdy nie wyrabiam się z dokończeniem analizy na czas. Dlatego postanowiłyśmy z Mary, że po prostu będziemy rozdziały dzielić według moich weekendów, a nie na przemian. Teraz np. miałam dwa wolne, a następne dwa pracuję, więc pałeczkę przejmie moja droga współanalizatorka. I tak będziemy się dzielić przez całą analizę, żeby nie było opóźnień, jak ostatnio przy Selekcji. A teraz powróćmy do naszej bezbarwnej głównej bohaterki i jej wewnętrznych dylematów.



Wieczorem nie jestem w stanie na niczym się skupić. Kiedy nakrywam do kolacji, przez pomyłkę nalewam wino do kubeczka Gracie, a sok pomarańczowy do kieliszka wujka. Ścierając na tarce żółty ser, tyle razy ranię sobie palce, że wreszcie Carol wygania mnie z kuchni, mówiąc, że nie ma ochoty na ravioli z naskórkiem. Nie potrafię przestać myśleć o ostatnich słowach Aleksa, o kolorach, jakimi mienią się jego oczy, o tym dziwnym wyrazie twarzy – jak gdyby mnie zapraszał. „Około ósmej trzydzieści niebo wygląda, jakby płonęło, zwłaszcza w Back Cove. Naprawdę powinnaś to zobaczyć”.
Czy istnieje choć cień szansy, że chciał mi w ten sposób przekazać ukrytą wiadomość?




Ja wiem, że ta ameba nie miała dotąd styczności z tymi jakże mitycznymi stworami, jakimi są chłopcy, ale na bora, Alex naprawdę nie był ani trochę subtelny. No cóż, myślenie z reguły przychodzi Lence dość opornie…


Czy to możliwe, że prosił mnie o spotkanie? Już sama myśl o tym przyprawia mnie o zawrót głowy. Myślę też o tym jednym słowie wypowiedzianym cichutko wprost do mego ucha: szary. Był tam, widział mnie, zapamiętał. Mam w głowie taki natłok myśli, że czuję się tak, jak gdyby znad oceanu naciągnęła słynna portlandzka mgła i spowiła mój mózg, uniemożliwiając mi normalne, racjonalne myślenie.


No i masz ci los, dopiero szósty rozdział, a tu już delirka.

Przed kolacją Lena pomaga Jenny w nauce tabliczki mnożenia, ale jest zupełnie rozkojarzona, cały czas rozmyślając o Black Cove i randce z bożkiem jesieni. Nawet zaczyna planować, jak się tam jak najszybciej dostać po kolacji.



– Siedem razy osiem?
Jenny zaciska usta.
– Pięćdziesiąt sześć.
– Dziewięć razy sześć?
– Pięćdziesiąt dwa.
Z drugiej strony nie ma przepisów, które zakazują spotkań z wyleczonymi. Wyleczeni są bezpieczni. Mogą być mentorami lub przewodnikami dla nieleczonych. Chociaż Alex jest tylko o rok starszy ode mnie, dzieli nas przepaść, ogromna i nie do przebycia, którą wyznacza zabieg. Równie dobrze mógłby być moim dziadkiem.


Górnolotnego jęczenia ciąg dalszy. Dziadkiem? Nie przesadzasz troszeczkę, ty dramatyczna lamo?

Bajdełej, naprawdę myślisz, że ten koleś jest wyleczony? Bo jakoś nie bardzo się tak zachowuje. Po tylu latach analizowania powinnam być już przyzwyczajona do protagonistek o inteligencji pantofelka, a jednak…


– Siedem razy jedenaście?
– Siedemdziesiąt siedem.
– Lena. – Carol wychodzi z kuchni, mija stół w jadalni i staje przed nami. Mrugam dwa razy oczami, starając się wrócić do rzeczywistości. Twarz Carol jest ściągnięta troską. – Coś jest nie tak?
– Nie. – Szybko spuszczam wzrok. Nie znoszę, gdy patrzy na mnie w ten sposób, jak gdyby zaglądała w najciemniejsze zakamarki mojej duszy. Czuję się winna, że myślałam o jakimś chłopaku, nawet wyleczonym. Gdyby wiedziała, powiedziałaby: „Och, Lena. Uważaj. Pamiętaj, jak skończyła twoja matka. Ta choroba może być dziedziczna”. – Czemu pytasz?


Oliver nie ma zielonego pojęcia, jak naprawdę ma działać delirka. Niejednokrotnie ałtorka będzie się strasznie miotać między tym, jakie podłoże ma choroba. Raz twierdzi, że prawdopodobnie ADN ma podłoże genetyczne, za chwilę będzie mówić coś zupełnie innego.


Wbijam wzrok w wytarty dywan leżący na podłodze. Carol nachyla się, bierze podręcznik Jenny z moich kolan i mówi głośno swoim czystym, wysokim głosem:
– Dziewięć razy sześć jest pięćdziesiąt cztery. – Zamyka książkę z trzaskiem. – Nie pięćdziesiąt dwa, Leno. Przypuszczam, że znasz tabliczkę mnożenia?
Jenny pokazuje mi język. Przyłapana na tak żenującej pomyłce oblewam się rumieńcem.
– Przepraszam. Chyba jestem trochę... zdekoncentrowana.


Carol mogłaby zacząć cos podejrzewać, wszak rozkojarzenie i nagłe rumieńce to mogą być objawy delirki, a przecież czujnym trzeba być, ale jeszcze nie czas na takie hipotezy, nasze gołąbeczki nie zaczęły jeszcze dobrze romĄsować. Dlatego też Carol niczego się nie domyśla.


Wreszcie Carol wzdycha:
– Wciąż myślisz o ewaluacji, prawda?
Wypuszczam z policzków powietrze, czując, jak kamień spada mi z serca.
– Chyba tak. – Ośmielam się podnieść na nią wzrok. Przez jej twarz przemyka nikły uśmiech.
– Domyślam się, jak bardzo jesteś rozczarowana, że będziesz musiała przejść to wszystko raz jeszcze, ale spróbuj na to spojrzeć od innej strony: tym razem będziesz jeszcze lepiej przygotowana.


I może nie zaczniesz pierdzielić głupot, które powinny cię wysłać do paki albo na natychmiastowy zabieg.



– Tak, masz rację.
– Chodź teraz na kolację. – Carol wyciąga rękę i przesuwa palcem po moim czole. Jej dotyk, chłodny, uspokajający, muska mnie jak leciutkie poruszenie wiatru. Poczucie winy staje się coraz silniejsze i w tej chwili nie mogę uwierzyć, że w ogóle brałam pod uwagę wyprawę do Back Cove. Nie mam wątpliwości, że to absolutnie niewłaściwe. A gdy podnoszę się, by zasiąść do kolacji, towarzyszy mi uczucie czystości, lekkości i szczęścia, jak wtedy gdy człowiek wraca do zdrowia po długiej gorączce.


Ciekawa jestem, ile potrwa to jej postanowienie.


Przy kolacji jednak moja ciekawość – a wraz z nią wątpliwości – powracają.


No baaa.

Podczas kolacji Lena jest nieobecna. Jej wujek też zauważa dziwny stan dziewczyny, ale ona tłumaczy to stresem. Rozmowa schodzi na drakę z krowami.


– Tego typu pomyłki zdarzają się co chwila – mówi, nabijając ravioli na widelec. – Kiedyś poprosiłem Andrew, by zamówił trzy zgrzewki soku pomarańczowego. Tyle że pomylił kody i wiecie, co przywiózł? Trzy zgrzewki odżywek dla niemowląt. Mówię mu: Andrew...


Tak, bo krowy i leki tak samo łatwo pomylić jak różne artykuły spożywcze. Człowieku, ogarnij się.


Wychylam się i zerkam ukradkiem na zegar w kuchni. Siódma trzydzieści, a my nawet nie skończyliśmy jeść. A przecież potem czeka mnie jeszcze pomoc w sprzątaniu ze stołu i zmywaniu, co zawsze trwa wieki. Zmywarki są zbyt energochłonne, więc wszystko zmywamy ręcznie.
Słońce za oknem naznaczone jest smugami złota i różu. Wygląda jak te cukrowe cacka z wystawy cukierni w centrum miasta – błyszczące, kolorowe pasma. Zachód z pewnością będzie dzisiaj przepiękny. W tej chwili tak mocno pragnę znaleźć się w Back Cove, że muszę przytrzymać się krzesła, by nie zerwać się nagle i nie wybiec na zewnątrz.


Ja wiem, że to technicznie nie jest górnolotne jęczenie, ale męczy mnie ten dramatyzm Leny. Och, jakże burzą się w niej emocje, aż musi się cały czas powstrzymywać przed jakimś idiotyzmem. A to dopiero początek książki.


Wreszcie postanawiam przestać się stresować i zdać się na przypadek, albo przeznaczenie, jakkolwiek to zwać. Jeśli skończymy jeść, a ja uporam się ze zmywaniem na tyle wcześnie, żeby zdążyć do Back Cove, to pójdę. Jeśli nie, zostanę. Podjąwszy wreszcie decyzję, czuję się milion razy lepiej i nawet udaje mi się przełknąć jeszcze kilka kęsów. A potem Jenny – cud prawdziwy! – dostaje nagle przyspieszenia na finiszu i opróżnia swój talerz, ciocia zaś oznajmia mi, że skoro już skończyłam jeść, mogę zabrać się za zmywanie.


Toż to przeznaczenie pcha Lenę w objęcia bożka jesieni, jakie to cudowne, och, ach.


Podnoszę się i zaczynam zbierać wszystkie talerze. Jest prawie ósma. Nawet jeśli pozmywam w piętnaście minut – a to nie będzie łatwe – i tak trudno mi będzie dostać się na plażę przed ósmą trzydzieści. A już mogę całkiem zapomnieć o powrocie przed dziewiątą, kiedy zaczyna się godzina policyjna, ustanowiona przez władze miejskie dla nieleczonych. A jeśli złapią mnie poza domem po godzinie policyjnej... Rzecz w tym, że nie mam pojęcia, co wtedy. Nigdy dotąd nie złamałam godziny policyjnej.


I tam powinno zostać. To totalna głupota narażać się dla jakiegoś kolesia, którego się właściwie nie zna, a który powinien się Lenie wydawać co najmniej podejrzany. No ale wiecie, delirka nie wybiera.


 I właśnie w chwili, gdy pogodziłam się z tym, że nie mam szans dotrzeć do Back Cove i wrócić na czas, Carol robi coś niewiarygodnego. Gdy sięgam po jej talerz, zatrzymuje mnie.
– Nie musisz dzisiaj zmywać, Lena. Ja to zrobię.


PRZEZNACZENIE!!!<3!!!


Mówiąc to, kładzie mi rękę ramieniu. Tak jak przedtem, jej dotyk jest chłodny i przelotny jak wiatr. Wtedy, zanim zdążę się zastanowić nad konsekwencjami, wyrzucam z siebie:
– Tak właściwie to muszę szybko biec do Hany.
– Teraz? – Po twarzy ciotki przebiega cień niepokoju. A może raczej podejrzenia? – Jest już prawie ósma.
– Wiem. Musimy... to znaczy muszę wziąć od Hany jeden podręcznik. Właśnie sobie przypomniałam.
Podejrzenie – teraz już jestem pewna, że to podejrzenie – maluje się wyraźnie na jej twarzy, ściąga jej brwi i zaciska usta.
– Przecież nie macie teraz razem żadnych lekcji. A egzaminy już zdałyście. Co jest aż tak ważne, że nie może poczekać do jutra?
– To nie na lekcje. – Przewracam oczami, próbując naśladować nonszalancję Hany, chociaż dłonie mam całe wilgotne, a serce wali mi w piersi jak oszalałe. – To coś jak przewodnik ze wskazówkami. Na ewaluację. Hana wie, że muszę jeszcze poćwiczyć, bo wczoraj miałam niezłą blokadę.


I jutro nie możesz tej książki od niej wziąć, tylko narażać się dzisiaj na złapanie po godzinie policyjnej? Wymówka cienka jak barszcz z paczki.


I znowu ciocia rzuca wujkowi ukradkowe spojrzenie.
– Godzina policyjna już wkrótce – mówi. – Jeśli cię wtedy złapią...
Nerwy mi puszczają.
– Wiem, kiedy jest godzina policyjna – wybucham. – Przez całe życie nie słyszę nic innego tylko „godzina policyjna” i „godzina policyjna”.


Lena momentami naprawdę nie ogarnia, w jakim systemie żyje. Ciotka czy też inne osoby nie przypominają jej o godzinie policyjnej dla zabawy tylko dla jej bezpieczeństwa.


Już kiedy wypowiadam te słowa, ogarniają mnie wyrzuty sumienia i szybko spuszczam wzrok, by uniknąć spojrzenia Carol. Nigdy nie pyskowałam, zawsze starałam się być całkowicie posłuszna i bardzo cierpliwa, a wręcz niewidzialna: ot, miła dziewczyna, która pomaga zmywać naczynia, opiekuje się dziećmi, odrabia lekcje, słucha poleceń i nie sprawia żadnych kłopotów. Wiem, że powinnam być wdzięczna Carol za to, że przygarnęła mnie i Rachel po śmierci mamy. Gdyby nie ona, prawdopodobnie skończyłabym w sierocińcu – zaniedbana, bez wykształcenia – a potem najpewniej przydzielono by mnie do pracy w rzeźni, gdzie sprzątałabym owcze wnętrzności albo krowie odchody. A jeślibym miała szczęście, to może – może! – udałoby mi się dostać pracę sprzątaczki. Nikt nie odważyłby się adoptować dziecka, którego przeszłość skalana jest chorobą.


I tak nieodmiennie dziwimy się z Maryboo, dlaczego tak się właśnie nie stało. Nieważne, czy Carol miała dobre chęci czy nie, władza powinna była usunąć Lenę ze zdrowego społeczeństwa tak na wszelki wypadek.


Chciałabym teraz zajrzeć do jej głowy. Nie mam pojęcia, co myśli, ale wygląda, jakby mnie analizowała, próbowała rozszyfrować moją twarz. Powtarzam ciągle w myślach: nie robię nic złego, to nieszkodliwe, jestem w porządku, i wycieram ręce o tył spodni, pewna, że zostawiam na nich plamy potu.


Jakimś cudem Carol zgadza się, żeby Lena poleciała do Hanki, mimo że dziewczyna zachowuje się, jakby ewidentnie miała za uszami. Lena zakłada trampki i wybiega z domu punkt ósma. Dziewczyna wsiada na swój rozklekotany rower i wyrusza do Black Cove na spotkanie z przeznaczonym jej truloffem.


Nogi ciągle mnie bolą po dzisiejszym biegu. Jeśli uda mi się zdążyć do Back Cove na czas i Alex tam będzie, po takiej jeździe nie będę wyglądać zbyt zachęcająco.


Nasz pączuszek chce wyglądać zachęcająco dla Aleksa, więc nie ma wątpliwości, że nie wiedzie jej jedynie ciekawość. No delirka jak ta lala.


Ale co mi tam. Teraz gdy udało mi się wydostać z domu, odsuwam od siebie wszystkie pytania i wątpliwości, a całą energię skupiam na pedałowaniu, na ile tylko pozwala mi powracający skurcz w łydkach. Kierując się w stronę zatoki, wybieram wszystkie znajome skróty, a przy okazji obserwuję słońce zmierzające nieubłaganie ku płonącej złotym blaskiem linii horyzontu. Wygląda to tak, jak gdyby jaskrawoturkusowe niebo było wodą, a światło właśnie w niej tonęło.
O tej porze byłam sama poza domem tylko kilka razy i muszę przyznać, że jest to dziwne uczucie – przerażające i ekscytujące zarazem, tak jak dzisiejsza rozmowa z Aleksem: jakby to oko, które wiecznie się obraca i obserwuje wszystko wokół, zostało oślepione na ułamek sekundy, jak gdyby ręka, której całe życie się trzymasz, nagle zniknęła i zostawiła ci swobodę ruchu.


Tylko że nic takiego się nie stało, a dupsko będzie ci niejednokrotnie ratował w tej serii tylko zez i problemy ze słuchem Mniejszego Brata albo czyste szczęście, bo na pewno nie własna przezorność.


Szczerze mówiąc, nie myślałam właściwie o tym, co powiem Aleksowi, i nagle myśl, że znajdę się z nim sam na sam, przyprawia mnie o ból brzucha. Muszę natychmiast zatrzymać rower i złapać oddech. Serce wali mi w piersi jak oszalałe. Po minucie odpoczynku wznawiam pedałowanie, tym razem wolniej. Zostało mi jeszcze jakieś półtora kilometra, ale już widzę po prawej stronie migoczącą zatokę. Słońce wisi tuż nad ciemną masą drzew na horyzoncie. Mam dziesięć, góra piętnaście minut, zanim zapadnie całkowita ciemność.
Niespodziewanie inna myśl uderza mnie niczym pięść, tak że o mało nie przystaję: nie będzie go tam. Spóźnię się i już sobie pójdzie. Albo okaże się, że to żart, albo pułapka.


Ja na twoim miejscu stawiałabym na pułapkę. Żyjąc w takim systemie, można spodziewać się niebezpieczeństwa z każdej strony. Ale przecież ważniejsza jest randka z ładnym chłopcem, więc spoko, priorytety masz tam, gdzie każda bohaterka kiepskiego YA mieć powinna.


Kładę rękę na brzuchu, by utrzymać kolację na miejscu, i przyspieszam jeszcze bardziej. Jestem tak skupiona na pedałowaniu – lewa, prawa, lewa, prawa – i walce z przewodem pokarmowym, że nie słyszę nadejścia porządkowych. Już mam przejechać pędem przez dawno niedziałające światła na Baxter Boulevard, kiedy znienacka oślepia mnie ściana szybko zbliżających się i podskakujących świateł: promienie kilkunastu latarek świecą mi prosto w oczy, tak że muszę się natychmiast zatrzymać i zasłonić ręką twarz. Mało brakuje, a przeleciałabym przez kierownicę – a to byłaby prawdziwa katastrofa, gdyż wybiegając z domu w pośpiechu, zapomniałam o kasku.
– Stać! – Słyszę ostry głos jednego z porządkowych, jak się domyślam, dowódcy patrolu. – Proszę o dowód.


No i masz babo placek. Co prawda nie ma jeszcze godziny policyjnej, ale zachowanie Leny i tak może budzić podejrzenia.


Grupy porządkowych – zarówno ochotników, jak i pełnoetatowych strażników opłacanych przez państwo – patrolują co wieczór miasto w poszukiwaniu nieleczonych łamiących godzinę policyjną, sprawdzają ulice i – jeśli zasłony są odsłonięte – domy w poszukiwaniu podejrzanych zachowań, na przykład dwojga nieleczonych dotykających się lub spacerujących razem po zmroku, lub nawet dwojga wyleczonych przyłapanych na „czynnościach, które mogą sygnalizować nawrót delirii po zabiegu”, jak zbyt częste przytulanie się i całowanie. Wprawdzie zdarza się to rzadko, ale jednak.


Ciekawe, czy mają jakieś wytyczne, tabelki czy wykresy, żeby ocenić, co to znaczy „za częste przytulanie”. Chciałabym zobaczyć badania, na podstawie których to określono. 

Remedium nie jest wcale tak cudowne, jak się wydaje, skoro zabieg może się po prostu nie udać i delikwent dalej odczuwa pełna gamę uczuć. Mamuśka Leny była w tym wypadku wybitnie odpornym przypadkiem, skoro jej nie pomogło nawet kilka zabiegów.


Porządkowi odpowiadają bezpośrednio przed rządem i współpracują z lekarzami z laboratorium. To przez nich odesłano moją mamę na trzeci zabieg. Przechodzący patrol zauważył pewnego wieczoru, zaraz po jej drugim zabiegu, jak płacze nad fotografią. Wpatrywała się w zdjęcie taty, zapomniawszy wcześniej dokładnie zasłonić okna. Nie minęło kilka dni, nim znowu wylądowała w laboratorium.


I tutaj przynajmniej widać tę całą dystopię. Wystarczy chwila nieuwagi, źle zasłonięte okna i jeden nieprzemyślany czyn i już cię mają. Przynajmniej raz Mały Brat założył okulary.


Zwykle uniknięcie porządkowych nie jest trudne. Można ich usłyszeć praktycznie z odległości kilometra lub nawet dwóch. Noszą z sobą krótkofalówki, za pomocą których koordynują z innymi grupami trasy patrolu i z powodu zakłóceń fal radiowych brzmią jak zbliżający się wielki brzęczący rój szerszeni.


To naprawdę miło z ich strony, że są tak nieprofesjonalni. Tym większy wstyd dla Leny, że w pogoni za jesiennym adonisem ich nie zauważyła.

Lena podaje porządkowemu swój dowód tożsamości.



– Co tu robisz o tej porze, Magdaleno? Do godziny policyjnej zostało niecałe czterdzieści minut.
Niecałe czterdzieści minut. A więc jest prawie wpół do dziewiątej. Przestępuję z nogi na nogę, starając się ze wszystkich sił nie okazywać zniecierpliwienia. Wielu porządkowych – zwłaszcza ochotników – to kiepsko opłacani pracownicy służb miejskich: w ciągu dnia myją szyby, odczytują liczniki gazu lub pracują jako ochroniarze.


Nie dziwota, ze Mały Brat ma takiego zeza, skoro zatrudnia jako swoje oczy jakichś randomowych inkasentów.


Biorę głęboki oddech i staram się odpowiedzieć najbardziej niewinnym tonem:
– Chciałam się tylko przejechać do Back Cove. – Próbuję się uśmiechnąć i przybrać gapowaty wygląd. – Przejadłam się w czasie kolacji. – Nie ma sensu kłamać więcej. Mogłabym się tylko pogrążyć.
Dowódca patrolu z dowodem w ręku nie spuszcza ze mnie wzroku, nadal oślepiając mnie latarką. Przez sekundę wyczuwam w jego ruchach wahanie i kiedy jestem niemal pewna, że zamierza mnie puścić, podaje mój dowód innemu porządkowemu.
– Wrzuć to do SWD, dobra? Sprawdź, czy jest prawdziwy.
Serce przestaje mi bić. SWD to System Weryfikacji Danych, sieć komputerowa, w której zgromadzone są dane wszystkich obywateli naszego kraju. Zanim komputer sprawdzi dane, minie dwadzieścia, trzydzieści minut, w zależności od tego, jak bardzo przeciążony jest system w danej chwili. Nie sądzę, by podejrzewał mnie o posiadanie fałszywego dowodu, jest po prostu nadgorliwy.
Wtedy zdarza się cud – z tyłu grupy słyszę głos:
– Jest czysta, Gerry. Znam ją. Przychodzi do mnie do sklepu. Mieszka przy Cumberland Avenue 172.


Cud za cudem. Nie dość, że Lena nie będzie miała żadnych nieprzyjemności, to porządkowi nawet nie zatrzymają jej dłużej i może jeszcze zdąży na randkę. No cóż, głupi ma zawsze szczęście.


Gerry odwraca się, opuszczając wreszcie latarkę. Mrugam powiekami, by odgonić plamki skaczące mi przed oczyma. Mgliście rozpoznaję kilka twarzy – kobieta zatrudniona w osiedlowej pralni chemicznej, która spędza popołudnia oparta o drzwi, żując gumę i plując na ulicę. Policjant z drogówki pracujący niedaleko Franklin Street, jednego z niewielu miejsc w Portland, gdzie ruch uliczny jest na tyle duży, że obecność drogówki jest uzasadniona. I jeden śmieciarz. A z tyłu Dev Howard, właściciel Quikmarta niedaleko naszego domu.


Niezła zbieranina. Czy ten Kwintet Egzotyczny jest w ogóle wyszkolony? Policjanta jeszcze rozumiem, ale już śmieciarz i kobitka z pralni się chyba średnio nadają do tej roboty.

Lena dostaje z powrotem dowód, ale jeszcze nie jest całkiem spokojna i nie dziwota.


Ręce lekko mi się trzęsą. To dziwne, co robi z człowiekiem sama obecność porządkowych. Nawet gdy są względnie mili, trudno nie myśleć o tych wszystkich złych rzeczach, które się o nich słyszało – o obławach, pobiciach i zasadzkach.


Średnio im te zasadzki muszą wychodzić, skoro słychać ich z dwóch kilometrów. A już szczególnie, gdy na akcję idzie pani Ziuta z warzywniaka.


– Tylko bądź ostrożna, Magdaleno – dodaje Gerry. – Pilnuj się, żeby wrócić do domu przed godziną policyjną. – Znowu świeci mi latarką w oczy. Zasłaniam je ręką, jednocześnie mrużąc powieki przed oślepiającym blaskiem. – Pewnie nie chcesz mieć kłopotów.


Stary, nie masz pojęcia…


Mówi to lekkim tonem, lecz przez chwilę wydaje mi się, że w jego słowach pobrzmiewa coś groźnego, jakaś nuta gniewu czy agresji. Stwierdzam, że chyba popadam w paranoję.


Jeszcze raz się powtórzę: jak ta dziewucha uchowała się w tym systemie? Cały czas musi się mieć przecież na baczności, a ta się dziwi, że widzi wszędzie niebezpieczeństwo. Paranoja czy nie, dla własnego dobra powinna się pilnować i mieć oczy dookoła głowy.

Porządkowi odchodzą przy akompaniamencie komunikatów z krótkofalówek o podejrzanych zarażonych na innej ulicy, nielegalnej muzyce i tańcach.


Kiedy wsiadam na rower, ogarnia mnie to samo uczucie lekkości, to samo poczucie szczęścia i wolności. Aż trudno mi uwierzyć, że tak łatwo było się wydostać z domu. Nigdy nie podejrzewałam, że mogłabym okłamać ciotkę – nie, poprawka, nigdy nie podejrzewałam, że w ogóle mogę skłamać – i gdy pomyślę, jak niewiele brakowało, bym wylądowała na wielogodzinnym przesłuchaniu, mam ochotę podskoczyć i triumfalnie wyrzucić pięść w górę. Dzisiaj cały świat mi sprzyja.


I już wiesz, że jesteś główną bohaterką.

Lena pędzi, nie mogąc doczekać się spotkania z Aleksem. Skręca w ostatnią ulicę wiodącą do Black Cove, gdzie dostrzega ów niesamowity zachód słońca. Dziewczyna zatrzymuje się, żeby podziwiać zjawisko, a my dostajemy poetycki opis tego widoku. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że właściwie jest już za późno i nie znajdzie już Aleksa na czas. Gdyby teraz zaczęła się bawić w poszukiwania liściastego bożyszcza, nie dałaby rady wrócić do domu przed godziną policyjną. Cóż za rozczarowanie, jaka rozpacz.


Oczy zaczynają mnie piec, świat wokół rozmazuje się, kolory i kształty zlewają się w jedno. Przez sekundę wydaje mi się, że chyba płaczę, co wprawia mnie w takie przerażenie, że zapominam o wszystkim – o swoim rozczarowaniu i frustracji, o Aleksie stojącym na plaży, o jego włosach koloru lśniącej miedzi skąpanych w blasku ostatnich promieni słońca.


Ałtorka ma chyba jakiś fetysz.


Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam. Wiem tylko, że było to wiele lat temu. Ocieram oczy wierzchem dłoni i wzrok znowu mi się wyostrza. To tylko pot – uświadamiam sobie z ulgą. Pot z czoła spływa mi do oczu. Mimo to mdlące, ołowiane uczucie w żołądku nie ustępuje.


Przypomina mi się Belka po akcji z niedoszłym samobójem Edzia przy pomocy Latającego Cyrku Włoskich Wąpierzy. Ona też specjalnie nie ogarniała poczynań własnego ciała i była zdziwiona, że dzwonienie zębami, które słyszała, pochodziło z jej własnej gęby. Lena z kolei nie umie rozróżnić łez od potu. Nieźle jej musiał Alex zawrócić w głowie, że tak jej się pomieszało.


Stoję tak kilka minut, wsparta na siodełku, ściskając mocno kierownicę i czekając, aż się nieco uspokoję. Część mnie chciałaby powiedzieć: „chrzanić to”, i wynieść się stąd jak najszybciej, i z nogami zdjętymi z pedałów zjechać z górki w stronę wody, poczuć wiatr we włosach; chrzanić godzinę policyjną, chrzanić patrole, chrzanić wszystkich i wszystko. Ale nie mogę. Nie potrafię. Nie dałabym rady. Nie mam wyjścia. Muszę jechać do domu.


Pierwsza mądra decyzja dzisiaj, brawo, pączuszku.


Nawracam ociężale i zaczynam pedałować w górę ulicy. Teraz, gdy adrenalina i ekscytacja opadły, moje nogi zdają się z kamienia i już po kilkuset metrach dyszę ciężko. Tym razem uważam, by nie natknąć się na policję ani na porządkowych. W drodze powrotnej mówię sobie, że pewnie tak będzie lepiej. Chyba oszalałam, żeby włóczyć się po okolicy w półmroku tylko po to, aby się spotkać z jakimś chłopakiem na plaży.


Ano tak, ale nie martw się, zrobisz jeszcze mnóstwo strasznie durnych rzeczy, a my się nafejspalmujemy aż miło.


Zresztą wszystko zostało wyjaśnione: pracuje w laboratorium, pewnie po prostu wślizgnął się do budynku w dniu ewaluacji z jakiegoś zupełnie niewinnego powodu – chciał skorzystać z toalety albo napełnić butelkę wodą.


A jego dziwaczne zachowanie wtedy i podczas waszego ponownego spotkania w ogóle cię nie zastanawia?


Powtarzam, że pewnie wmówiłam sobie to wszystko – zaszyfrowaną wiadomość, spotkanie.


Cóż, dobre wyparcie nie jest złe. Zresztą i tak lepiej dla Leny, żeby zapomniała o jesiennym adonisie i już więcej nie narażała się na kłopoty z powodu nadobnego lica i dobrze odżywionych włosów. Niestety PRZEZNACZENIE będzie miało inne plany. Musimy tylko jeszcze troszeczkę poczekać.


Pewnie chłopak siedzi teraz gdzieś w swoim mieszkaniu i przygotowuje się do zajęć. Niewątpliwie już zapomniał o dwóch dziewczynach, które spotkał dzisiaj na terenie laboratorium. Może po prostu starał się być miły i zabawił nas niezobowiązującą rozmową.


To dalej nie tłumaczy enigmatycznego zachowania wobec Lenki, ale jak już mówiłam, wyparcie rządzi.


Tak będzie lepiej. Chociaż powtarzam to sobie wiele razy, ta dziwna mdląca pustka w żołądku nie chce ustąpić. I chociaż wiem, że to absurdalne, nie mogę pozbyć się uporczywego wrażenia, że o czymś zapomniałam, coś przegapiłam albo utraciłam na zawsze.


A tam zaraz na zawsze. Tylko na kilka rozdziałów.

I to wszystko na dzisiaj. Za tydzień dowiemy się trochę więcej o tym, jakie zmiany w człowieku wprowadza magiczna maszynka do lobotomii. Do zobaczenia!

Beige

54 komentarze:

  1. Zastanawia mnie jedna rzecz. Lena jest chorobliwie nieśmiała względem mężczyzn, szczególnie tych niewyleczonych, ale ani razu nie pomyślała o tym, że Aleks widział ją w tym półprzezroczystym stroju, przez który wszystko widać. Skoro ona dojrzała kolor jego oczu, on z łatwością widział jej piersi. Ja miałabym ochotę umrzeć z z zażenowania, a ona jakby o tym zapomniała :/ Ja rozumiem, że mogłaby nie myśleć o tym wcześniej, kiedy nie była jeszcze pewna, czy on to na pewno on (ale kaman, jakby mogłaby kiedykolwiek pomylić jego przystojne lico), ale teraz, na spokojnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie widział - Lena była w tym momencie skulona za stołem, możliwe, że nie dostrzegł nic prócz jej twarzy (chociaż z drugiej strony, jeśli ona widzi kolor oczu z kilku metrów, to on może widzieć przez przedmioty, jak Moody).

      Usuń
  2. Lena nie ogarnia dystopii tak bardzo, że nie zdziwiłabym się, gdyby po latach zmieniła nazwisko na Kiera Cass i napisała książki o pewnej Americe Singer... Tylko z większą ilością poetyckich opisów. A Mniejszy Brat jest naprawdę wręcz uroczo nieudolny w swoich rządach. Chyba się cieszę, że Lenie nie wyszła randka z Idealną Simorośla, przynajmniej liczba kołelizmów była mniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieudana (a raczej nie zrealizowana) randka przyjemnie mnie zaskoczyła przy pierwszej lekturze - oznaczała przynajmniej tymczasowe odroczenie kadzi lukru.

      Usuń
  3. "sprawdzają ulice i – jeśli zasłony są odsłonięte – domy w poszukiwaniu podejrzanych zachowań" - A to nie jest czasem tak, że czujność powinny wzbudzać właśnie zasłonięte okna? Zwykle, kiedy ktoś robi coś podejrzanego, próbuje się właśnie ukryć, a nie wystawia na widok publiczny. Mój wewnętrzny tyran radzi w ogóle zakazać zasłaniania okien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tajne Bojówki w tym uniwersum są tak nieudolne (choć oczywiście tylko wtedy, gdy fabuła tego wymaga), że naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby ich przedstawiciele byli święcie przekonani, że okna zasłania się wyłącznie po to, żeby iść spać.

      Usuń
    2. A mój domaga przymusowej instalacji kamer w domach i na ulicy, żeby Tajne Bojówki nie musiały wchodzić sobie na plecy i zadzierać karku w celu sprawdzenia czy ktoś nie grzeszy w jakiejś zakazanej pozycji (nie mogłam się powstrzymać). Zresztą, pani Jadzia tylko tak sobie dorabia do emerytury, to co jej w sumie zależy... Chyba, że pobiera prowizję od mandatów, tfu, zatrzymanych. Nawet się nie oszukuję, czy to się jakoś wyjaśni.

      Usuń
    3. Nie no zakazanie zaslonek też by nie działało. Bo nastolatki mają nie widzieć płci przeciwnej, a tu każdy nastoletni przechodzień zobaczylby przebierającą się osobę .

      Małe a głupie

      Usuń
  4. Z góry przepraszam za długi komentarz, ale nie mogę, po prostu NIE MOGĘ.

    "Chociaż Alex jest tylko o rok starszy ode mnie, dzieli nas przepaść, ogromna i nie do przebycia, którą wyznacza zabieg. Równie dobrze mógłby być moim dziadkiem." - ee, dla mnie to tylko takie samooszukiwanie się: "no wyleczony jest, nie może mieć nic zdrożnego na myśli, chce się ze mną spotkać jak Yoda ze Skywalkerem i przekazać jakieś ponadczasowe mądrości, przecież to nic złego".

    "Wciąż myślisz o ewaluacji, prawda?" - no cóż, przynajmniej Lena okazała szczątkową inteligencję nie mówiąc ciotce o swoich popisach, ale Carol tak kompletnie nic się nie interesowała, nie wypytywała? Mimo, że z jakichś przyczyn była tą ewaluacją dość zaaferowana? Okej...

    "A jeśli złapią mnie poza domem po godzinie policyjnej... Rzecz w tym, że nie mam pojęcia, co wtedy." - wtf? Przecież rodzinka i nauczyciele powinni od dziecka jej tłuc do głowy, co grozi za złamanie tak ważnej zasady.

    Fakt, scena z płaczem nad zdjęciem rzeczywiście nosi miano prawdziwej dystopii (i już wiemy, po kim Lena odziedziczyła ten kosmiczny nieogar), ale jak to sobie wyobrażam, wygląda dość idiotycznie:
    "Wzywam posiłki, kobieta płacze nad zdjęciem, kod czerwony, powtarzam, KOD CZERWONY!" *wyważają drzwi z buta i ładują się do mieszkania* "Proszę odłożyć to zdjęcie i ręce do góry, idzie pani z nami!". Swoją drogą, a jakby nie płakała do zdjęcia tylko nad np. oblaniem ważnego egzaminu na uczelni, co wtedy?

    Służby porządkowe ubawiły mnie do łez. To powinna być starannie wyselekcjonowana armia Wybrańców, dla których zaszczytem jest służyć Partii w ten sposób, a nie pani Gienia z warzywniaka... Mam kolejną teorię: w tym kraju po prostu panuje kryzys ekonomiczny na skutek odcięcia się od reszty świata i Mniejszego Brata zwyczajnie nie stać ani na porządne służby ani propagandę ani na załatwienie problemu Odmieńców. W porządnej dystopii zresztą taki strażnik miejski zacząłby z miejsca Lenę śledzić (choć może to wyjdzie w kolejnym rozdziale, a ta ameba po prostu nic nie zauważyła... no co, mam tydzień żeby się naiwnie łudzić).

    Aha, Lenuś? Ten płacz, pustka w żołądku i inne objawy nic ci nie mówią? Powinnaś teraz, za przeproszeniem, robić w majty ze strachu, że ta straszna, paskudna choroba zaczyna oplatać cię swymi mackami... Nic z tego? Tak myślałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. C.d A te ich komputerki ILE CZASU sprawdzają dane? Żaden to powód do chluby, ale parę razy mnie spisywano i razem z wklepaniem wszystkiego, trwało to może... 5 minut? Pewnie nawet mniej. Mówiłam: Kasy brakuje, więc i sprzęt jakiś przedpotopowy mają.

      Usuń
    2. "wtf? Przecież rodzinka i nauczyciele powinni od dziecka jej tłuc do głowy, co grozi za złamanie tak ważnej zasady." - najpierw to autorka musiałaby w ogóle wymyślić, jakie są konsekwencje tego czynu (chociaż w sumie jest to dosyć dziwne, konsekwencje wybryków są w tej serii dosyć jasne: śmierć albo Krypty).

      "Swoją drogą, a jakby nie płakała do zdjęcia tylko nad np. oblaniem ważnego egzaminu na uczelni, co wtedy?" - dobre pytanie; prawdopodobnie nie miałaby aż tak wielkich nieprzyjemności (miłość to najgroźniejsze przestępstwo w tym świecie), ale jakakolwiek rozpacz u wyleczonych nie jest dobrze widziana (to nadal oznaka silnych emocji), więc kto wie, czy mimo wszystko nie próbowaliby jej nadal leczyć.

      "Kasy brakuje, więc i sprzęt jakiś przedpotopowy mają. " - kontrola mieszkańców w Oliverversum jest w ogóle dosyć kuriozalna, o czym przekonamy się najmocniej w następnym tomie.

      Usuń
    3. Co do płaczu... A gdyby płakała, bo nadepnęła na klocek lego/spotkała ją inna bolesna fizycznie rzecz? Nie, żebym oczekiwała od aŁtorki uwzględnienia takich kwestii, ale to mnie autentycznie ciekawi.

      Usuń
    4. Nie sądzę. Władzom przeszkadza ból emocjonalny, a nie stricte fizyczy.

      Usuń
  5. A ja kiedyś myślałam, że to główny bohater mojego dzieua jest dzieckiem Stirlitza łamiącym wszelkie prawa Murpyego... Teraz widzę, że w Porównaniu z Magdą Leną to wybitny pechowiec

    OdpowiedzUsuń
  6. A Eskadra Panów Wieśków i Pań Jadź przypomina mi ochotniczą służbę porządkową z 5 części HP. Złożoną z samych Filchów... chociaż nie, Filchowie byliby skuteczniejsi. *wyobraża sobie*
    O, Potter i reszta włażą za jakieś drzwi!
    -Co robisz, Potter!?
    -Przenosimy się do innej sali, bo pierwszoroczniacy muszą mieć eliksiry w przedmiotowej na teraz, a ta jest jedyna wolna!
    -A, to spoko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filch miał Panią Norris, która widziała wszystko - Tajemnicze Bojówki nie posiadają podobnego wsparcia.

      Usuń
    2. Oh, Filchowie byliby dalece bardziej skuteczni! Skoro jeden ZAWSZE trafiał o krok od Pottera w CAŁYM zamku, to co dopiero cała armia takich Filchów (plus co najmniej jedna Pani Norris!) na terenie jednego miasta? Już sama Pani Norris byłaby skuteczniejsza od całej armii sług Małego Brata!
      Nawet gwardia pałacowa z "Rywalek" lepiej by się sprawdziła, mieli doświadczenie, ćwiczyli walki z rebeliantami w co drugi wtorek!

      Leszy

      Usuń
    3. I mieli, gasp!, obicia foteli!

      Usuń
    4. Zaraz... czyli to jest ichnie połączenie MO i ORMO? A zapewne także ZOMO i SB, z czego widzę.

      Feliks Edmundowicz zapłakał, sam nie wiedząc, czy ze śmiechu, czy z rozpaczy. Zupełnie nie tak wyobrażał sobie piekło.

      Usuń
  7. Już wiem, z czym kojarzą mi się Odmieńcy - toż tak był przetłumaczony Outsider w polskiej wersji Dishonored! Cóż za piękna wizja...
    Brak zmywarki jako oznaka ubóstwa kojarzy mi się z biedną Americą, która wsuwała kurczaki.
    Ze strony pozytywnej, to podoba mi się dzisiejsza "rymowanka", ciekawie ogląda się, jak Wielki Brat przerabia na swoją modłę elementy kultury takie jak baśnie. Z drugiej strony ciężko mi uwierzyć, że świat wygląda tak od zaledwie kilkudziesięciu lat. Jeszcze rozumiem, gdyby miało to jakiś sens, np. czyjąś babcię, która wspomina życie przed Wielkim Bratem, ale wygląda to po prostu brak pomyślunku i jakąś niemożność stworzenia opowieści dziejącej się więcej niż 100 lat w przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odmieńcy w Oliverversum to w oryginale Invalids.

      A co do zmywarki - poczekajcie tylko na niecny plan Tego Złego w tomie trzecim...

      Usuń
    2. Zabroni herbaty do obiadu? �� :o
      Nieee, to by było zbyt niegodziwe...

      Leszy

      Usuń
    3. Wyłączył prąd i skonfiskował dynamo!
      Te jej rozterki przed spotkaniem nawet fajne- pójdę jak pozmywam.Dziecinne,ale fajne.Scena z matką i zdjęciem brzmi strasznie,nawet jeśli jet nieuzasadniona.
      A gdyby płakała, bo nadepnęła na klocek lego -no właśnie,też chciałam o to zapytać.
      Ale sie fajnie czytało,jak zawsze.

      Chomik

      Usuń
    4. Chomiku - zdziwiłabyś się, jak blisko prawdy jesteś ;)

      Usuń
    5. Invalids? Kurcze, prawie zajęła mi nazwę "moich" wyrzutków społecznych

      Usuń
    6. Ale jakiej herbaty? CYTRYNY SKONFISKUJE!!!!

      Usuń
  8. Z całej analizy największym zaskoczeniem było strollowanie nad przez autorkę. Już oczy mnie bolą od przewracania nimi, że ojej, tyle cudów po drodze, ciotka pozmywa naczynia, z patrolu ją kojarzą, szczęście tak jakby - gasp! - ktoś z góry pomagał Lenie. A tu zonk, chłopaka już nie ma :"D Aż wzbudziło to we mnie taki wewnętrzny rechot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był bodaj jedyny plot twist w tej serii, który autentycznie mnie ucieszył.

      Usuń
  9. Tylko czekałam aż z grupy Ochotniczej Straży wychyli się pani Jadzia spod trójki wraz z panią Halinką z parteru ("Ja ją znam! To ta co jej matkę 3 razy próbowano wyleczyć i się nie dało a jej rodzina podobno sympatyzuje z ruchem oporu!")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i wtedy Lena już by się nie wywinęła...

      Usuń
    2. Noo, wtedy by sąsiadki patrzyły jeszcze krzywiej i plotkowały głośniej. I na dzień dobry by nie odpowiadały, o. Nie wiem, jak Lena zniosła by TAKĄ karę!

      Leszy

      Usuń
  10. Kocham, po prostu kocham fakt, że nawet Mniejszy Brat sprzyja bohaterce w spotkaniu z liściastym bożyszczem, wysyłając na patrol zamiast profesjonalistów panią Jadzię <3
    Normalnie jak u Coelha, cały Wszechświat po cichu pomaga w osiągnięciu celu.

    Chociaż w sumie, taki ochotniczy patrol miałby nawet sens (gdyby to byli porządnie przeszkoleni, wybrani ludzie). W końcu znają sąsiadów, wiedzą, o kim chodzą plotki, że sympatyk czy coś, kogo warto śledzić, bo miał w rodzinie zarażonego. Mniejszy Brat mógłby sprawić, że ludzie bali by się siebie nawzajem, bo sąsiad w jednej chwili może podkablować władzom.
    No ale wtedy bohaterka nie miałaby żadnych dylematów, bo jest mózg faktycznie byłby przesiąknięty partyjną propagandą, cały czas, nie tylko wtedy, jak się autorce przypomni :v

    Mam jeszcze tydzień na łudzenie się, że leśny bożek tak naprawdę schował się gdzieś na plaży, by sprawdzić, czy dziewczyna dała się złapać w pułapkę...

    Skoro w przyszłym tygodniu mamy trochę szerzej o skutkach zabiegu, to od razu zapytam: będzie to miało jakikolwiek sens, czy mam szykować poduszkę pod czoło na wypadek headdesków?

    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Skoro w przyszłym tygodniu mamy trochę szerzej o skutkach zabiegu, to od razu zapytam: będzie to miało jakikolwiek sens, czy mam szykować poduszkę pod czoło na wypadek headdesków?" - raczej to drugie; nie tyle nawet w kwestii samego przebiegu zabiegu, co raczej tego, co w ogóle chciał osiągnąć Mały Brat przez wprowadzenie remedium.

      Usuń
  11. Chwila... A co jeśli jesienny truloff to Bór Liściasty?!

    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to tylko pospolita odmiana tru loffa.

      Usuń
    2. Truloff Płowy, występuje zazwyczaj pojedyńczo, w pobliżu kłopotów. Systematycy spierają się, czy można zaliczyć go do istot rozumnych. Niektórzy obstawiają pokrewieństwo z lemingiem. Samica gatunku to Mary Sue Drobna Skromna i Niezdarna.

      Usuń
    3. Zaloty w gatunku Truloff Płowy odbywają się w sposób bardzo specyficzny: Przyszła para odnajduje się przypadkiem, przy czym samiec okazuje samicy jawną niechęć, graniczącą z obrazą. Mimo to samica nie jest w stanie myśleć o czymkolwiek innym, co skutkuje okresowym niedoborem instynktu zachowawczego. Niedobór ten jest praktycznie niezauważalny u niektórych osobników, u których od urodzenia nie występuje...

      Usuń
    4. Zbyt się ograniczasz, a co z truloffami drzewnymi, z jesiennymi oczami?
      Pewnie spadają z drzew, jak szyszki.

      Leszy

      Usuń
    5. Te z kolei wywodzą się od jednego praprzodka nazwiskiem Stirlitz. On nie był szpiegiem.

      Usuń
    6. Ich metody walki to malowanie sprejem po budynkach i wpuszczanie krów do szpitala.

      Usuń
    7. I masz rację, Truloff Jesienny to osobny gatunek, nieprzejawiający agresji w zalotach, za to o ujemnym współczynniku instynktu samozachowawczego u obu płci

      Usuń
    8. Hej, jeszcze nie wiesz, co się wydarzy w kolejnych rozdziałach, skąd wiesz, że nie przejawia agresji w zalotach?
      (ja tam nie pamiętam, a czytałam tę książkę rok temu :D I to dwa tomy!)

      Leszy

      Usuń
  12. O ile ta książka byłaby ciekawa, gdyby Lena, od narodzin wychowywana w przekonaniu, że miłość jest zła a Wielki Brat dobry, postanowiła donieść władzom, że strażnik odpowiada za przerwanie ewaluacji i może być Odmieńcem... :')

    Mary Stan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ta książka generalnie byłaby lepsza, gdyby Oliver częściej pamiętała, jaki rzekomo jest stosunek Leny do miłości.

      Usuń
    2. Byłaby też lepsza, gdyby dystopia była cały czas, nie tylko wtedy, kiedy autorka jej potrzebuje. I gdyby zamiast Małego Brata było tam coś, co faktycznie wprowadzałoby aurę zagrożenia...

      Leszy

      Usuń
    3. Skumałam, że napisałam Wielki Brat a nie Mały. :')

      Usuń
    4. Mary, w twojej wersji byłby po prostu skutecznym, siejącym postrach Wielkim Bratem, a nie zezowatym i przygłupim Małym Bratem :)

      Leszy

      Usuń
  13. To wyparcie nawet zgrabnie wpasowuje się w całą koncepcję antyutopii - intuicja podpowiada Lence, że coś jest nie halo, ale stara się sobie tłumaczyć dziwne zachowanie Aleksieja tak, jak ją nauczono. Ekipa z patrolu mnie rozczuliła, a to że chodzą piątkami - urocze! Mam nadzieję, że Carol zaskoczy nas wnikliwością, bo zdążyłam polubić tę babeczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mam nadzieję, że Carol zaskoczy nas wnikliwością, bo zdążyłam polubić tę babeczkę" - jakby to ująć...biorąc pod uwagę historię swej familii, Carol zadziwiająco powoli łączy pewne fakty.

      Usuń
  14. Cały rozdział został wnikliwie skomentowany, dlatego poruszę tylko jedną kwestię (moją ulubioną, bo czepliwa jestem). Chodzi o wierszyk!
    Za nim przejdę do tej krytycznej części, pochwalę. W sumie to ciekawy pomysł, takie poprzerabianie różnych motywów. Ten wierszyk jest zdecydowanie lepszy od tego o upadłym Ikarze z piekła rodem. Ale...
    Niech mi jakaś dobra dusza powie, w którym miejscu ten tekścik jest propagandowy. Ja niestety nie czuję końcówki "Spotkałam Odmieńca, co urzekł mnie wielce,/Pokazał mi uśmiech i skradł moje serce." jako negatywną, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich opisanych w wierszyku nieszczęść. Jednak w języku polskim "skraść serce" kojarzy się dobrze. Owszem w tej parodii-utopi to pewnie straszna zbrodnia, ale wydaje mi się, że czytelnik od razu powinien takie rzeczy wyłapywać, a nie się domyślać na zasadzie "hmm, aha, to chyba jest propaganda, prawda?"

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczka zapewne założyła, że "skraść serce" w tej rzeczywistości byłoby z automatu uznane za rzecz negatywną; dla porównania oryginał:

      "Mama, Mama, help me get home
      I'm out in the woods, I am out on my own.
      I found me a werewolf, a nasty old mutt
      It showed me its teeth and went straight for my gut.

      Mama, Mama, help me get home
      I'm out in the woods, I am out on my own.
      I was stopped by a vampire, a rotting old wreck
      It showed me its teeth and went straight for my neck.

      Mama, Mama, put me to bed
      I won't make it home, I'm already half-dead.
      I met an Invalid, and fell for his art
      He showed me his smile, and went straight for my heart."

      Oryginał chyba lepiej oddaje "grozę" konceptu, ale osobiście uważam, że przekład też nie jest zły.

      Usuń
    2. Przekład zły nie jest, ale oryginał, muszę przyznać, wyjątkowo przypadł mi do gustu. Wspaniały dziecięcy wierszyk :)

      Dasa

      Usuń
    3. Nie no, jak się to mówi małemu dziecku, to zapamięta: skraść serce=wyrwą wnętrzności=wypić krew.
      Całkiem niezła propaganda moim zdaniem, trzeba pamiętać, że to wierszyk dla dzieci, których pogląd na świat jest dopiero kształtowany.

      Usuń