niedziela, 8 października 2017

Rozdział II

 
Na początek ogłoszenie: ponieważ Beige pracuje w ten weekend, niniejsza analiza znów jest mojego autorstwa; Beżuś powita Was oficjalnie za tydzień.


Musimy stale czuwać, by nie dopadła nas choroba. Zdrowie całego narodu, naszych rodzin i naszych umysłów zależy od naszej nieustannej czujności.”

Podstawowe kwestie zdrowotne, [w:] Księga SZZ, wydanie 12

Swoją drogą, to ciekawe; dopisek „wydanie 12” może sugerować, że treść oficjalnej księgi propagandowej co jakiś czas zostaje zmieniona (a przynajmniej, że dopisywane są kolejne nakazy, zakazy i przestrogi), ale podczas lektury nie słyszymy, by narratorka musiała np. wkuwać na blachę nowe wierszyki czy dowiadywała się w szkole o „sensacyjnych” odkryciach w związku z nękającą naród chorobą. Trochę szkoda, bo tego rodzaju wstawki to coś, co autorce w tej serii wychodzi chyba najlepiej.

Dzisiejszym rozdziałem rozpoczynamy właściwą akcję powieści. Nasza bohaterka budzi się wczesnym rankiem „w dzień swojej ewaluacji”, nie informuje nas jednak na razie, czym jest owo wydarzenie.

W pokoju jest jeszcze szaro, światło powoli pełznie po ścianach sypialni należącej do mnie oraz do dwóch córek mojej kuzynki Marcii.

Informacja ta jest o tyle warta zanotowania, że (pomijając jeden, jedyny wątek istniejący na potrzeby przyszłego Imperatywu z Rzyci) podczas czytania tej serii naprawdę łatwo jest zapomnieć, że Carol to babcia, a nie matka owych dziewczynek (a narratorka to ich ciotka, a nie kuzynka).

Młodsza z dziewczynek, Grace, już nie śpi i próbuje wgryźć się w pomarańczę; okazuje się, że nasza protagonistka nie znosi zapachu tego owocu, ponieważ kojarzy jej się z pogrzebem jej matki, podczas którego rodzina karmiła dziewczynę pomarańczami, aby ją czymś zająć i – w domyśle – powstrzymać jej atak płaczu.

Bohaterka podchodzi do Grace i pokazuje jej, jak obrać owoc; dostajemy całkiem niezły opis mdłości, które musi zwalczać podczas owego procesu.

No jedz – ponaglam ją szturchnięciem, ale dziewczynka tylko spogląda na pomarańczę, więc wzdycham i zaczynam dzielić owoc na pojedyncze cząstki, szepcząc przy tym łagodnie: – Wiesz, Gracie, ludzie byliby dla ciebie milsi, gdybyś się od czasu do czasu odezwała.

Tak przy okazji – to jest właśnie ów wspomniany przeze mnie przed chwilą wątek:

Grace nic nie odpowiada – nie, żebym spodziewała się czegoś innego. Carol przez całe sześć lat i trzy miesiące życia swojej wnuczki nie usłyszała od niej ani słowa – ani jednej sylaby. Ciotka sądzi, że coś jest nie tak z jej mózgiem, ale na razie lekarze nie odgadli, co to jest.
Jest głupia jak but – westchnęła kiedyś bezceremonialnie, obserwując Grace, która obracała w dłoniach jaskrawy klocek jak piękny i magiczny przedmiot mający się zaraz zamienić w coś innego. Podchodzę do okna, żeby uwolnić się od Grace, od jej wielkich, wpatrzonych we mnie oczu i chudych, zwinnych palców. Tak mi jej żal.

Lekarze w Oliverversum są w takim razie ciency niczym ta część wężowego ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, biorąc pod uwagę, iż:

a) przyczyna upartego milczenia dziewczynki nie jest zbyt trudna do odgadnięcia i

b) powinna być jeszcze łatwiejsza do rozgryzienia, jeśli weźmie się pod uwagę obsesję tamtejszego społeczeństwa na punkcie wszystkiego choćby luźno związanego z terminem „miłość”.

* rozmyśla* Z drugiej wszak strony, jak się wkrótce przekonamy, Grace jest bodaj jedynym dzieckiem w całej serii, w przypadku którego możemy mówić o jakimkolwiek prawdopodobieństwie psychologicznym, gdy w grę wchodzi rozwój w takiej, a nie innej dystopii – być może to dlatego nieszczęśni doktorzy załamują nad nią ręce? Bycie nieświadomym, że znajduje się w opku YA to zaiste ciężka i prawdopodobnie nieuleczalna przypadłość.

Marcia, matka Grace, nie żyje. Zawsze powtarzała, że nie chciała mieć dzieci. To jeden ze skutków ubocznych zabiegu. Niektórzy uwolnieni od delirii uznają rodzicielstwo za coś odstręczającego.

Kochani, pamiętacie, jak wspominałam w poprzedniej analizie, że jedną z bolączek tej serii jest to, że autorka zdaje się sama nie być pewna, jakie konkretnie oblicza miłości są zakazane w stworzonym przez nią uniwersum? Cóż, dziś czas na odsłonę numer jeden: miłość rodzicielska. Tu trzeba oddać Oliver, że w teorii jest dosyć konsekwentna, utrzymując, że ten rodzaj miłości jest zabijany przez remedium. Jak się w swoim czasie przekonamy, w praktyce owo założenie nie do końca wypala, ale zgodnie z kanonem rodzice nie kochają – nie są w stanie pokochać - swoich dzieci.

...Oliver? Bardzo, bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego owo zjawisko dotyczy tylko „niektórych” wyleczonych. Niezależnie bowiem od tego, czy młode dziewczyny w Oliverversum pragnęły dziecka przed zabiegiem, pozostaje dla mnie wielką zagadką, dlaczego którakolwiek z nich mogłaby go pragnąć już po nim.

W naszym świecie kobieta w ciąży (oczywiście, podobnie ma się sprawa z ojcami, ale w tym przypadku patrzę na całą sprawę z perspektywy Marcii) może mieć nadzieję, że miłość do nowo narodzonego dziecka pomoże jej radzić sobie z wyzwaniami związanymi z opieką nad maluchem. Nie zniwelować (tu Maryboo przypomina sobie uroczą historię opowiedzianą przez jej mamę, kobietę zakochaną w swej córce od pierwszego wejrzenia, która zwykła była płakać rzęsistymi łzami i bluźnić jak szewc, ilekroć przyszło jej przez całą noc wozić w wózku po mieszkaniu małą Maryboo, która przez pewien czas nie była w stanie zasnąć w żaden inny sposób) - ale pomóc przezwyciężyć trudności w rodzaju chronicznego zmęczenia, niewielkiej ilości czasu dla siebie czy poczucie zagubienia w nowej roli. Wiele z nich może też liczyć na wsparcie kochającego partnera, rodziny czy przyjaciół.
Te z kobiet, które cierpią z powodu PPD, mogą sięgnąć po pomoc w postaci leków, terapii czy grup wsparcia, a także mieć nadzieję na to, że gdy uda im się pokonać poporodową depresję lub zaburzenia, zdołają nawiązać więź ze swoim dzieckiem.

Kobiety w Oliverversum nie mają tego rodzaju przywilejów.

Kochani, spójrzcie na kolejny akapit książki:

Na szczęście przypadki całkowitej obojętności – kiedy matka lub ojciec nie potrafią stworzyć „normalnych, wynikających z odpowiedzialności i poczucia obowiązku więzi” z własnymi dziećmi do tego stopnia, że gdy te płaczą, są w stanie je utopić, udusić lub zatłuc na śmierć – są rzadkie.

Z obu cytatów wyłania się prosty wniosek – brak chęci do opieki nad noworodkiem jest w DelirioStanach uznawany za coś anormalnego. Bycie rodzicem oznacza, że musisz sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed tobą owa funkcja – wychować Modelowego Obywatela, niezależnie od swoich pobożnych życzeń. I najwyraźniej większości populacji udaje się to bez większego wysiłku.

Autorko, nie chcę cię martwić, ale ludzkość jakby tak nie działa.

Nieliczne z tych bobasów, które przeżyłyby w tego rodzaju społeczeństwie, raczej nie byłyby w stanie w nim bezproblemowo funkcjonować (ale tym aspektem sprawy zajmiemy się w swoim czasie). Spójrzmy jednak, jak wygląda cała ta sytuacja z perspektywy matek żyjących w Oliverversum.

Najpierw zachodzisz w ciążę, chociaż nie masz na to najmniejszej ochoty – bo i czemu miałabyś mieć? Przez najbliższe dziewięć miesięcy ciągle będą cię męczyć jakieś dolegliwości, staniesz się gruba i będziesz dźwigać dodatkowy ciężar.

Później spędzasz kilka lub kilkanaście godzin podczas tortury zwanej porodem.

Nagrodą za cały ten wysiłek jest bezbronna i niezaradna istota, która funkcjonuje wyłącznie w trybach: „daj jeść”, „zmień pieluchę” i „teraz nie chcę spać, teraz masz mnie zabawiać”. Musisz podporządkować jej swoje zwyczaje, plan dnia i sporą część dalszego życia. Musisz o nią dbać, ubierać ją, zabierać do lekarza, pilnować, by odrabiała lekcje i wydawać na nią mnóstwo forsy.

Nie masz przy sobie nikogo poza kompletnie obojętną rodziną i równie obojętnym (i walczącym z tego samego rodzaju demonami) mężem, możesz zatem zapomnieć o jakimkolwiek wsparciu. Zresztą wsparcie w ogóle ci się nie należy – twoim psim obowiązkiem jest dać krajowi nowego, doskonale ułożonego, grzecznego i zdrowego obywatela, a jeśli sobie z tym nie radzisz, to, no cóż, najwyraźniej jesteś kolejną wadliwą jednostką, której nieudany zabieg pomieszał w głowie i którą w takim razie należy spisać na straty.

A jako wisienka na torcie – przyczyna całego tego zamieszania jest ci całkowicie obojętna i pozostanie taką do końca swych dni. Przy czym „obojętność” to najlepsze, na co możesz liczyć w swojej sytuacji; bardziej prawdopodobne jest bowiem, że kompletnie znienawidzisz swoje dziecko już podczas jego pierwszych dni życia. Tutaj znajdziemy historie kobiet, które doświadczyły tego na własnej skórze; różnica polega na tym, iż one mogły przynajmniej mieć nadzieję na poprawę swojej sytuacji.

Naprawdę, Oliver: sądzisz, że rządowa propaganda czy nawet widmo prawnych konsekwencji powstrzymałoby doprowadzoną do ostateczności matkę od zatłuczenia niemowlaka - a w najlepszym przypadku, od porzucenia go w cholerę? I to wyłącznie zakładając, że jakakolwiek kobieta w tym uniwersum chciałby ryzykować seks bez zabezpieczenia lub nie poddałaby się aborcji przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jasne, z pewnością znalazłyby się i matki, który postanowiłyby dzielnie dźwigać ów ciężar dla dobra partii narodu (a także takie, którym trafiłyby się wyjątkowo niekłopotliwe bobasy i/lub byłoby je stać na nianię) – ale znaczna część żeńskiej części tamtejszego społeczeństwa powinna uciekać z krzykiem na sam dźwięk słowa „macierzyństwo”.

Komisja ewaluacyjna uznała mimo wszystko, że Marcia powinna mieć dwójkę dzieci.

Aha, czyli o tym, ile masz mieć dzieci, decydują Siły Wyższe? Cóż, to wyjaśnia przynajmniej, dlaczego ktokolwiek w tym uniwersum decyduje się na potomstwo.

Wtedy wydawało się, że to dobra decyzja.

...Przez „wtedy” rozumiesz ten okres, kiedy zarzekała się, że wizja posiadania dzieci ją brzydzi?

Jej rodzina osiągnęła podczas dorocznej kontroli wysoką ocenę stopnia stabilizacji.

Jakim cudem? Jak już wspominałam, nie słyszymy nic o terapeutach czy medykamentach; jeśli nasza narratorka mówi prawdę (a nie dostaniemy żadnego dowodu, że jest inaczej), to nie bardzo wiem, w jaki sposób na stempelek z uśmiechniętą buźką mogła sobie zasłużyć osoba, która z punktu widzenia systemu od początku zapowiadała się problematycznie.

Jej mąż był szanowanym naukowcem. Mieszkali w ogromnym domu przy Winter Street. Marcia sama przygotowywała wszystkie posiłki, a w wolnym czasie, by czymś się zająć, dawała lekcje gry na pianinie.

Formą zapłaty za lekcje były ciężkie dragi; tylko dzięki temu starsza córka Marcii nie skończyła w bidulu, a młodsza – z odciętą głową.

Jednak gdy jej męża oskarżono o sympatyzowanie z ruchem oporu, wszystko się zmieniło. Wraz z dziećmi, Jenny i Grace, musiała się przeprowadzić z powrotem do swojej matki, a mojej ciotki, Carol, i od tej pory wszędzie, gdzie się pojawiły, towarzyszyły im szepty i wytykanie palcami.

Wow.

Wielki Brat (musimy mu wymyślić jakąś ładną, pasującą do tego uniwersum nazwę; jakieś propozycje, kochani czytelnicy?) ssie, gdy w grę wchodzi karanie zdrajców systemu.

Autorko, no bez jaj. To jest los, jaki czeka rodziny wywrotowców? Plotki pani Jadzi spod trójki z panią Halinką z parteru? Jakim cudem ten system jeszcze nie runął, skoro najgorsze, co może spotkać bliskich opozycjonistów, to zszargana opinia wśród sąsiadów? Jestem pewna, że spora część rodzin buntowników jakoś zniosłaby tego rodzaju reperkusje. Gdzie pokazowe zsyłanie trzech pokoleń klanu winnego do obozu pracy? Gdzie zmuszanie wywrotowca, by udowodnił swą lojalność dla systemu przez ojcobójstwo? W najłagodniejszym wypadku – gdzie wyrzucenie poza nawias społeczeństwa, zmuszenie do życia w biedzie, odcięcie od przywilejów w rodzaju możliwości zdobycia legalnej pracy? Nawet jeśli uznamy, że buntownika nic nie łączy emocjonalnie z jego rodziną i walczy za samą ideę, powinien istnieć jakikolwiek straszak, który zagwarantowałby, że familia będzie gotowa wydać niepokornego rebelianta. Konieczność znoszenia krzywych spojrzeń pani z warzywniaka to niezbyt wysoka cena za bycie spokrewnionym z wrogiem systemu.

Aha, no właśnie – buntownicy. W tej książce też ich zobaczymy; wygląda na to, że obecnie żadne uniwersum YA nie może istnieć bez własnego Miecia i Henia. Niestety, istnieje spore prawdopodobieństwo, że tym razem nie będziemy mieli specjalnych powodów, by trzymać za nich kciuki.

Grace nie mogła jednak tego pamiętać. Zdziwiłabym się, gdyby w ogóle pamiętała swoich rodziców.

To zdanie jest nieco dziwne, biorąc pod uwagę, czego w swoim czasie dowiemy się o dziewczynce, ale będę wspaniałomyślna i uznam, że autorce chodzi tu o pamiętanie szczegółów dotyczących życia z rodzicami, a nie ich istnienia jako takiego.

Mąż Marcii zniknął jeszcze przed rozpoczęciem procesu i pewnie było to dla niego najlepsze wyjście z sytuacji.

...tak, to dosyć oczywiste. Mnie ciekawi raczej, jak to zrobił – czy od chwili wykrycia zdrajca nie znajdował się pod ścisłym nadzorem?

Większość z nich to procesy pokazowe. Sympatycy niemal zawsze skazywani są na śmierć. Nieliczni, którym udaje się tego uniknąć, kończą w Kryptach, gdzie odsiadują wyrok potrójnego dożywocia.

Innymi słowy, zdrada Nowego Wspaniałego Świata to nie w kij dmuchał. No, chyba że jesteś synem czy siostrą jednego z więźniów skazanych na najwyższy możliwy wyrok, wtedy Siły Wyższe pogrożą ci paluszkiem, a chłopiec rozwożący poranną prasę zawsze wrzuci gazetę do ogrodu sąsiada.

Marcia doskonale o tym wiedziała. Carol uważa, że właśnie dlatego serce odmówiło jej posłuszeństwa zaledwie kilka miesięcy po zniknięciu męża, gdy została oskarżona zamiast niego.

Z tego wynikałoby, że odpowiedzialność zbiorowa jednak istnieje – ale tylko w wypadku, gdy sam zainteresowany dał dyla, a władzom muszą się zgadzać statystyki. O co właściwie zresztą oskarżono Marcię? O bycie członkinią ruchu oporu? Niemożliwe, w takim układzie zostałaby zatrzymana razem ze swoim mężem. O pomoc zbiegowi w ucieczce? Miałoby to większy sens, ale jak się w swoim czasie przekonamy, rodziny uciekinierów nie są narażone na tak poważne konsekwencje jak własny proces.


Dzień po otrzymaniu wezwania do sądu szła ulicą i nagle – bach! Atak serca. Serce to wrażliwy organ. Dlatego trzeba na nie uważać.

Czyżby zawał? Cóż, zgodnie z logiką poprzedniego rozdziału świadczyłoby to o tym, że Marcia jednak kochała swojego męża. Albo instytucję sądu. Ciężko jednoznacznie orzec, ale tak czy inaczej jej sercem najwyraźniej targały dzikie żądze.


Do sypialni bohaterki wkracza ciotka Carol; chce wiedzieć, czy dziewczyna denerwuje się przed ewaluacją. Bohaterka kłamie, że nie, ciocia jednak rozpoznaje blef i proponuje, by po porannej toalecie jeszcze raz przećwiczyły odpowiedzi.

Nie znoszę, jak ludzie na mnie patrzą. Tak, wiem, powinnam się z tym oswajać. W czasie egzaminu przez jakieś dwie godziny będę czuć na sobie wzrok czteroosobowej komisji ewaluacyjnej, ubrana zaledwie w cienkie, plastikowe, półprzezroczyste szpitalne ubranie, które pozwoli im obserwować reakcje mojego ciała.

Czy to jakiś podstępny zabieg Sił Wyższych, które w ten sposób uzasadniają bezczelne gapienie się statecznych niewiast i mężów na półnagie ciała młodzieży? Bo w innym przypadku nie bardzo rozumiem, na co komisji widok biustu tudzież pępka egzaminowanych; większość nerwowych symptomów (wykręcanie rąk, pocenie się, podrygiwanie stopą) można doskonale zaobserwować bez rozbierania zainteresowanych. Nie, żeby tak czy inaczej miało to większy sens – egzaminowani są jeszcze przed zabiegiem, ich nerwy nie powinny być zatem niczym nadzwyczajnym, biorąc pod uwagę, że w ten dzień niejako waży się ich przyszłość. Ale cóż, jak się wkrótce przekonamy, proces ewaluacji generalnie ma niewiele wspólnego z jakąkolwiek logiką.

Ciotka stwierdza, że nasza bohaterka ma szansę zdobyć nawet osiem punktów, ale jeśli się nie ogarnie, nie ma co liczyć na więcej niż sześć (tym diamentem zajmiemy się za chwilę).

Ostatni rok szkoły dobiega końca i jedynym testem, który mam jeszcze przed sobą, jest właśnie ewaluacja. Przez minione cztery miesiące zdawałam różne egzaminy końcowe – matematykę, fizykę, ustny i pisemny z języka, socjologię, psychologię oraz fotografię jako przedmiot fakultatywny.

Matematyka, fizyka – jak najbardziej ok. W dystopii walczącej z emocjami sensowny jest nacisk kładziony na przedmioty ścisłe.

Język – jak się przekonamy, lektury są tu interpretowane według Jedynego, Słusznego Klucza (a sam przedmiot mógł się wszak skupiać głównie na gramatyce), zatem także ok.

Socjologia, psychologia – nie wiemy, czego nauczano bohaterkę, ale możemy przyjąć, że postanowiono wykorzystać te przedmioty jako tubę propagandową do forsowania modelu Jedynych Słusznych Więzi Międzyludzkich i Jedynego Słusznego Modelu Osobowości (po Zażyciu Remedium). Miło byłoby zobaczyć, czy faktycznie tak się sprawy mają, ale niech będzie.

Największy problem mam z fotografią. Jak się wkrótce przekonamy, Siły Wyższe dążą do anihilacji wszystkiego, co może wzbudzać w ludziach tęsknotę za wzruszeniami i silniejszymi emocjami; skąd zatem w programie nauczania robienie zdjęć, dzięki którym można unieśmiertelnić to, co nas porusza? Możemy oczywiście przyjąć, że fotografia w tym świecie ogranicza się do cykania oficjalnych fotek do dokumentów czy uwieczniania ważnych wydarzeń z życia społeczności, ale w takim układzie przydałoby się jakieś wytłumaczenie dla umieszczenia tego przedmiotu w programie zajęć.

Za kilka tygodni powinnam poznać wyniki, ale jestem prawie pewna, że poszło mi całkiem dobrze i dostanę się na studia. Zresztą zawsze dobrze się uczyłam. Teraz czekam, aż komisja akademicka oceni moje plusy i minusy i wybierze odpowiednią dla mnie uczelnię i kierunek.

Drodzy czytelnicy, spójrzcie tylko! Bohaterka, która docenia wartość nauki i chce dostać się na dobry kierunek studiów!

...Ciekawe, kiedy jej przejdzie.

Ewaluacja jest ostatnim etapem wiodącym ku temu, żebym mogła zostać sparowana. W ciągu najbliższych miesięcy komisja przyśle mi listę czterech lub pięciu najbardziej odpowiednich kandydatów.

Innymi słowy, Wielki Brat nie narzuca nikomu z góry jednego, jedynego partnera; dostaje się pewną pulę kandydatów, z której można wybrać osobę, która najbardziej nam pasuje (jak się przekonamy, osobiste preferencje nie oznaczają jeszcze, że zostaniemy sparowani dokładnie z tą osobą, która najbardziej przypadła nam do gustu, ale komisja stara się, by końcowy efekt był satysfakcjonujący dla zainteresowanych stron).

Jeden z nich zostanie moim mężem, gdy skończę studia (o ile się dostanę; dziewczyny, które oblewają egzaminy, wychodzą za mąż zaraz po szkole średniej).

Dlaczego tylko dziewczyny? Facetów powinno wszak obowiązywać dokładnie to samo prawo; skoro nie kształcisz się dalej na chwałę ojczyzny, masz poświęcić się tworzeniu podstawowej komórki społecznej i dać znacznie przetrzebionemu przez wewnętrzne walki państwu nowych obywateli. Jak dla mnie, dużo logiczniejszym byłoby dzielenie eliminacji na dwie części, niezależnie od płci: „etap pierwszy” dla tych, którzy zostali przyjęci na studia i „etap drugi”dla tych, którzy kończą na ogólniaku i którzy w ciągu – powiedzmy – kilku następnych miesięcy mają obowiązek założyć rodzinę.

Komisja zrobi wszystko, co w jej mocy, by połączyć mnie z kimś, kto osiągnął podczas ewaluacji podobny wynik. Starają się unikać dużych dysproporcji w poziomie inteligencji, temperamencie, pochodzeniu i wieku, chociaż czasem słyszy się straszne historie o ubogich osiemnastolatkach wydawanych za bogatych osiemdziesięciolatków.

Biorąc pod uwagę, że ewaluacja odbywa się zaraz po skończeniu ogólniaka/studiów, owi osiemdziesięciolatkowie są zapewne wdowcami, którzy poszukują kolejnej żony. Co rodzi kolejne pytanie – jak w zasadzie działa ów proces? Czy każdy musi wziąć udział w obowiązkowym parowaniu po zakończeniu edukacji, a w przypadku rozwodu/śmierci współmałżonka nazwisko rozwiedzionego/wdowca jest ponownie wrzucane do kosza z napisem „kawaler/dama do wzięcia”? W serii pojawi się pewien wątek, który potwierdzałby tę teorię, ale spotkamy się również i z takim, który zdaje się jej zaprzeczać.

Pomijając wszystko, powyższy koncept brzmi trochę jak „kupowanie” sobie żony, co byłoby nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że ewaluacja to jednak nie agencja matrymonialna; jakie są szanse, że osiemnastoletniej dziewczynie system dopasuje faceta w wieku jej dziadka? Sami zainteresowani nie mają wszak wpływu na proces ewaluacji, toteż przyjście nadzianego emeryta do komisji ze słowami „Znajdźcie mi ładną, długonogą blondynkę” raczej niczego by tu nie załatwiło.

Schody zaczynają skrzypieć i za chwilę w drzwiach pojawia się Jenny, siostra Grace. Ma dziewięć lat i jest wysoka jak na swój wiek, ale bardzo chuda: sama skóra i kości, a do tego klatka piersiowa zapadnięta niczym wypaczona blacha do pieczenia. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale nie przepadam za nią.. Ma tak samo nieprzyjemny wyraz twarzy jak miała jej matka.

Oho, wygląda na to, że poznaliśmy pierwszego antagonistę tej serii.

Jenny staje obok Carol i wbija we mnie wzrok. Mam zaledwie metr pięćdziesiąt siedem wzrostu, a Jenny jest tylko kilka centymetrów niższa ode mnie.

Swoją drogą, kolejna zagadka – dlaczego tyle Mary Sue literatury YA jest niskich?

Wiem, że martwią się, jak wypadnę podczas ewaluacji. Im również zależy na tym, żebym została sparowana z kimś odpowiednim. Jenny i Grace mają do zabiegu jeszcze mnóstwo czasu. Jeśli uda mi się dobrze wyjść za mąż, za kilka lat będą miały z tego wymierne korzyści. Być może ucichną wtedy wszystkie szepty i urywane słowa, które jeszcze dziś, cztery lata po skandalu, towarzyszą nam wszędzie, niczym szmer liści niesiony przez wiatr: sympatycy, sympatycy, sympatycy.

Tak, autorko, wiemy; pani Jadzia im nie odpuści. Jakieś inne, autentyczne konsekwencje bycia powiązanymi z wrogami systemu? Ewaluacja, która z automatu przyzna im zero punktów i najgorszych możliwych kandydatów na małżonków (najprawdopodobniej spokrewnionymi z innymi sympatykami)? Brak możliwości wstępu na studia, a co za tym idzie – zdobycia lepiej płatnej pracy? Cokolwiek?

A tak w ogóle...Jakim cudem ktokolwiek w tej rodzinie w ogóle zakłada, że bohaterka ma szansę na porządną przyszłość? Sama to dopiero co przyznałaś, narratorko: twoja familia jest naznaczona piętnem zdrady kraju. Spodziewanie się dużej liczby punktów tylko i wyłącznie na podstawie ładnie udzielanych odpowiedzi to jakieś kuriozum; w twojej sytuacji powinnaś zaklinać los, żeby pozwolono ci choćby popatrzeć na wnętrze uniwerku przez okno.

To jedynie nieco lepsze od innego słowa, snującego się za mną przez lata po śmierci mamy, niczym syk wijącego się węża, który pozostawia po sobie ślad trucizny: samobójstwo. Słowo wstydliwe, słowo, które wymawia się szeptem, niewyraźnie lub mimochodem; słowo, które można z siebie wydobyć, zasłaniając usta rękami lub wymamrotać w gronie najbliższych. Jedynie w moich snach rozlega się ono głośno jako krzyk.

Innymi słowy, podwójnie przegwizdane; nie dość, że mają w rodzinie rebeliantów, to jeszcze samobójców (na razie nie wiemy, co było powodem, ale najwyraźniej w tej rzeczywistości odbieranie sobie życia nie jest dobrze widziane). Naprawdę, jakim cudem nasza bohaterka w ogóle liczy na porządny wynik w procesie ewaluacji?!

Czy Lena wychodzi dzisiaj za mąż? – pyta ją [Carol] Jenny głosem przypominającym monotonne brzęczenie pszczół w upalny dzień.
Nie bądź głupia – odpowiada ciotka tonem pozbawionym irytacji. – Wiesz, że nie może wyjść za mąż, dopóki nie będzie wyleczona.

Zapewne wie, dlatego nie bardzo rozumiem, dlaczego ów dialog w ogóle znalazł się w książce. To przecież nawet nie jest tak, że autorka wkłada tu bohaterom w usta zdania, które z ich perspektywy powinny brzmieć bezsensownie, żeby poinformować o czymś nowym czytelnika; na tym etapie wszyscy już raczej się domyślili, że ślub w Oliverversum następuje po przyjęciu remedium (a jeśli nawet autorka wątpi w naszą inteligencję, to mogła po prostu zawrzeć tę informację w wewnętrznym monologu narratorki).

BTW – wreszcie poznaliśmy imię naszej protagonistki.

Na dźwięk słów „wyjść za mąż” robi mi się sucho w ustach. Każdy wstępuje w związek małżeński, gdy zakończy właściwy dla siebie etap edukacji. Taka jest kolej rzeczy.

A nie mówiłam?

Lena wspomina, że myśl o małżeństwie ją przeraża; nigdy nie rozmawiała dłużej z żadnym niespokrewnionym z nią mężczyzną, bowiem kontakty między niewyleczonymi przedstawicielami odmiennych płci są zakazane.

A jeśli, nie daj Boże, nie zdam egzaminów końcowych, wyjdę za mąż, jak tylko zostanę wyleczona, czyli za niecałe trzy miesiące. I czeka mnie wtedy noc poślubna.

A właśnie – seks. Oliver, jak wygląda w twoim uniwersum kwestia seksu? Czy młodzi ludzie mają na ten temat jakiekolwiek pogadanki? Jak absolutne odseparowanie od siebie dziewczyn i chłopaków wpływa na ich proces dojrzewania? Czy w ogóle wiedzą, na czym polega rozmnażanie? A jeśli tak, to czy są w stanie dojrzeć korelację między swoją burzą hormonalną a seksem jako takim?

Tyle pytań, tyle pytań; czas pokaże, czy kolejne rozdziały zaspokoją naszą ciekawość w tej kwestii.



Powietrze wciąż przesycone jest intensywnym zapachem pomarańczy i znowu czuję falę mdłości. Żeby ją powstrzymać, kryję twarz w ręczniku i biorę głęboki wdech.
Z dołu dobiega szczęk naczyń. Carol wzdycha i spogląda na zegarek.
Musimy wyjść za niecałą godzinę – oznajmia. – Lepiej zacznij się szykować.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: udajemy się na ewaluację.


Zostańcie z nami!


Maryboo



74 komentarze:

  1. Długość rozdziałów tego dzieła obraża czytelników.

    A tak w ogóle, czy kiedykolwiek będzie wspomniane cokolwiek o edukacji seksualnej/ wychowaniu do życia w rodzinie? Niby kontakty między młodzieżą różnej płci są zakazane, ale nie uwierzę, że wszystkie nastolatki z burzą hormonów będą przestrzegać tej zasady. Przecież właśnie mniej więcej w tym wieku zaczyna się okres buntu, fascynacji własnym ciałem i seksem. I mic? Żadnej przedremediumowej ciąży? Żadnych pogadanek w szkole?

    To uniwersum nie przestaje mnie zadziwiać.

    Maryboo, no jak to, wysokie boChaterki nie istnieją, każda ma maksymalnie 165 cm wzrostu zgodnie z zasadą, że im mniejsze, tym bardziej urocze.

    Jaka książka, taki Wielki Brat. Aż strach pomyśleć, co im puszczają w telewizji :v

    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niskość bohaterek ma bardzo prostą przyczynę -ich ewentualna bucowatość może wtedy uchodzić za twardy charakter i instynkt przetrwania mimo niskiego wzrostu, natomiast mdłość i pasywność za urok osobisty i eteryczność. Te same cechy u wysokich dziewczyn są odbierane odpowiednio jako agresja lub tępota (to z własnych obserwacji). Poza tym, jak by miał wysoką dziewczynę trulof nisić na rękach?

      Usuń
    2. "A tak w ogóle, czy kiedykolwiek będzie wspomniane cokolwiek o edukacji seksualnej/ wychowaniu do życia w rodzinie?"

      Kwestia seksu w ogóle jest traktowana mocno po macoszemu - komicznie mocno, biorąc po uwagę, co jest podstawą istnienia całej fabuły tej serii.

      A co do niskości - nie myślałam o tym w ten sposób, ale w tym szaleństwie jest metoda.

      Usuń
  2. Świetna analiza a książka wydaje się być źródłem lolcontentu i dlatego odcinek jest zbyt krótki. Więcej tego 💙
    Siły Wyższe to jakaś niezgrabna parodia sił de facto niższych. Jest szansa na jakiegoś charyzmatycznego przewodniczącego tego bajzlu? Jeśli tak, to widzę go jako Wuja Wąsa, człowieka bardziej zajętego rybkami akwariowymi i chemią eksperymentalną niż sprawami państwa.
    A jeśli nie ma Wuja Wąsa, to proszę mi powiedzieć, czemu Hamdeliria jeszcze istnieje.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jest szansa na jakiegoś charyzmatycznego przewodniczącego tego bajzlu?"

      Przewodniczącego - tak. Charyzmatycznego - he,he,he...

      Usuń
  3. Przebrnęłam, uff.
    Pierwsza myśl - skoro zakazane są kontakty między niewyleczonymi odmiennej płci, powinien kwitnąć homoseksualizm wśród nastolatków. A raczej kontakty seksualne z osobami tej samej płci jako sposób na wyżycie się. Zwłaszcza, gdy innego sposobu po prostu nie ma.
    Dwa - czy w sytuacji, gdy matka dziecka nie jest w stanie pokochać, nie byłoby rozsądnym wychowywanie małych obywateli na wzór "Nowego wspaniałego świata" - na przykład, pary zdecydowane na ciążę dostawałaby jakąś nagrodę czy przywileje, a po porodzie opiekę przejmowałoby państwo? Wpasowałoby się to też w model dystopii oraz pozwoliło poddawać ludzi propagandzie już od pierwszego dnia życia. A baba ma spokój i nowiutkie auto.
    I w końcu trzy - zawał mógł być następstwem paniki, strachu o samą siebie, oraz zniknięcia męża - nawet niezdolna do miłości osoba raczej ciężko przeżywa zniknięcie z dnia na dzień osoby, z którą wspólnie żyła. No ale... Czy pierwszą czynnością organów władzy po wykryciu jakiegoś rebelianta nie powinno być przetrzepanie jego domu od piwnic po strych i sprawdzenie, czy jego najbliższa rodzina i znajomi nie mieli z tym czegoś wspolnego. Plus halo - skoro w ttm uniwersum istnieje serum zwalczające miłość, to jakiś wykrywacz kłamstw na pewno. Podłączamy żonę, matkę, dzieci i bliskich kumpli, zadajemy parę pytań i albo wraca pani do domu, znajdziemy pani zaraz innego męża, albo zapraszamy na proces.
    Grrrrrr, czemu ja szukam w tym sensu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dwa - czy w sytuacji, gdy matka dziecka nie jest w stanie pokochać, nie byłoby rozsądnym wychowywanie małych obywateli na wzór "Nowego wspaniałego świata" - na przykład, pary zdecydowane na ciążę dostawałaby jakąś nagrodę czy przywileje, a po porodzie opiekę przejmowałoby państwo?"

      Byłoby, ale sens raczej nie jest tym, co najbardziej frapowało panią Oliver podczas tworzenia tej serii.

      "Czy pierwszą czynnością organów władzy po wykryciu jakiegoś rebelianta nie powinno być przetrzepanie jego domu od piwnic po strych i sprawdzenie, czy jego najbliższa rodzina i znajomi nie mieli z tym czegoś wspólnego"

      Cóż... ujmijmy to tak, organy ścigania w Oliverversum generalnie działają w sposób wielce nieszablonowy.

      Usuń
  4. Uch, mamy już zaczątki Wielkiego Liryzmu i w ogóle pieśń na ustach, palemki w dłoń.
    "To jedynie nieco lepsze od innego słowa, snującego się za mną przez lata po śmierci mamy, niczym syk wijącego się węża, który pozostawia po sobie ślad trucizny: samobójstwo."
    Śmiechałam kiedyś i dalej śmiecham. Ani w tym sensu, ani estetyki, w cokolwiek Oliver chciała uderzać. Szkoda, że nie przyznajecie punktów: pseudo poetyzm idealnie nadawałby się na kategorię. Trochę mi żal, że nie pochylacie się nad techniczną stroną analizowanych książek, tutaj zdarzało się, że co stronę były jakieś perełki.

    Co do samej treści, nie wiem, czy mogłabym dodać coś, co nie zostało powiedziane, ale również współczuję kobietom w tym uniwersum. Mężczyznom zresztą też - gdybym nic nie czuła do osoby w ciąży i musiała jej pomagać tylko z racji "odpowiedzialności", raczej nie uznałabym tego za największą rozrywkę w swoim życiu. + problemy z już narodzonym dzieckiem, o ile nie ma tam tradycyjnego podziału kobieta-dom itp., facetom dostaje się po dupie podobnie.

    Zresztą, nie pamiętam tego wątku, ale coś będzie z tą jej fotografią? Byłoby miło, gdyby wprowadzane informacje miały jakikolwiek payoff, ale pewnie się czepiam :D Zwyczajnie nie cierpię w książkach rzucania rzeczy, które nie mają żadnego związku z historią i są, bo są. Jest to takie typowe "pogłębiania świata i postaci", tylko że wykonane w najgorszy możliwy sposób po ekspozycji na dziesięć stron.
    Sprawa w z jej wstrętem do pomarańczy byłaby interesująca, gdyby nie to, że jak właściwie ze wszystkim w tej książce, mam wrażenie jakiejś nieszczerości i przekombinowania. Nie jestem do końca pewna, jak to wytłumaczyć, ale dla mnie cecha ta została wybrana bardziej na pokaz, niż ze zrozumienia lub współczucia. Ciekawy wybór na właściwie pierwszą zapadającą w pamięć cechę głównej bohaterki, swoją drogą.

    I kompletnie nie pamiętałam tych prześwitujących plastikowych strojów - wypieranie bolesnych informacji zadziałało doskonale :D Wygląda to tak loltastycznie, że nie mogę :D Nie nagrywają tych ewaluacji całych przypadkiem? Jeśli tak, fetyszyści dostają co roku ogromną dawkę darmowego porno <3 Jak tu nie kochać dystopii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do stylu - tutaj trzeba by było analizować oryginał, bo takie kwiatki mogą być zasługą uduchowionego tłumacza ;)

      Usuń
    2. W sumie racja, część jest całkiem możliwa ;) Tak czy siak, nie uważam, żeby takie ich stężenie dało radę przejść tylko za sprawą tłumacza :D Przyjrzę się temu w wolnej chwili, jeśli znajdę jakiegoś pdfa

      Usuń
    3. "Zresztą, nie pamiętam tego wątku, ale coś będzie z tą jej fotografią?"

      Nic, co miałoby szczególne znaczenie dla serii. Zresztą tego się nawet nie czepiam, niech sobie dziewczyna ma jakieś tam średnie zainteresowania, których nie rozwija za bardzo poza szkołą (hobby i tak już ma, i to - w przeciwieństwie do Amisi czy Belli - na szczęście nie takie, o którym przypomina sobie raz na trzy lata). Ale dziwi mnie sama możliwość wyboru takiego przedmiotu, zwłaszcza w obliczu tego, co wkrótce dowiemy się o ewaluacji.

      Usuń
  5. Boru, to nawet Clarkson bywał surowszy,niż tutejsza Siła Wyższa. A całe to społeczeństwo powinno być jedną wielką patologią,zważywszy na wychowywanie niechcianych dzieci.
    I popieram pomysł wychowywania przez państwo. To by się znacznie bardziej trzymało kupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, kwestią dzieci już wkrótce zajmiemy się oddzielnie ;)

      Usuń
  6. Ktoś wyżej napisał, że dobrym pomysłem byłoby wychowywanie dzieci przez państwo, i z tym się zgadzam. Miałoby to więcej sensu + w takich placówkach wychowawczych dzieciaki można by chyba od początku łatwiej indoktrynować i już zapobiegać występowaniu miłości - z rodzicami nic, bo ich nie znają, nauczyciele trzymają na dystans, zbyt duża poufałość z koleżankami/kolegami byłaby karana... Taki ośrodek z "Never let me go" na sterydach. A rodzice zadowoleni, bo i tak nic do dziecka nie czują, a przynajmniej dostali samochód czy coś. Ugh, szukanie tu sensu już zapowiada się boleśnie dla zwojów mózgowych, a szkoda, bo pomysł naprawdę miałby potencjał.
    Co do Siły Wyższej to jest ona tak nieporadna jak dorośli w książkach Clare, jak tu się bać łamania prawa, skoro i uciec się da, i nie ściągasz na nikogo realnych konsekwencji. To nie jest Wielki Brat, raczej Mniejszy Brat, skoro jego najcięższym arsenałem jest pani Jadzia.
    I jak to dlaczego Mary Sue muszą być niskie - bo małe jest urocze, a poza tym bezbronne i tru loff może taką Marysię osłonić!
    Co do zakazu kontaktów z płcią przeciwną to coś mi się niejasno kojarzy, że przyjaciółka Leny wymykała się na potajemne, koedukacyjne imprezy? Albo coś pomieszałam.
    I ten piękny dialog, który brzmi głupio dla każdej osoby żyjącej w tym uniwersum, a nawet za ekspozycję nie można go uznać, bo już wszyscy się domyślili, kiedy następuje ślub. <3 Swoją drogą, skoro jedną z antagonistek jest kilkulatka, można się spodziewać ostrego lolcontentu.
    I jak to dlaczego Lena liczy, że uda się jej dobrze wyjść za mąż pomimo przekichanej rodziny z obu stron? Imperatyw!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Imperatyw jej pomoże, ucięło mi ;)

      Usuń
    2. "Ktoś wyżej napisał, że dobrym pomysłem byłoby wychowywanie dzieci przez państwo, i z tym się zgadzam. Miałoby to więcej sensu + w takich placówkach wychowawczych dzieciaki można by chyba od początku łatwiej indoktrynować i już zapobiegać występowaniu miłości - z rodzicami nic, bo ich nie znają, nauczyciele trzymają na dystans, zbyt duża poufałość z koleżankami/kolegami byłaby karana..."

      Cóż, jak się wkrótce przekonamy, z indoktrynacją młodzieży Wielki Brat też niezbyt sobie radzi.

      "Co do zakazu kontaktów z płcią przeciwną to coś mi się niejasno kojarzy, że przyjaciółka Leny wymykała się na potajemne, koedukacyjne imprezy? Albo coś pomieszałam."

      Owszem. To jest zresztą jeden z tych wątków, nad którymi będę rozwodzić się ze szczególną przyjemnością.

      Usuń
  7. dlaczego tyle Mary Sue literatury YA jest niskich?
    Bo mała kobieta jest do pieszczoty,a duża do roboty! jak mówiła moja babcia...
    Coś mi się wydaje,ze ta książka spowoduje dużo facepalmów,więcej niż monarchia w USA i eliminacje w kieckach.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystkie dzieci umarły, Ameryka przestała istnieć. Happy end. Przynajmniej jeżeli weźmnie się pod uwagę experyment Fryderyka II z niemowlakami.
    https://www.pb.pl/okrutne-eksperymenty-cesarza-fryderyka-833143

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, tu przynajmniej przyświecał im naukowy cel. Co kieruje rządem nie-USA - ciężko orzec.

      Usuń
    2. Kyaaa! Ktoś przytoczył eksperyment deprywacyjny <3
      Właśnie to chodziło mi po głowie przez cały rozdział. No bo ok, do karmienia i zmieniania prawa można zmusić (powiedzmy), z okazywaniem czułości już trudniej...

      Usuń
  9. Cóż... Miłość nie jest potrzebna by występował instynkt macierzyński. Koty, kizice, pająki zajmują się młodymi, a przecież ich nie kochają i przeganiają precz gdy te dorosną. Może ludzie po remedium mają taki biologiczny instynkt przedłużenia gatunku.
    Rząd mógłby też przyznawać zapomogi dla dzietnych rodzin, dzieci miałyby obowiązek zajmować się ridzicami na starość... W społeczeństwie bez uczuć wyższych teoretycznie logika byłaby na 1 miejscu, a logika podpowiada takie rozwiązania.
    Poza tym pozbawienie miłości rodzicielskiej to świetna metoda hodowania sobie posłusznych obywateli którzy swe narzucone obowiązki uważają za słuszne i za jedyną drogę do szczęścia. Przecież rodzic i szkoła byłyby jedną maszynką propagandową bez skrupułów.
    W takim Dawcy Pamięci czy Nowym Wspaniałym Świecie dzieci nie były kochane, a wyrastały na wzorowych obywateli. Nie zdrowych ludzi, ale pasujących do systemu.
    Taki wątek byłby naprawdę ciekawy. Jetem pewna że autorka nawet o nim nie pomyślała


    Małe a głupie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Może ludzie po remedium mają taki biologiczny instynkt przedłużenia gatunku. "

      Może, aczkolwiek nie jest to w ten sposób wyjaśnione w książce; jedyne, o czym słyszymy, to brak ciepłych uczuć na linii rodzice-potomstwo.

      "Rząd mógłby też przyznawać zapomogi dla dzietnych rodzin, dzieci miałyby obowiązek zajmować się ridzicami na starość... W społeczeństwie bez uczuć wyższych teoretycznie logika byłaby na 1 miejscu, a logika podpowiada takie rozwiązania."

      Miałoby to sens, ale znów - autorka nie rozwodzi się nad tego typu kwestiami.

      "W takim Dawcy Pamięci czy Nowym Wspaniałym Świecie dzieci nie były kochane, a wyrastały na wzorowych obywateli. Nie zdrowych ludzi, ale pasujących do systemu."

      Cóż, tu nie są kochane, w związku z czym wyrastają na... sami się wkrótce przekonacie ;)

      Usuń
    2. Ale ludzie nie są pająkami, więc musiałaby być to ewolucja instant :< W znaczeniu dorośli ludzie by sobie poradzili, ale dzieci potrzebują ciepła i nic z tym nie zrobisz i to nawet jeżeli takie wyjaśnienie jest lepsze niż żadne :P

      Usuń
  10. czasem słyszy się straszne historie o ubogich osiemnastolatkach wydawanych za bogatych osiemdziesięciolatków.
    Ale dlaczego straszne? Skoro miłość nie istnieje ( nie wiem, czy tak samo jest z pociągiem seksualnym, ale zakładam, że tak) to trochę dziwne, że biednej dziewczynie przeszkadza wyjście za maszynkę do pieniędzy? Nie będzie jej brakowało więzi emocjonalnej ani zależności czerpania przyjemności ze współżycia od aparycji partnera (o ile oni ze współżycia mają w ogóle przyjemność). Bardziej przerażony powinien być bogacz, który będzie musiał utrzymać jakąś biedaczkę (również nie wiemy, czy jej wygląd ma dla niego jakiekolwiek znaczenie emocjonalne).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jeszcze jedna kwestia - jak się przekonamy w przyszłości, ewaluacja najwyraźniej bierze pod uwagę status społeczny i majątek obu stron (dążąc przy tym do sparowania osób równych sobie), w związku z tym ciężko w ogóle zrozumieć, dlaczego bogaty emeryt miałby zostać potencjalnym kandydatem dla biednej nastolatki.

      Usuń
    2. Chyba, że chuć jednak w tym świecie istnieje. Zakochanie chyba nie zawsze musi towarzyszyć pożądaniu. Wtedy taki emeryt (o ile miałby jeszcze siłę i chęć) mógłby chcieć taką młodą pannę. Wydaje mi się, że tylko przy założeniu, że potrzeby fizyczne wciąż istnieją takie historie byłyby straszne.

      rose29

      Usuń
    3. I skąd niby dopasowanie gówniary do 80-latka po przejściach? On pewnie ma już odchowane dzieci, i średnio by mu się chciało użerać z pannicą tuż po szkole. Plus, skoro starano się dobierać małżeństwa pod kątem tego, co partnerów łączy - o czym miałyby gadać ze sobą osoby, które dzieli 60 lat i wcześniej się na oczy nie widziały?
      Dwa - a nie prościej, zamiast dobierać takiemu wdowcowi kolejną żonę, zaangażować go w pracę na rzecz struktur państwa, politykę, whatever?

      Usuń
    4. "Chyba, że chuć jednak w tym świecie istnieje."

      Chuć nie ma dla procesu ewaluacji znaczenia; patrzy się raczej na kwestie takie jak status społeczny, wyniki egzaminów czy odpowiedzi udzielane podczas samej ewaluacji - dlatego choćby nawet starszy pan pożądał licealistki, miałby raczej spory problem ze znalezieniem jej na swojej liście kandydatek.

      Usuń
  11. "kontakty między niewyleczonymi przedstawicielami odmiennych płci są zakazane." - Przedstawiciele orientacji seksualnych innych niż hetero zaśmiewają się do łez i wcinają popcorn.

    A może w tym universum po prostu nie istnieje antykoncepcja? Chcesz być matką? Nie? No to masz pecha, trolololo!
    Co do niskiego wzrostu - wydawało mi się zawsze, że po prostu daje to możliwość narzekania, że "jestem mała, bezbronna, potrzebuję rycerza na białym koniu!". No i niskie dziewczyny są powszechnie uważane za "urocze", co daje punkty w dziedzinie "jestem taka przeciętnej urody, a mimo to mam tabuny adoratorów".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie brak antykoncepcji miałby sens - domyślnie wszyscy mają być hetero, do momentu operacji nie masz kontaktu z płcią przeciwną, a potem się nie zakochujesz (to i pewnie nie lądujesz z nikim niepożądanym w łóżku, bo seks tylko z miłości albo obowiązku małżeńskiego, nic pomiędzy).

      Usuń
    2. "Przedstawiciele orientacji seksualnych innych niż hetero zaśmiewają się do łez i wcinają popcorn. "

      Orientacje inne niż hetero są zakazane, więc Oliver wyszła chyba z założenia, że nastolatki nie chciałyby ryzykować, obnosząc się ze swoją inną-niż-jedyna-słuszna. A że jej własne dzieło w dosyć zabawny sposób gra w pewnym momencie przeciw niej, no cóż...

      Usuń
    3. Ale właściwie dlaczego zakazana? W końcu, jeśli po zażyciu tego leku i tak ludzie tracą zainteresowanie intymnością, to jakie znaczenie miałyby ich preferencje przed kuracją? W te czy wewte i tak płodzenie potomka jest tylko obowiązkiem.

      Usuń
    4. Zakaż czegoś nastolatkom - no na pewno to uszanują ;)

      Usuń
    5. Zakazana, bo inaczej autorka miałaby za dużo roboty i musiałaby dodatkowo wymyślać tonę innych rzeczy, a po co się męczyć? ;)

      Usuń
    6. "Zakaż czegoś nastolatkom - no na pewno to uszanują ;)"

      Nie uszanują. Na nieszczęście dla nas, Oliver jest tego świadoma... czasami.

      Usuń
  12. Ta fotografia jest tylko po to, żeby bohaterka mogła być artystyczna (nawet jeśli tutaj to nie pasuje) i stworzyć złudzenie posiadania zainteresowań (vide Amisia Singer). Isn't that obvious?

    Zakaz kontaktów z płcią przeciwną - lol, nawet całkowicie heteroseksualne nastolatki czasem eksperymentują, ale pewnie autorce takie bezeceńtwa przez myśl by nie przeszły.

    Niech zgadnę - czyżby Grace miała autyzm?

    Kwikam z tej dystopii i wysiłków autorki żeby było "straszno, mhrocznie, państwo kontroluje wszystko, no ale bez przesady". Huxley i Orwell przewracają się w grobach.

    Może coś z tą antykoncepcją jest na rzeczy, a raczej jej brakiem. Po tym jak kobieta urodzi już tyle ile powinna może zabierają ją na podwiązanie jajowodów czy coś w ten deseń.

    A co do bogatych emerytów - cóż, zakładając, że atrakcyjność fizyczna w tym nowym świecie jeszcze ma jakieś znaczenie, to taki dziadek mógł chyba spokojnie wręczyć komisji łapówkę za młodą blondynkę.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "A co do bogatych emerytów - cóż, zakładając, że atrakcyjność fizyczna w tym nowym świecie jeszcze ma jakieś znaczenie, to taki dziadek mógł chyba spokojnie wręczyć komisji łapówkę za młodą blondynkę."

      W teorii owszem, ale w praktyce nie słyszy się o takich rozwiązaniach.

      "Niech zgadnę - czyżby Grace miała autyzm?"

      Tego nie jestem w stanie stwierdzić, ma natomiast coś innego ;) Ale na razie nie zdradzajmy tajemnicy ;)

      Usuń
  13. Mnie zastanawia jedno - czy władze biorą pod uwagę orientacje seksualne społeczeństwa i, jeśli tak, wpływa to jakoś na zawieranie małżeństw oraz pozycję poszczególnych jednostek? Bo miłość to jedno, a pociąg seksualny to drugie. Czy coś takiego było zawarte w książce, bo mnie to ciekawi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W "Delirium" jedyną dopuszczalną opcją dla Sił Wyższych jest związek heteroseksualny

      Usuń
  14. Mnie się zdaje, że to całe serum ma "leczyć" głównie pociąg seksualny (wide: opisy "choroby") więc takim poserumowym powinno być obojętne, jakiej wybranek jest płci, dzięki czemu jedynym biologicznie sensownym rozwiązaniem pozostaje związek heteroseksualny, bo z homo nie ma potomstwa, a ludziom homo to wisi, bo serum, o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, mnie to z opisu wygląda raczej na wyrywanie z człowieka empatii i czynienie z nich emocjonalne roboty na pograniczy psychopatii. Nie trzeba pociągu seksualnego, żeby się zakochać i mieć "objawy" ;)

      Usuń
    2. Serum ma zgodnie z kanonem leczyć miłość - a to, co pod ów termin podpada, zależy generalnie od tymczasowego widzimisię autorki...

      Usuń
  15. Po pierwsze. Macierzyństwo w tej bajce to istne kuriozum. Nie lepiej byłoby zastosować jakiś bardziej sc-fi schemat i np. (nie wiem) stworzyć jakieś kliniki/instytucje, które mają sztuczne macice? wtedy byśmy mieli nie tyle rozród co "produkcję" ludzi"? Obywatele i obywatelki mieli, by tylko obowiązek dostarczyć spermę i komórki jajowe. Ot i nie ma problemu z miłością do potomstwa bo i nikt go nie ma. Lud Zjednoczonych Stanów Ameryki może się oddawać pracy na rzecz Partii, a potomstwo wychowuje się w specjalnych nie-koedukacyjnych zakładach - żeby przypadkowej ciąży nie było. Nie byłoby też problemu z seksem. Odpada problem czy ludzie chcą, czy nie chcą go uprawiać mimo braku emocji. A w takiej rzeczywistości wciąż można parować ludzi. Wtedy wzajemnie mogliby się kontrolować i rozsądnie dzielić wydatkami. Chociaż wtedy byłoby im obojętne jakiej płci będzie współlokator... ech jak się nie obrócisz coś zgrzyta.

    Po drugie. Te półprzezroczyste wdzianka są idiotyczne (ale o tym wszyscy wiemy). Skoro tak ważne jest zbadanie reakcji ciała (po jaką cholerę nie wiem) to nie lepiej podłączyć delikwenta pod jakąś aparaturę? Bo taki test: pogapimy się na nastolatków w plastikowym szlafroku nie jest przecież miarodajny...

    Wątek nie-karania rodzin buntowników jest tak bzdurny, że nie ma sensu o nim mówić. Pani Jadzia ma moc. :)

    Nie wiem czy będąc na miejscu Grace chciałabym rozmawiać z tą na oko głupią ciotką i jeszcze głupszą Leną.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a.d. macierzyństwa: to rozwiązanie wpasowywało by się niemal idealnie w model społeczeństwa Huxleya, gdzie trwałych związków po prostu nie było, a ludzie byli pozbawiani uczuć nie przez jednorazowy zabieg, ale długoletnią indoktrynację i faszerowanie narkotykiem. Buntowników wysyłało się na Islandię... no ale to było logiczne, co wyklucza podobne rozwiązania w literaturze pewnego typu, którego nie chcę wskazywać palcem.

      Usuń
    2. "Nie wiem czy będąc na miejscu Grace chciałabym rozmawiać z tą na oko głupią ciotką i jeszcze głupszą Leną. "

      He, he - poczekajcie tylko, aż dojdzie do rozwiązania tego wątku...

      Usuń
  16. Już mnie męczy to uniwersum. Popieram przedmówców, dzieci niech wychowuje państwo, a ciąża wiąże się z gratyfikacją finansową. ;p Inaczej to cud, że jakiekolwiek dzieci dożywają tej... ewaluacji i szczepienia przeciw tru miłoździ. ;p
    i ta straszna, straszna antagonistka - dziecko. ;D
    wątek Miecia i Henia walczących o prawo do lovestory dla każdego zapowiada się dennie, bo o co walczą? o Miłość w Przystępnych Cenach, jak u Pratchetta? xD
    Wielki Brat nie wygląda na ogarniętego, przychodzi mi na myśl koleś, którego kobieta rzuciła i od tej pory robi memy o złych, lecących na kasę Karynach. ;) Co do ksywki dla pana Brata, to jakoś nie mam póki co weny, za mało znam to uniwersum. ;/

    pozdrawiam, Adria ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "i ta straszna, straszna antagonistka - dziecko. ;D"

      No, z tą antagonistką to trochę przesadziłam - Jenny to raczej Josie tej serii, postać, która co nie zrobi, będzie źle.

      Usuń
  17. Ta ich ksiunszka to chyba miało być w zamyśle ałtorki coś a'la Mała Czerwona Książeczka, nie?
    Co do wzrostu, pewna Mary Sue mojego autorstwa ma prawie dwa metry wzrostu, nie wróżę sobie kariery jako pisarka YA...
    To uniwersum mnie osłabia do tego stopnia, że nie mam siły napisać nic więcej. Powodzenia, dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ta ich ksiunszka to chyba miało być w zamyśle ałtorki coś a'la Mała Czerwona Książeczka, nie?"

      Zapewne tak.

      Usuń
  18. O nie! Czy to znaczy że jestem... niska?! Mam 1.63m i zawsze myślałam że to raczej przeciętny wzrost. W mojej licealnej klasie większość dziewczyn była tak pomiędzy 1.60-1.70. Co ciekawe, teraz mieszkam w Szkocji, i często czuje się wysoka, bo nie tylko dziewczyny ale i mężczyźni są ode mnie często zauważalnie niżsi.

    Cicha czytelniczka która czyta Was od lat :-) dzięki za umilanie mi wieczorów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nadal jesteś 6 cm wyższa od naszej heroiny ;)

      Usuń
    2. W ktorej czesci Szkocji mieszkasz, ze ludzie sa zauwazalnie nizsi od Ciebie? Mam jakies 3 - 4 centymetry wiecej od Ciebie, a i tak na mnie "dwarf" mowia (tak pieszczotliwie xD)

      Usuń
  19. Ja aż postanowiłam książkę przeczytać. W efekcie doszłam do kilku wniosków. Bohaterka jest egzaltowana i wszystkie wstawki w postaci syczącego węża, są też w wersji angielskiej.
    A po drugie: Opis Mary Sue, jest też opisem targetu książki. Stąd każda bohaterka YA nie uważa siebie za ładną, nie nosi makijażu, bo (wnioskując też z filmów młodzieżowych), jaki czytacz (book-worm) nosi makijaż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, naczelnej Mary Sue w ogóle nie wolno być świadomej własnej urody. Świadomymi własnej urody mogą być wyłącznie plastikowe Scary Sue w rodzaju Celeste.

      Usuń
    2. W zasadzie co różniło Amisię od Celeste, skoro nasza Mary Sue też podobno była ładna, a nie dostrzegał tego tylko jedyny trzeźwo myślący Clarkson? Obie bezczelne, tylko Celeste z tego co pamiętam potrafiła kogokolwiek przeprosić i zachowywać się kulturalnie w miejscach publicznych, no i miała jakieś resztki szacunku dla starszych.

      Usuń
    3. Celeste była pustą Scary Sue, więc wiedziała, że jest ładna i nie ukrywała owego przekonania. Amisia była idealną Mary Sue, więc protestowała nieśmiało, gdy ktoś wychwalał jej urodę.

      Usuń
    4. Ja jestem book worm, nastoletni target. I kocham makijaż. Chodziłam do gimnazjum z progiem punktowym, połowa dziewczyn to kujony/mole książkowe. I każda. Dosłownie każda dziewczyna nosiła makijaż. Także ten.

      Małe a glupie

      Usuń
    5. Co do makijażu: to nie chodziło mi o oddanie obrazu rzeczywistości, szczególnie polskiej, ale pokazanie pewniego stereotypowego wizerunku.
      Ps.
      Osobiście lubię pisać marysujki. Zawsze są ładne, bogate i zrzucają wrogów z murów swojegi zamku.

      Usuń
    6. chciałabym przeczytać tekst o ładnej, bogatej i zaradnej życiowo dziewoi, która nie byłaby marysujką nie do zniesienia. Zastanawiam się czy tak się w ogóle da.

      rose29

      Usuń
    7. Da się, tylko trzeba szukać bardzo głęboko.

      Usuń
  20. Doczekałam się bohaterki opka, co się nazywa jak ja! <3

    Co do wychowywania bez miłości i czułości - polecam poczytać o syndromie zaburzeń więzi. Większość dzieci z tym syndromem bynajmniej nie wyrasta na dobrze funkcjonujących obywateli, nawet według standardów dystopijnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arano - jestem ciekawa, czy faktycznie jak Ty (jest to możliwe, ale nie zupełnie pewne), bo jak się przekonamy, nie jest to pełne imię bohaterki ;)

      Usuń
    2. Jeśli to nie jest jej pełne imię, to nie nazywa się jak ja. Lena jest moim pełnym imieniem, nie skrótem od Magdaleny, Mileny, Heleny czy czegokolwiek innego.

      Usuń
  21. Co do Grace: czy przyczyna jej milczenia jest tak jak w kawale o Jasiu (przytocze, bo mi sie skojarzylo):
    "Jasio miał już 5 lat, a jeszcze nic nie mówił. Pewnego dnia mama podaje mu obiad, a Jasiu wrzeszczy:
    - A gdzie kompot?!
    Mama zdziwiona:
    - Jasiu, to ty umiesz mówić.
    - Umiem - odpowiada Jasio.
    Mama:
    - To dlaczego dotąd nic nie mówiłeś.
    - Bo zawsze był kompot!"
    Tzn. mysle, ze moze to miec zwiazek ze smiercia jej matki, ktora nie chciala dzieci i moze Grace to odczula?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę spoilerować, ale jesteś blisko ;) Przy czym przyczyna jej milczenia nie jest tak ważna dla serii jak jego skutek.

      Usuń
  22. Hmm, tak a'propos niskiego wzrostu i chudości Mary Sue... Mogło mi to umknąć, ale czy z powodu małej ilości tkanki tłuszczowej one nie powinny być totalnie płaskie? I prawdopodobnie by się na to także użalały, jeśli nie przede wszystkim na to, a nie pamiętam żadnej wzmianki o tym nigdy.
    Co najwyżej można pod to podpiąć porównywanie boCHaterki do dziecka w "Niezgodnej".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do małych i użalających się na brak biustu Mary Sue - oprócz wspomnianej Tris to na pewno Clary Fray się nad tym użala, któraś z bohaterek "Kronik rodu Drake" (guilty pleasure bardzo, ale to dopiero opko) też się na to żaliła.

      Usuń
    2. Nie żeby coś, ale protestuję przeciw takim uogólnieniom ;)
      Mam około 160 cm wzrostu więc gdzie bym nie była zwykle zawsze jestem najniższa, przerasta mnie własna młodsza siostra, mam niedowagę i miseczkę D, więc...
      Rozumiem o co chodziło z tą analogią ale nie zawsze to jest aż takie proste. :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Ooo, dzięki! Człowiek uczy się całe życie. ;)

      Usuń
  23. Hej! Stephenie Meyer napisała całkiem niedawno (bo w 2016 roku) kolejną powieść zatytułowaną "Chemik". Może weźmiecie to na tapetę po skończeniu "Delirium"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toć my póki co jesteśmy dopiero na początku pierwszego tomu ;)

      Usuń
  24. Jak napisać książkę o zakazanej miłości i się nie spocić - dosłownie zakazać miłości. Fabuła instant, bez potrzeby wymyślania jakichś tam problemów czy przywar osobistych, przez które bohaterowie by mogli wzdychać "nam nie wolno!", ot system im zabrania. Bo może się mylę, ale tylko odliczam rozdziały, aż pojawi się jakiś trulow, któremu i chemicznie zamrożone serduszko się nie oprze.
    Nie mogę się doczekać naukowego wyjaśnienia tego zabiegu. Już szykuję czoło do facepalmów.
    N.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie mogę się doczekać naukowego wyjaśnienia tego zabiegu."

      Cóż, jakby to... obawiam się, że możesz się rozczarować.

      Usuń