niedziela, 22 października 2017

Rozdział IV


Diabeł wkradł się do ogrodów Edenu i przyniósł z sobą chorobę – amor deliria nervosa – pod postacią ziarna. Ziarno wykiełkowało i wyrosła z niego wspaniała jabłoń, która rodziła owoce koloru krwi.”
dr Steven Horace, Genesis. Kompleksowa historia świata i znanej części kosmosu, Uniwersytet Harvarda

Jak wspomniała Beige, Oliver w swej serii nie pomija tematu wiary. Na plus należy zaliczyć jej sam fakt, iż pochyla się nad tego rodzaju kwestiami, jako że stosunek Wielkiego Brata do religii winien wpływać znacząco na to, jak kształtowane będzie życie obywateli (dla porównania, przypomnijcie sobie Cass i jej zdawkowe wzmianki o modlitwie nie-wiadomo-do-kogo w nie-wiadomo-jakim-obrządku). Mało tego: widać, że autorka miała jakiś-tam pomysł na to, jak ugryźć ów wątek. To, jak sprawdzi się on w praktyce, to już inna para kaloszy.
Spójrzmy chociażby na powyższy cytat: wygląda na to, że Biblia została rozebrana na części pierwsze, częściowo przepisana zgodnie z duchem propagandy i włączona do oficjalnych dzieł państwowych – ale w jakim znaczeniu? Skoro jest to „historia świata i kosmosu”, to czy Księga Rodzaju jest tu traktowana jako fakt naukowy? A może jest rozumiana w znaczeniu alegorycznym (tak, jak będzie to miało miejsce w przyszłości z innymi, równie twórczo przerobionymi fragmentami Pisma) i pochodzi z rozdziału poświęconego mitom, legendom i wierzeniom? Skoro już poruszamy ten temat, wypadałoby ustalić, jakie dokładnie jest podejście Wielkiego Brata i jemu podległych do podobnych kwestii.

Gdy wreszcie pielęgniarka wpuszcza mnie do poczekalni, po Hanie nie ma już śladu – zniknęła w jednym ze sterylnie białych korytarzy, a potem za którymiś z dziesiątek identycznych białych drzwi – choć kilka wcześniej wpuszczonych dziewczyn wciąż czeka na swoją kolej.

Dlaczego Hana już przygotowuje się do ewaluacji, skoro osoby będące przed nią w kolejce nadal tkwią w poczekalni?

Jedna z nich siedzi na krześle i pochylona nad podkładką gryzmoli odpowiedzi, by zaraz je przekreślić, a potem pisze na nowo.

Ten formularz ma rzekomo spore znaczenie dla szacownej Komisji Kontroli Gier i Zakładów Ewaluacyjnej – można by pomyśleć, że mazanie po nim niczym po kartce z brudnopisu będzie źle widziane i dziewczyna po popełnieniu pomyłki dostanie do wypełnienia nowy egzemplarz.

Inna dziewczyna gorączkowo wypytuje pielęgniarkę o różnicę między chorobami przewlekłymi a uwarunkowaniami genetycznymi.

Może się nie znam, ale wydaje mi się, że nieco rozsądniejszym byłoby wypełnianie tego rodzaju dokumentów na spokojnie w domu, gdzie kandydaci mogliby skonsultować się z rodzicami i opiekunami, miast męczenie się nad niezrozumiałym formularzem na kilka chwil przed jednym z najważniejszych egzaminów w życiu. Naprawdę, kochani – wyobraźcie sobie, że musicie wypełnić szczegółową ankietę dotyczącą historii przebytych przez Was chorób na piętnaście minut przed maturą. Jestem pewna, że wszystkim poszłoby wprost fenomenalnie.

Nabrzmiała żyła pulsująca na czole i histerycznie podniesiony głos sugerują, że może być na skraju załamania nerwowego i zastanawiam się, czy ma zamiar wymienić w ankiecie swoją skłonność do zaburzeń lękowych.

Leno. Skarbie. Od tego dokumentu w dużej mierze zależy wasza przyszłość, a nie słyszymy, abyście mieli okazję wcześniej zapoznać się z jego zawartością. Naprawdę dziwi cię, że dziewczyna stresuje się, iż przypadkowo okłamie Wielkiego Brata/nieumyślnie zaniży swoje szanse na uniwersytecką karierę i możliwość znalezienia dobrej partii?

...I skoro już przy tym jesteśmy – jakim cudem ty nie denerwowałaś się, odpowiadając na owo pytanie, biorąc pod uwagę, czego wkrótce dowiemy się o twoich bliskich?

Lena zdradza czytelnikom, że ma ochotę histerycznie się roześmiać, albowiem tak objawia się u niej stres. Pielęgniarka przywołuje naszą bohaterkę po nazwisku (Haloway). Dowiadujemy się, że Lena zawsze czuje się dziwnie, gdy ktoś używa go w jej obecności, albowiem w sprawach nie-urzędowych zwykła była od dwunastu lat przedstawiać się nazwiskiem wujostwa (Tiddle), aby unikać skojarzeń z rodzicami.

Proszę za mną. – Pielęgniarka wskazuje jeden z korytarzy, więc ruszam za nią i za miarowym stukotem jej obcasów o linoleum.

No nie, kolejna bezczelnie wpycha się do kolejki! Pani, pani tu nie stała!

Lena tupta za pielęgniarką i próbuje zwalczyć atak paniki, przywołując przed oczy duszy swej obraz oceanu.

Korytarz zdaje się nie mieć końca. Gdzieś w jego głębi słychać dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Za rogiem mija nas szybko jakaś dziewczyna. Ma czerwoną twarz i widać, że płakała. Musi już być po ewaluacji.

Oho, powiało grozą. Komisyjne przesłuchania, płacz – prawdziwa dystopia!

...Poczekajcie tylko, aż – już za chwileczkę - zobaczymy, jak cała zabawa wygląda od kuchni. Podaję termin – klucz: Złote Myśli.

Ewaluacja zwykle trwa od pół godziny do dwóch godzin i mówi się, że im dłużej trzyma cię komisja, tym lepiej ci idzie. Jednak nie jest to reguła. Dwa lata temu słynny był przypadek Marcy Davies, która zaliczyła cały pobyt w laboratorium w czterdzieści pięć minut, a dostała dziesiątkę, czyli maksimum. W ubiegłym roku Corey Winde pobiła rekord wszech czasów w najdłuższej ewaluacji – trzy i pół godziny – a dostała tylko trzy punkty.

Szczerze mówiąc, jedyne, co mi nie pasuje w tym akapicie, to pierwsze zdanie; jest dla mnie dosyć oczywistą rzeczą, że w dystopicznej rzeczywistości im dłużej maglują cię Smutni Urzędnicy, tym gorzej dla ciebie (a Lena, która żyje w takim, a nie innym świecie i pochodzi z takiej, a nie innej rodziny, powinna być tego świadoma). Nie bardzo zatem rozumiem, dlaczego długie pogawędki z komisją miałyby być oznaką powodzenia...

… chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę, na czym skupia się ewaluacja (patrz: termin – klucz), może i ma to sens; ostatecznie suche fakty to jeszcze nie wszystko, aby wywrzeć odpowiednie wrażenie na adresacie, trzeba jeszcze ozdobić swe dzieło odpowiednią ilością brokatu.

Oczywiście ewaluacją rządzą pewne zasady, ale jest w niej też pewien element przypadkowości.
Czasami mam wrażenie, że cały proces został pomyślany tak, by był jak najbardziej przerażający i tajemniczy.

Ponownie, drodzy czytelnicy: termin – klucz.

Lena, całkiem zrozumiale, wścieka się na Hanę, że ta postanowiła namieszać jej w głowie tuż przed ewaluacją za pomocą hasełek podejrzanych w pamiętniczku Przydupasa:

Możemy wybierać tylko spośród tych, których dla nas wybrano”. A ja się cieszę, że wybiera się za nas.

No, ale co by nie mówić o naszej bohaterce, Oliver przynajmniej od czasu do czasu udaje się pokazać, jak wygląda proces myślowy u osoby, której system wyprał mózg...

Cieszę się, że sama nie muszę tego robić – ale jeszcze bardziej cieszę się, że nikt nie wybiera mnie. Dla Hany nie byłoby problemu, gdyby wszystko wyglądało jak za starych czasów – z jej złotymi, lśniącymi włosami, jasnoszarymi oczami i równiutkimi zębami, z jej śmiechem, który sprawia, że wszyscy w promieniu kilkuset metrów odwracają głowę w jej stronę i również zaczynają się uśmiechać. Nawet z niezdarnością jej do twarzy. Od razu budzi w człowieku chęć pomocy albo sprawia, że ma się ochotę pozbierać za nią książki. Kiedy zaś ja potykam się o własne nogi lub wylewam kawę na podkoszulek, ludzie z zażenowaniem odwracają wzrok. Wręcz widzę ich myśli: „co za niezdara”. I za każdym razem gdy jestem wśród obcych, mój mózg spowija mgła i staje się on szarą breją jak śnieg topniejący na ulicach po obfitych opadach – nie to co Hana, która zawsze umie się znaleźć. Jaki chłopak przy zdrowych zmysłach miałby mnie wybrać, skoro po ziemi chodzą takie dziewczyny jak ona?

...nieważne.

Aha, jeszcze jedno: drogie autorki YA, proszę, nauczcie się w końcu, że wybiórcza niezdarność nie zastąpi właściwych (zamierzonych) przywar. Po prostu nie.

To jakby zadowolić się suchym ciastkiem, podczas gdy naprawdę ma się ochotę na wielki puchar lodów z bitą śmietaną, wiśniami i wiórkami czekoladowymi. Naprawdę będę więc szczęśliwa, gdy dostanę kopertę z listą swoich kandydatów. Przynajmniej dzięki temu nie skończę samotnie. I nie ma znaczenia, że nikt nigdy nie uzna mnie za ładną (chociaż przyznaję, że czasami chciałabym, żeby ktoś kiedyś tak o mnie pomyślał); nie miałoby znaczenia, nawet gdybym miała tylko jedno oko.

Być może uznacie, że temat jest stary jak świat i nie ma sensu, żebym się nad nim teraz rozwodziła, ale trudno – muszę, bo się uduszę.

Oliver – wiesz, dlaczego ten zabieg w ogóle nie działa i zamiast współczucia budzi w czytelnikach jedynie irytację? Ponieważ wiemy, że to nieprawda. Wiemy, że nie pozwoliłabyś, aby nasz Specjalny Płatek Śniegu faktycznie był nieatrakcyjny. To wyłącznie krygowanie się przed spotkaniem Prawdziwej Miłości, która uświadomi dziewczynie, jak wspaniała jest w rzeczywistości. Ktoś mógłby powiedzieć, że zakompleksiona nastoletnia bohaterka mogłaby posłużyć za punkt wyjściowy dla pozytywnego przekazu: „Uwierz w siebie, nie musisz być idealna, by znaleźć miłość”. Problem w tym, że tego rodzaju żale nigdy nie brzmią szczerze; za każdym razem, gdy trafiam na podobny opis, mam wrażenie, że autorka ustami swej pacynki żebrze o komplementy dla niej. Oczywiście, że nasza Mary Sue nie jest nieatrakcyjna! Oczywiście, że jest najpiękniejsza w całej wsi! Oczywiście, że niedługo założy prywatną hodowlę tru loffów! Dodajmy do tego fakt, że owe rzekome kompleksy nigdy tak naprawdę nie przeszkadzają jej w codziennym funkcjonowaniu (ani też – rzecz ciekawa – nie paraliżują jej specjalnie przy pierwszych spotkaniach z pięknym, że łomójboże przyszłym tru loffem) i cała rzecz staje się dosyć niestrawna.

Przyszłe autorki dzieł YA – nie idźcie tą drogą.

To tutaj. – Pielęgniarka zatrzymuje się wreszcie przed drzwiami, które niczym nie różnią się od innych. – Rozbierz się i zostaw swoje rzeczy w przebieralni, a potem załóż uniform, zapięciem do tyłu.

Oliver, wyjaśnisz nam w końcu, o co chodzi z tą stylizacją à la Kim Kardashian? 

 

Spokojnie, nie spiesz się, możesz sobie pomedytować, napić się wody, zrobić, co tylko uważasz za stosowne.
(...)
Jednak weź pod uwagę, że im dłużej tu siedzisz, tym mniej czasu dajesz komisji na poznanie ciebie.

- Mam nadzieję, że nie zapomniałaś zabrać żelowych długopisów!

A swoją drogą – jak to „mniej czasu”? Dopiero co usłyszeliśmy, że czas trwania ewaluacji zależy wyłącznie od widzimisię egzaminujących; nawet siedząc w poczekalni X minut, Lena spokojnie zdąży się zaprezentować.
 
Pielęgniarka (która ni z gruchy, ni z pietruchy zostaje nagle określona mianem „sztywnej” i „nienaturalnej”), wychodzi, aby przyprowadzić kolejną dziewczynę, a Lena opisuje nam otoczenie:

Pomieszczenie przypomina gabinet lekarski. W kącie stoi ogromna pikająca miarowo aparatura medyczna i kozetka pokryta papierem ochronnym, a w powietrzu unosi się gryzący, chemiczny zapach leków.

Cóż, jak się przekonamy w swoim czasie, to miejsce faktycznie służy za gabinet lekarski (aplikuje się tu remedium), nie bardzo zatem rozumiem, dlaczego ma je wyłącznie „przypominać”.

Zdejmuję ubrania, trzęsąc się z zimna od klimatyzacji, i na skórze natychmiast pojawia się gęsia skórka, a wszystkie włoski na rękach stają mi na sztorc. Cudownie. Teraz komisja pomyśli, że jestem włochatą bestią.

...Oliver, wiem, że ta książka ma być dystopią i w ogóle, ale nie jestem pewna, czy pisząc ten fragment chciałaś, by przebiegał mnie dreszcz czegoś, co można by opisać jako lekkie obrzydzenie.

Składam ubrania i stanik w równy stos i wkładam uniform, owijając go wokół ciała, a potem zawiązuję w pasie na supeł. Jest wykonany z przezroczystego plastiku, przez który, jak sobie uświadamiam, widać prawie wszystko – łącznie z zarysem moich majtek.

… Autorko, błagam, idźmy dalej.

Nasza bohaterka bierze głęboki wdech i wchodzi do pomieszczenia, w którym odbywa się ewaluacja – sali laboratoryjnej.

Oślepiona blaskiem lamp muszę robić dziwne wrażenie na komisji: wchodzę, mrużę oczy, cofam się o pół kroku i przykładam rękę do twarzy. Na początku mam przed sobą tylko cztery rozmyte cienie, lecz po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do ostrego światła i widzę czworo członków komisji siedzących za długim niskim stołem. Sala jest ogromna i niemal pusta, nie licząc stojącego w kącie metalowego stołu chirurgicznego. Dwa rzędy lamp świecą wprost na mnie z wysokiego na jakieś dziesięć metrów sufitu.

Wiecie co? Jestem rozdarta niczym ta sosna w „Ludziach bezdomnych”. Z jednej strony nastrój grozy jak najbardziej pasuje do dystopii, z drugiej jednakowoż... na gwizdek te lampy, narzędzia tortur i ogólna atmosfera kazamatów? Ewaluacja może mieć duże znaczenie dla obywateli, ale sam proces jest dosyć... niewinny (coby nie użyć tu mniej sympatycznego określenia) i niezbyt pasuje do niego ta oprawa rodem z horroru.

Ogarnia mnie nieodparta potrzeba, by skrzyżować ręce na piersi i zakryć ciało przed ich wzrokiem.

Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, dlaczego, na litość, rozbierają te dzieciaki do rosołu? Czemu to ma w ogóle służyć?

Lena panikuje i zastyga jako ta żona Lota; ze stuporu wybija ją głos (jak podkreśla narratorka, przyjaźnie brzmiący) kobiety z komisji, która prosi ją o formularz.

Za stołem zasiada trzech mężczyzn i kobieta, ale nie potrafię się skupić na ich rysach. Przebiegam wzrokiem po ich twarzach szybko tam i z powrotem, tak że widzę tylko kilka nosów, kilka par ciemnych oczu i błysk okularów.

(Złowrogo błyszczące) białka oczu i szkła okularów jeszcze mogę zrozumieć – ale jakież to niezwykłe nosy muszą posiadać nasi egzaminatorzy, skoro zasłużyły sobie na osobną wzmiankę?

Wzdłuż tylnej ściany za moimi plecami, kilka metrów nad ziemią znajduje się platforma obserwacyjna. Wchodzi się tam przez małe czerwone drzwi umieszczone wysoko nad rzędami krzeseł, na których z pewnością zasiadają studenci, lekarze, stażyści i początkujący laboranci. Ich bowiem zadaniem jest nie tylko przeprowadzanie zabiegów, ale i sprawdzanie, czy się powiodły, oraz leczenie trudnych przypadków z innych chorób.

Platforma jest umieszczona na tyle wysoko, by służyć jako punkt obserwacyjny dla osób tam zasiadających; zapamiętajmy tę informację, przyda nam się pod koniec rozdziału.

Dociera do mnie, że to właśnie tu, w tej sali, aplikuje się remedium.

A swoją ścieżką... czy naprawdę nie ma jakiegoś lepszego miejsca na przeprowadzanie ewaluacji? To zwykła rozmowa - po co organizować ją w tak olbrzymim pomieszczeniu, w dodatku służącym za salę zabiegową?

Dziwne, chociaż tyle razy myślałam o tym, jak to jest być wyleczonym, nigdy nie zastanawiałam się, jak wygląda sam zabieg: twardy metalowy stół, ostre światło, rurki, kable i ból.

...Dlaczego?

Nie, serio: dlaczego? Po diabła ten nastrój rodem ze slasherów? Nie chodzi mi nawet o to, czy sam zabieg faktycznie jest nieprzyjemny; dlaczego Lena ma możliwość z góry wyrobić sobie o nim negatywną opinię?

Przecież to kompletnie bez sensu. Remedium, zgodnie z propagandą, jest cudownym wynalazkiem Nowego, Wspaniałego Świata – specyfikiem, który uwalnia cię od zdradzieckich hormonów i umożliwia przekształcenie w rozsądną, pogodną, szczęśliwą jednostkę. Władza powinna stawać na głowie, aby procedura kojarzyła się motłochowi z jednorożcami i tęczami; uśmiechnięci, szczęśliwi obywatele radośnie wędrujący do różowych, przytulnych gabinetów, gdzie przy słodkich dźwiękach skrzypiec podaje im się zupełnie bezbolesny klucz do wiecznej szczęśliwości – tak to mniej więcej powinno wyglądać. Nawet jeśli w praktyce miałby to być pic na wodę, fotomontaż i sam zabieg byłby bolesny jak cholera, Wielki Brat powinien przynajmniej zadbać o pozory i dekorację; kto, na wszystko, co święte, chciałby dobrowolnie poddać się operacji, której opis przywodzi na myśl wyjątkowo bolesne tortury?

Witaj, Leno. Może na początek opowiesz nam coś o sobie? – Mężczyzna w okularach pochyla się nieco do przodu, wyciągając ręce, i uśmiecha się. Ma duże, kwadratowe białe zęby, które przypominają mi łazienkowe kafelki. Światło odbijające się w jego okularach sprawia, że nie widzę jego oczu.


To się powoli zaczyna robić nieco groteskowe.

Opowiedz nam, co lubisz robić. Czym się interesujesz, jakie masz hobby, jakie są twoje ulubione przedmioty.

- Ulubiony aktor, potrawa, zwierzę?

Rozpoczynam więc przygotowany wcześniej monolog o fotografii, bieganiu i spotkaniach z koleżankami, jednak nie mogę się skupić.

Zapomniałaś o ulubionej piosenkarce!

Wiem, wiem, co powiecie; czepiam się, wszak nawet niewinne pytania mogą zostać wykorzystane przeciw wrogowi systemu. Cóż... dajcie mi jeszcze kilka minut.

Widzę, jak członkowie komisji kiwają głowami, przybierając poważne miny, i zaczynają robić notatki, więc wiem, że dobrze mi idzie, ale nawet nie słyszę słów, które wychodzą z moich ust.

Swoją drogą... jak można zawalić ten konkretny etap ewaluacji?
Rozumiem potknięcie się o pytania komisji (cóż, biorąc pod uwagę rodzaj owych pytań, w zasadzie nie rozumiem, ale przyjmijmy, że tu przynajmniej zadziałać może element zaskoczenia). Ale zainteresowania? Nawet, jeśli uznamy, że czyjeś hobby mogłoby wkurzyć Wielkiego Brata – młodzi ludzie mają X lat, żeby wyuczyć się na pamięć (pod czujnym okiem opiekunów) kilku neutralnych formułek o tym, że od lat pasjonuje ich wędkarstwo i zbieranie starych modeli odkurzaczy. Naprawdę nie wiem, jak na tym etapie można by zasłużyć na smutną buźkę, pomijając może beztroskie wyznanie: „Uwielbiam działać na szkodę rządu i od lat fascynują mnie nielegalne zgromadzenia”.

Moje myśli zaprząta stół chirurgiczny, który obserwuję kątem oka, i jego błyszcząca powierzchnia migocząca w świetle jak ostrze noża.

Naprawdę, Wielki Bracie, wspaniała propaganda sukcesu, jury przyznaje 9,99 za styl.

I nagle przychodzi mi na myśl mama. Nie udało się jej wyleczyć mimo trzech zabiegów. Choroba nie dała za wygraną, upomniała się o nią, zaczęła pożerać od środka, odbierając jej oczom i skórze blask, przejęła kontrolę nad jej ciałem, aż powoli zaprowadziła na skraj piaszczystego klifu, a potem kazała jej rzucić się w dół. Tak mi przynajmniej powiedziano. Sama miałam wtedy zaledwie sześć lat. Pamiętam tylko ciepły dotyk jej palców na mojej twarzy tamtej nocy i ostatnie słowa, które wyrzekła do mnie szeptem: „Pamiętaj, kocham cię. Tego nie mogą nam odebrać”.

Ta – daaam! Wreszcie poznaliśmy Mroczną Tajemnicę Leny. Jej mamusia okazała się być wybrykiem natury, którego choroba najwyraźniej opętała do tego stopnia, że nie dało się jej wykorzenić nawet końską dawką remedium, i który w efekcie postanowił się zabić (odbierając w ten sposób rządowi całą zabawę związaną z możliwością przykładnego ukarania niereformowalnej jednostki).



… Jakim cudem ta dziewczyna w ogóle może brać udział w ewaluacji na tych samych zasadach, co rówieśnicy? Podsumujmy:

Kuzynka – osoba deklarująca, że nie ma ochoty spełnić obywatelskiego obowiązku rozmnażania się.

Mąż kuzynki – rebeliant walczący z systemem, który zagrał na nosie Wielkiemu Bratu i uciekł przed procesem.

Matka – jednostka anormalna, która pokazała władzom środkowy palec, żegnając się ze światem jako kobieta wciąż czująca miłość.

...Oliver, to już nie jest kwestia głupich sześciu punktów. Lena nie powinna mieć nadziei nawet na tłuste zero – dla osobników takich jak ona powinna istnieć oddzielna teczka, oznaczona jako „Ewaluacja negatywna”. Dziewczyna powinna być pod ścisłą obserwacją od dwunastu lat – nie tylko z powodu problematycznej rodziny, ale przede wszystkim... ujmijmy to... uwarunkowań genetycznych (jeśli uważacie, że ów koncept brzmi głupio – macie rację, ale autorka się z wami nie zgadza). Ewaluacja powinna oznaczać jej „być albo nie być”, i to bynajmniej nie w kwestii kariery uniwersyteckiej czy dobrego męża – nie powinna mieć najmniejszych szans ani na jedno, ani na drugie – ale dlatego, że to jej szansa, by udowodnić Wielkiemu Bratu, że pomimo posiadania „wadliwych” krewnych zdołała wyrosnąć na odpowiedzialną, oddaną ojczyźnie i brzydzącą się ideą miłości jednostkę, która nie zasługuje na wtrącenie do lochu li i jedynie z powodu swego pochodzenia. Powinna wkuwać właściwe odpowiedzi na wszelakie możliwe pytania komisji od chwili, gdy trafiła pod dach ciotki, być aktywnym członkiem wszystkich pro-systemowych organizacji (tak, istnieją tu takie) i potrafić perfekcyjnie ukrywać w głębi serduszka wszelkie myśli i uczucia niezgodne z Jedyną Słuszną Linią Partii– po prostu po to żeby przeżyć.

...Myślę, że nie będzie dla Was specjalnym zaskoczeniem, jeśli oznajmię, że nasza bohaterka nigdy nie kłopocze się podobnymi kwestiami; zresztą trudno jej się dziwić, skoro:

Przedstawiłam się już i ze sposobu, w jaki na mnie spoglądają, zadowoleni i dumni, jakbym była małym dzieckiem, któremu udało się dopasować wszystkie klocki do właściwych otworów, mogę powiedzieć, że wykonałam kawał dobrej roboty.

najwyraźniej sami przedstawiciele owego systemu nie widzą nic zdrożnego w tym, że dziewczyna naznaczona piętnem zdrady kraju radośnie przystępuje do egzaminu razem z porządną młodzieżą z „właściwych domów”.

Naprawdę, drodzy czytelnicy; wcale nie żartuję. Historia familii Leny właściwie nigdy nie wpłynie na to, jak będzie postrzegać ją otoczenie (pomijając, rzecz jasna, pogardliwe szepty pani Jadzi). Na dobrą sprawę matka bohaterki mogła zejść z tego łez padołu po zjedzeniu muchomora, a mąż kuzynki wpaść pod rozpędzoną hulajnogę – jak przekonamy się wielokrotnie na przestrzeni tej książki, w kwestii ewentualnych reperkusji doprawdy niewiele by to zmieniło.

Lena popija wodę dla kurażu, ale nadal poci się jak mysz.

Dziękujemy, Leno. A teraz zadamy ci kilka pytań. Chcemy, byś odpowiedziała na nie szczerze. Pamiętaj, że chcemy cię poznać jako osobę.
Jako osobę? – nie mogę się w myślach powstrzymać od pytania. W przeciwieństwie do czego? Do zwierzęcia?

...Leno, to tylko takie powiedzenie.

Jakie są twoje ulubione książki?

- I piosenka Britney Spears?

No, żarty żartami, ale trzeba oddać autorce, że to pytanie przynajmniej ma sens; można zbadać, czy młody obywatel/obywatelka nie zaczytuje się aby w czymś zakazanym i nie wyciąga z lektury niewłaściwych wniosków. Zobaczmy, jak pójdzie naszej heroinie.

– „Miłość, wojna i ingerencja” Christophera Malleya – recytuję przygotowaną wcześniej wypowiedź. – „Granica” Philippy Harolde. (…) Oraz „Romeo i Julia” Williama Szekspira. Członkowie komisji kiwają głowami i notują każde moje słowo. To dobra odpowiedź. „Romeo i Julia” jest lekturą obowiązkową na lekcjach zdrowia w pierwszej klasie.
A dlaczego właśnie ta książka? – pyta członek komisji numer trzy.
Bo jest przerażająca – powinnam teraz powiedzieć. To historia z morałem, ostrzeżenie ukazujące niebezpieczeństwa starego świata przed wprowadzeniem remedium.

...Wiecie co? Chyba świetnie odnalazłabym się w tym uniwersum. Bo tak, autorko, doskonale wiem, co próbujesz tu zrobić – i oświadczam ci, że w tym wypadku jestem całym, nomen omen, sercem za interpretacją Wielkiego Brata.

BTW, zapamiętajcie sobie, że bohaterka czytała w szkole dzieła barda – ta informacja jeszcze nam się przyda.

No, ale summa summarum wygląda na to, że dziewczyna czyta, co trzeba, bardzo ładnie, piątka z plusem. Teraz pozostaje jeszcze tylko udowodnić, że, ekhm, właściwie zrozumiało się owe dzieła – no, ale to już powinna być kaszka z mleczkiem, całe życie uczono ją, jak ma interpretować podobne książki, miała lata, żeby przygotować się do tej rozmowy, po prostu poleci wyuczoną formułką...

Moje gardło jest jednak tak ściśnięte, że nie mogę wydusić z siebie żadnych słów, które utknęły tam jak kamyki. Do tego nagle wydaje mi się, że słyszę przytłumiony ryk oceanu, jego dalekie, monotonne mruczenie i widzę oczyma wyobraźni, jak woda zamyka się nad mamą, jak przytłacza ją, ciężka jak kamień. I wyrzucam z siebie:
Ponieważ jest piękna.

W tym momencie przewodniczący dyskretnie nacisnął czerwony guzik, znajdujący się pod blatem. Gdy strażnik wyprowadzał płaczącą i skamlącą o litość nastolatkę tylnymi drzwiami, przewodniczącemu przemknęła przez głowę myśl, że towarzysz Johnson z Wydziału Kontroli Wewnętrznej miał jednak rację, pisząc w swym raporcie o „jednostkach o wrodzonych skłonnościach do patologii, które to skłonności umacniane są przez wychowanie w rodzinach skażonych antypaństwowymi ideami”.

Koniec.


…Chciałoby się.

Pomińmy już och-jakże-nieszczęśliwie-umiejscowiony-w-czasie angst bohaterki, który skłonił ją do takiej, a nie innej wypowiedzi (naprawdę, jak to dziewczę uchowało się w tym społeczeństwie przez osiemnaście lat, skoro pod wpływem regularnie nawiedzających ją smutnych wspomnień wywala, co jej leży na wątrobie bez jakiejkolwiek autocenzury?). Mnie nieco bardziej frapuje inna kwestia.

Oliver? Co może być takiego pięknego w tym dramacie z perspektywy Leny?

Odsuwając na bok kwestię literacko-estetyczną (nad którym to wątkiem pochylimy się zresztą w stosownej chwili) – ta książka powinna być dla naszej narratorki dokładnie tym, co zaplanował Wielki Brat: przerażającym dziełem ku przestrodze.

Kochani, pomyślcie tylko. Lena, cokolwiek by o niej nie mówić, jest od początku książki konsekwentnie kreowana na jednostkę żyjącą w ciągłym, szczerym strachu przed delirią. I naprawdę trudno się jej dziwić: mąż kuzynki wystąpił przeciw władzom w imię uczuć wyższych, co doprowadziło do potępiającego wzroku pani Jadzi zhańbienia rodziny, a matka z powodu miłości najpierw przeszła gehennę kilkukrotnych zabiegów, a później w rozpaczy odebrała sobie życie, porzucając swoje córki. Lena powinna postrzegać miłość i wszystko, co z nią związane dokładnie tak, jak życzyłaby sobie tego oficjalna propaganda: jako uczucie, które nie prowadzi do niczego poza cierpieniem, rozłąką i nieszczęściem. Bo nie łudźmy się; wszyscy doskonale wiemy, co narratorka (a razem z nią autorka) uważa w dramacie Szekspira za „piękne”.

Oczywista, owa odpowiedź nie przypada do gustu komisji.

To ciekawe słowo w tym kontekście. Bardzo ciekawe. – Tym razem gdy odsłania zęby, przypominają mi wilcze kły. – Może uważasz, że cierpienie jest piękne? Może bawi cię przemoc?
Nie, nie, to nie tak – staram się myśleć jasno, ale w mojej głowie narasta ryk oceanu i wzmaga się z każdą sekundą. Teraz wydaje mi się nawet, że słyszę również krzyk, jak gdyby wołanie mojej matki dosięgało mnie z przestrzeni dwunastu lat. – Chciałam przez to powiedzieć, że... w tej historii jest coś smutnego...

A swoją drogą – trudno, dziewczyna palnęła głupotę, ale dlaczego przynajmniej nie spróbuje się wybronić, stwierdzając np. iż uważa za „piękne” przesłanie książki, które mówi, że miłość to uczucie destrukcyjne? Uwierzyliby lub nie, ale przynajmniej częściowo starłaby ze swojego czoła tarczę strzelniczą.

Staram się z tego jakoś wybrnąć, ale marnie mi idzie. Mam wrażenie, że tonę w białym świetle i huku wody. Poświęcenie. Chcę powiedzieć coś o poświęceniu, ale to słowo nie chce mi przejść przez usta.

...Zmieniam zdanie; może faktycznie lepiej już nic nie mów.

Przejdźmy dalej. – Kobieta, która wydawała się taka przyjazna, kiedy proponowała mi wodę, teraz zarzuciła wszelkie pozory serdeczności. Jest już tylko zimną urzędniczką.

O cholibka, zrobiło się niebezpiecznie. Ciekawe, jakież to ponure konsekwencje i trudne pytania czekają naszą boha...

Powiedz nam na przykład, jaki jest twój ulubiony kolor.

...aha.

* wzdycha ciężko *

Kochani, część z Was pod ostatnim rozdziałem próbowała jakoś usprawiedliwić ten wątek, wysuwając hipotezy, że kolor w Nowym, Wspaniałym Świecie także jest upolityczniony. Wybaczcie, ale muszę ostatecznie pozbawić Was nadziei w tym względzie: nie. Pytanie o kolor nie jest podstępne, nie ma drugiego dna i najmniejszego sensu (no, pomijając pewien wątek z rzyci, ale do tego dojdziemy w swoim czasie). Termin „złote myśli” nie był przeze mnie użyty przez przypadek. Ulubiony kolor NAPRAWDĘ oznacza tu ulubiony kolor; a jeżeli za tym wątkiem kryła się jednak jakaś głębsza myśl, to ze smutkiem informuję, że autorka zapomniała się z nami nią podzielić.

Część mojego mózgu – ta racjonalna, wykształcona, logiczna część – krzyczy: „Niebieski! Powiedz: niebieski!”, ale ta druga, pierwotna siła przedziera się na zewnątrz z całą mocą i wyrzucam z siebie:
Szary.
Szary? – powtarza członek komisji numer cztery. Serce przestaje mi bić. Wiem już, że zawaliłam na całej linii, niemal widzę, jak moje punkty lecą na łeb, na szyję.

Primo: Dziecko Stirlitza, odsłona druga.

Secundo: Właściwie dlaczego szary jest złą odpowiedzią? Gdybym to ja była Wielkim Bratem w tym uniwersum, za ten kolor dostawałoby się najwięcej punktów; szarość kojarzy się ze spokojem, nudą, brakiem emocji – a więc tym wszystkim, co w Oliverversum uważane jest za szczyt cnoty. Niebieski, moim skromnym zdaniem, jest dużo gorszą opcją: to barwa nieba, oceanu, może kojarzyć się z podróżami, bujaniem w obłokach, marzeniami.

Tertio: Cóż, wygląda na to, że czas pochylić się nad jednym z największych problemów tej serii.

Specjalnie na potrzeby tych analiz wymyśliłam zjawisko „domku z ręcznie malowanych kart”. Wyobraźcie sobie, że ktoś znajomy zaprosił Was, aby pochwalić się swoim domkiem ułożonym z ręcznie malowanych przez siebie kart. Najpierw pokazuje Wam pojedyncze karty z talii i faktycznie, rysunki na nich są całkiem, całkiem; można dostrzec pewne techniczne niedoróbki, ale generalnie miło się na nie patrzy. Niestety, przy bliższych oględzinach zauważacie, że karty może i są ładnie pomalowane, ale mają też pogięte rogi, a niektóre są w dodatku mocno sfatygowane. W końcu docieracie do owego mitycznego domku z kart; zamiast jednak wzdychać z zachwytu, wpatrujecie się z osłupieniem w całą tę konstrukcję i zastanawiacie się, jakim cudem to wszystko jeszcze się nie zawaliło.

Właśnie streściłam Wam serię „Delirium”.

Umówmy się – nikt z nas nie traktował poważnie książek Kiery Cass, bo i sama autorka nie traktowała ich poważnie; wątki społeczno – polityczne służyły tam wyłącznie za nudne tło dla brokatowych kiecek i nastoletnich romansów. Z trylogią Oliver jest nieco inaczej: widać, że autorka chciała stworzyć dystopiczne społeczeństwo z prawdziwego zdarzenia i (zwłaszcza w drugim tomie) momentami faktycznie udaje jej się napisać interesujące sceny i wątki. Problem w tym, że owe sceny i wątki prędzej czy później zaczynają ginąć w oceanie głupotek, aż w końcu człowiek obejmuje wzrokiem całe to uniwersum i dochodzi do smutnego wniosku, że nic tu nie ma za grosz sensu.

Czy pomysł, by konkretne kolory były na cenzurowanym, miał sens? No jasne – to kreuje atmosferę paranoi i terroru, pokazuje, że w dystopii każdy, nawet najniewinniejszy wybór ma znaczenie. Problem w tym, że autorka stworzyła ów koncept, po czym... zapomniała go w jakikolwiek sposób rozwinąć i umotywować. W efekcie otrzymujemy kuriozum: straszną ewaluację, polegającą na udzielaniu odpowiedzi rodem ze szkolnego pamiętniczka. To pierwszy z bardzo wielu czekających na nas momentów, kiedy pomysł z potencjałem zostanie kompletnie zrujnowany przez porzucenie go w pół drogi (rzadziej), tudzież przez przygniatające go fabularne idiotyzmy (znacznie częściej).

To znaczy nie do końca szary. Jest taka chwila tuż przed wschodem słońca, kiedy całe niebo ma blady, trudny do określenia kolor. Tak właściwie to nie jest szary, raczej jakiś rodzaj bieli, i od zawsze go lubiłam, ponieważ przypomina mi oczekiwanie na coś miłego.

Na miejscu komisji wyświadczyłabym Lenie przysługę i odesłała ją prosto z egzaminu do jednego z mniej restrykcyjnych zakładów karnych; ktoś tak głupi i tak prędzej czy później wpadnie, a istnieje obawa, że następnym razem noga podwinie jej się w znacznie gorszych okolicznościach. Naprawdę, Leno – opowiadaj dalej o swych tęsknotach i romantycznych uniesieniach Komisji ds. Zwalczania Działalności Troskliwych Misiów, świetnie ci idzie.

Chociaż z drugiej strony...wiecie co? Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, jak właściwie można poprawnie odpowiedzieć na to pytanie.

Cała rzecz rozbija się o ów nieszczęsny brak kontekstu. Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby poszczególne kolory kojarzyły się z Wielkim Bratem/Nowym Wspaniałym Światem – ale my nie wiemy nawet, jak wygląda (i czy w ogóle została zmieniona) flaga USA w tym uniwersum i nigdy nie słyszymy, by poszczególne barwy były bliskie partyjnemu serduszku. Wychodzi więc na to, że ulubionym kolorem powinien być ten, który nie kojarzy się z żadnymi pozytywnymi emocjami (ostatecznie, nawet do tej nieszczęsnej szarości można by łatwo przypisać sentymentalną podkładkę)... Co jakby z góry rujnuje ideę bycia „ulubionym”.

Ha, może jednak ta ewaluacja jest cwańsza, niż myślałam.

Wygląda na to, że nasza protagonistka wkopała się na dobre. Co robić, co robić? Nie lękaj się, nadobna niewiasto – deus ex machina bieży na ratunek!

Oni jednak przestali mnie słuchać. Wszyscy zadzierają głowy i spoglądają na coś za moimi plecami, na ich twarzach maluje się niepewność i wysiłek, jak gdyby próbowali rozpoznać znajome wyrazy w obcym języku. Nagle hałas i krzyki nasilają się, a ja uświadamiam sobie, że nie są wytworem mojej wyobraźni. Ludzie krzyczą naprawdę, słychać jakiś dziwny łomot, dudnienie, jakby tysiąc nóg tupało naraz. Teraz słyszę też trzeci dźwięk, gdzieś w tle, jakiś nieartykułowany ryk, który nie brzmi jak głos człowieka.

Brzmi mrocznie. Ciekawe, o co może chodzić...

Kobieta podnosi się z krzesła ze słowami:
Co u diabła...?
Jednocześnie mężczyzna w okularach mówi:
Usiądź, Helen. Sprawdzę, co się tam dzieje.
W tej chwili niebieskie drzwi otwierają się z hukiem i fala krów – prawdziwych, żywych, muczących krów – wdziera się do laboratorium.

...Cóż, to było zdecydowanie niespodziewane. A także nieco... rujnujące nastrój grozy.

Komisja i Lena panikują, co nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę, że zwierzęta najwyraźniej są przerażone i pędzą prosto na nich; narratorka chowa się za Stołem Tortur, egzaminatorzy wskakują na biurka.

No dobrze, ale o co właściwie chodzi z tymi krowami?

Niektóre krowy mają na łbach dziwacznie przekrzywione peruki, a inne są częściowo owinięte w takie same uniformy, jaki mam na sobie. (…) dostrzegam napisy na bokach krów: NIE REMEDIUM, ALE ŚMIERĆ. Słowa wymalowane są odręcznie tuż nad rzędami cyfr – znakiem, że zwierzęta jechały do rzeźni.

Żartownisie z Nowego, Wspaniałego Świata powinni zaprzyjaźnić się z buntownikami z Cassoversum; i jedni, i drudzy wykazują podejrzany pociąg do mazania flamastrami, gdzie popadnie.

Ale wiecie co, drodzy czytelnicy? Jestem chyba nieobiektywna; między tymi dwoma grupami tak naprawdę nie ma zbyt wiele wspólnego. Owszem, obie wykazują przesadne zainteresowanie wszelakimi happeningami, ale trzeba oddać Mieciowi i Heniowi sprawiedliwość – oni przynajmniej od czasu do czasu wpadali do pałacu uzbrojeni w widły i nigdy nie ukrywali faktu, że istnieją i nie są zadowoleni z obecnego stanu rzeczy. Jeśli zaś chodzi o Oliverversum...

Wzdłuż kręgosłupa przebiega mi dziwny dreszcz i nagle wszystko zdaje się układać w całość. Co kilka lat Odmieńcy – ludzie, którzy żyją w Głuszy, ziemi niczyjej znajdującej się pomiędzy oficjalnymi granicami miast – wślizgują się do Portland i organizują happeningi różnego rodzaju. Pewnego razu przedostali się w nocy do miasta i wymalowali czerwone trupie czaszki na domach lekarzy pracujących w laboratoriach. Innym razem włamali się do komendy głównej policji, która koordynuje patrole i straże w Portland, i przenieśli na dach całe wyposażenie biura, nawet automaty do kawy.

Primo: przysięgam, że pisząc poprzedni komentarz nie zaglądałam do cytatu niżej :D Autorko, jeśli nawet ty sama określasz działania grupy, którą wkrótce będziesz przedstawiać jako jedyny istniejący ruch oporu (przy czym uczciwie trzeba dodać, że Odmieńcy Odmieńcom nierówni – ale ci, którzy angażują się w działania antyrządowe, podchodzą do sprawy raczej poważnie) mianem happeningu, to wiedz, że coś jest tu mocno nie tak.

Secundo: Buntownicy u Cass mogli sobie rysować po pałacowych ścianach, bowiem wszyscy, od Clarksona po żebraków – Ósemki, byli w pełni świadomi ich istnienia. Ten fragment natomiast nie ma żadnego sensu, jeśli wie się, jak autorka przedstawia w tej serii Odmieńców.

… Co w zasadzie wiele tłumaczy.

Kochani, pamiętacie, jak wspominałyśmy, że Oliver sama zdaje się nie do końca rozumieć, jak w jej uniwersum działa miłość, skąd się bierze i co się na nią składa? Ów wątek to niejedyna sytuacja w tej serii, gdy autorka będzie zaprzeczać samej sobie dosłownie z każdym kolejnym rozdziałem. Drugim problematycznym elementem są dla niej Odmieńcy.

Spójrzmy jeszcze raz na powyższy cytat. Co możemy z niego wywnioskować?

a) W tym uniwersum istnieją obywatele żyjący poza nawiasem społeczeństwa.

b) Ukrywają się w miejscu zwanym Głuszą.

c) Od czasu do czasu przedostają się do cywilizowanego świata, żeby robić niewinne psikusy rządowi.

d) Ich działania są najwyraźniej powszechnie znane obywatelom.

Mam nadzieję, że nie oburzycie się za spoiler, jeśli już teraz oznajmię Wam, że przynajmniej połowa z tych punktów będzie stała w jawnej sprzeczności z kanonem, który autorka postanowi wprowadzić w przyszłości – z naciskiem na kolejne tomy. Naprawdę, kochani, przygotujcie się z góry na fakt, że przy wątku Odmieńców swojscy Miecio i Henio – ba, nawet równie swojski Marid – zaczną nam się jawić jako osobnicy niezwykle rozsądni i świetnie zorganizowani, zaś Clarkson i spółka nagle okażą się wręcz podręcznikowym przykładem tego, jak należy radzić sobie z problematycznymi obywatelami.

Szczerze mówiąc, wydało mi się to wtedy całkiem zabawne – i zdumiewające, bo można by przypuszczać, że co jak co, ale nie ma w mieście lepiej strzeżonego miejsca niż komenda główna.

Autorko, nie wiem, czy wiesz, ale to właśnie ten moment, kiedy stajesz się swoją własną metą.

Dla ludzi z Głuszy miłość nie jest chorobą i nie wierzą w remedium. Zabieg uważają za okrucieństwo.

Słowo daję, nie mogę się już doczekać, kiedy ten wątek wreszcie na dobre zagości na scenie.

Stąd to hasło. Nagle dociera do mnie przesłanie ich akcji: krowy są ubrane jak my podczas ewaluacji. Jakbyśmy byli stadem bydła.

Tak, zgadzam się, prawdopodobnie o to chodzi. A ty – pomijając nieszczęsny epizod z Szekspirem - jesteś przedstawiana jako dziewczyna z całego serca obawiająca się miłości, nie mogąca doczekać się zabiegu, zdająca sobie sprawę ze strasznych konsekwencji, jakie niosą ze sobą uczucia i wierząca w ideę remedium i Nowego Wspaniałego Świata. Tego rodzaju pokaz powinien cię dogłębnie oburzyć – jakieś dzikusy właśnie porównały cię do bydła, chociaż to one odłączyły się od idealnego, zdrowego systemu. No dalej, pokaż nam w narracji, co o tym sądzisz...

Zwierzęta chyba trochę się uspokoiły. Nie szarżują już, tylko spokojnie wałęsają się po sali. Kobieta trzyma w ręku podkładkę i opędza się nimi od krów, które mucząc, ocierają się o stół i skubią porozrzucane na nim papiery – notatki komisji, co uświadamiam sobie, gdy jedna z krów porywa jakąś kartkę i rozrywa ją zębami. Dzięki Bogu. Może zjedzą wszystkie notatki, a komisja zapomni o tym, jak się pogrążyłam.

… nieważne.

Nawiasem mówiąc – ewaluacja to bardzo ważny egzamin dla bohaterów tego uniwersum, na jego podstawie otrzymuje się (lub nie) indeks na uczelnię i partnera/partnerkę na resztę życia. Mam szczerą nadzieję, że jest to sytuacja wyjątkowa, a normalną procedurą jest skopiowanie odpowiedzi delikwenta na tysiąc twardych dysków i stworzenie pięćdziesięciu papierowych kopii – właśnie po to, by nie dopuścić do sytuacji, w której nieprawomyślny obywatel może zalać kawą swe wyniki i ukryć swe antyrządowe sympatie.

Nagle do uszu Leny dociera nowy dźwięk – czyiś śmiech, „ niski, urywany i melodyjny, jakby ktoś ćwiczył wprawki na pianinie”. Bohaterka spogląda w stronę platformy obserwacyjnej, a tam...

… a tam...

… a tam...


Stoi tam jakiś chłopak i obserwuje z góry całe to zamieszanie. (...) Całe powietrze uchodzi ze mnie i wszystko zastyga na sekundę, jak gdybym spoglądała na niego przez obiektyw, w maksymalnym zbliżeniu, a świat zatrzymał się na krótką chwilę między otwarciem a zamknięciem migawki. Chłopak ma złocistobrązowe włosy, jak liście wczesną jesienią, i jasne bursztynowe oczy.

Kilkukrotnie widziałam pod naszymi analizami komentarze traktujące o tym, że niektórzy z Was tymczasowo porzucają przygotowania do matury, aby przeczytać nowy wpis na blogu. Jakkolwiek bardzo to miłe, odczuwam w takich chwilach pewne wyrzuty sumienia, że odciągamy Was z Beige od nauki; w ramach pokuty przygotowałam zatem dla chętnych poniższy temat wypracowania maturalnego (starsi i młodsi, oczywista, także mogą wziąć udział w ćwiczeniu), coby dzielnie wprawiali się przed egzaminem dojrzałości z języka polskiego.


„Wyjaśnij symbolikę kolorów oraz jej znaczenie dla życia uczuciowego protagonistów, analizując przytoczone fragmenty powieści 'Delirium' Lauren Oliver oraz nowelki 'Książę' Kiery Cass. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 słów.”


Zmrużyłem oczy i w głębi korytarza, w plamie światła księżyca, zobaczyłem gwardzistę zagradzającego drzwi dziewczynie – dziewczynie! Było ciemno, więc nie widziałem wyraźnie jej twarzy, ale miała intensywnie rude włosy, jakby ktoś zmieszał razem miód, róże i promienie słońca.”
(…)
Pod długimi rzęsami kryły się oczy błękitne jak lód, których chłodna barwa równoważyła płomienie jej włosów. Policzki miała gładkie i lekko zarumienione od płaczu, a miękkie, różowe wargi rozchyliła lekko, przyglądając się naszym dłoniom.”


Kiera Cass, „Książę”, rozdział 5.


Życzymy powodzenia!



A tak swoją drogą:

Chłopak ma (…) jasne bursztynowe oczy.”

Wygląda na to, że Oliver jest jednak bardziej utalentowaną pisarką od Meyer; w przeciwieństwie do autorki „Zmierzchu” całkiem długo zdołała utrzymać w tajemnicy fakt, iż główni bohaterowie jej serii mają nadprzyrodzone moce. Nie bardzo bowiem wiem, jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przerażona, zestresowana, schowana za stołem Lena jest w stanie dojrzeć dokładny kolor oczu gościa, który stoi na platformie obserwacyjnej, znajdującej się ładnych kilka metrów nad jej głową.

Jedno spojrzenie wystarcza mi, by stwierdzić, że jest jednym z ludzi odpowiedzialnych za ten bałagan. Wiem, że musi żyć w Głuszy. Wiem, że jest Odmieńcem.

… Bo?

Sama przed chwilą przyznałaś, że wyczyny Odmieńców cię bawią; możliwe, iż chłopak ma podobne poczucie humoru. Nie mówiąc już o tym, że – tu kolejny kamyczek do ogródka autorki – pomysł, iż facet stojący sobie beztrosko w samym środku rządowego laboratorium jest Odmieńcem powinien być dla ciebie tak kuriozalny, że nawet nie wzięłabyś pod uwagę podobnej ewentualności (i tak, wiem, że to, co właśnie napisałam, kłóci się z wcześniejszą ideą „happeningów”; cóż, wińcie autorkę, a nie mnie za brak spójnej wizji).

Strach łapie mnie za serce i już otwieram usta, żeby coś krzyknąć – choć jeszcze sama nie wiem co – kiedy w tej samej sekundzie chłopak nieznacznie kręci głową, co nagle odbiera mi mowę. Następnie intruz robi coś absolutnie, zupełnie nieprawdopodobnego. Puszcza do mnie oko.

Swoją drogą, nasz nowy bohater jest równie wielkim dzieckiem Stirlitza, co Lena; nawet w obliczu tego, czego się o nim dowiemy, beztroskie wystawanie na platformie i śmianie się w kułak, gdy napuszczone przez Odmieńców zwierzęta sieją popłoch jest... niezbyt inteligentnym ruchem.



Wreszcie włącza się alarm, tak głośny, że muszę zakryć uszy rękami. Spoglądam w stronę stołu, żeby sprawdzić, czy członkowie komisji również widzieli to co ja, ale oni, niczego nieświadomi, wciąż odstawiają swój dziki taniec, a gdy znowu spoglądam w górę, po chłopaku nie ma śladu.


I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: poznajemy nowe szczegóły dotyczące Oliverversum i – a niech to – zapoznajemy się bliżej z panem Paleta Ciepłych Barw.

Zostańcie z nami!


Maryboo

72 komentarze:

  1. Nie ma to jak Szekspir w książkach YA, Stefa też miała do niego słabość. Szkoda, że praktycznie zawsze ,,Romeo i Julia" jest przedstawiane jako historia o pięknej miłości -_-

    Wreszcie dłuższy rozdział, było warto czekać. Wasza analiza powoduje, że nie mogę się doczekać każdej niedzieli <3 Mogłabym czytać i czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnośnie Szekspira - idealnie by się nadawał Wielkiemu Bratu do przedstawienia spektrum negatywnych emocji. Na przykład Otello - jaki mamy piękny przykład tego, co z człowiekiem może zrobić ta okropna miłość!
      ...no ale wiadomo, Romeo i Julia, tryumf uczucia, autorki YA ocierają samotną łzę.

      Usuń
    2. A Sen nocy letniej? Też w zasadzie pasuje, szał miłosny srogi c:

      Usuń
    3. Btw, doktor z Sailor Moon powalił mnie na łopatki, idealne skojarzenie!

      Usuń
    4. Myszo - jestem wzruszona, że rozpoznałaś :D

      Usuń
    5. Tak jest! "Antoniusz i Kleopatra" czyli obraz tego w jak srogie kłopoty można wpaść będąc zupełnie bezradnym wobec miłości, wpływu mającego elementy manipulacji ukochanej osoby na własne decyzje. Miłość jako droga do utraty życia przez podejmowanie nieracjonalnych wyborów i to w pewnym sensie na faktach...

      Usuń
  2. https://www.animeclick.it/prove/upload/img/News38039.gif jeśli złowieszczo poprawiasz okulary, to wiedz, że jesteś czarnym charakterem!
    Ta seria ma dobre pomysły - te próby pokazania w universum religii czy jak odbierane są książki - ale potem wszystko się rozbija o głupoty. O ile lepiej by było, gdyby do pewnego momentu świat był faktycznie kreowany na "lepszy", zgodnie z tym, co widzi Lena. Jaki byłby szok, gdyby przedstawić ewaluację i sam zabieg jako coś wspaniałego, bez tych tanich elementów ze szpitalnych slasherów. Bo teraz, mam wrażenie, narracja się nieco rozjeżdża - my sobie zdajemy sprawę z tego, że świat przedstawiony jest be, Lena nie powinna. A dystopia powinna przynajmniej do pewnego czasu, czy do ujawnienia prawdziwego oblicza Wielkiego Brata, grać nam na uczuciach i sprawiać, żebyśmy się zastanowili, czy taki świat faktycznie nie mógłby się sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "O ile lepiej by było, gdyby do pewnego momentu świat był faktycznie kreowany na "lepszy", zgodnie z tym, co widzi Lena" - ano byłoby. Niestety, autorka nie ma czasu bawić się w podobne subtelności - trzeba jak najszybciej dobiec do najważniejszego wątku w tej powieści, którym jest...ech, sami wiecie, co.

      Usuń
  3. Po primo - naprawdę czekam na bohaterkę YA, która uważa się za ładną.
    Duo - czy niezdarność Lenki działa tak, jak u Bellisimy?
    Tertio - ale czemu zwykła rozmowa z komisją nie odbywa się w jakiejś sali, pokoju, gabinecie? Sama komisja chyba wolałaby uczestnika rozluźnionego, bo z takim szybciej się gada, ergo - szybciej skończą robotę.
    Quatro - ulubiony kolor czerwony jak komuna :D
    Quinto - zastanawiam się, jakim cudem ten chłopak TRU LOFF ALERT się stamtąd wydostał. Zdążył się przyjrzeć swojemu dziełu, zaśmiać się, puścic oczko do Lenki i pewnie jeszcze zatańczył makarenę żonglując arbuzami z opaską na oczach. Tyle czasu na złapanie typa...
    I takie ogólne wrażenie - nie wiem czemu każda Merysujka uważa się za nieatrakcyjną, każda bez wyjątku jest niezdarna, egzaltowana i nieskończenie tępa. Pamiętam jedno ze swoich opowiadań na jakiś konkurs - odrzucono je, bo młodzieży ciężko byłoby się identyfikować z bohaterką świadomą swojej atrakcyjności, oraz odrzucającą zaloty Eduarda w wersji light. Nie tymi słowy odrzucenie pani redaktor uzasadniła, ale o to jej chodziło. Ręce opadają, bo odbiorcy po prostu takich silnych bohaterek, umiejących żyć bez faceta przy dupie, nie chce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " naprawdę czekam na bohaterkę YA, która uważa się za ładną" - ni da się, póki świadomość własnej urody jest znakiem rozpoznawczym Scary Sue (no, w najlepszym przypadku BFF protagonistki).

      "czy niezdarność Lenki działa tak, jak u Bellisimy?" - jeśli pytasz, czy włącza się tylko w dogodnych dla fabuły momentach, to tak.

      "ulubiony kolor czerwony jak komuna :D" - ponoć "czerwony obudzi czujność komisji", więc wygląda na to, że Wielki Brat nie darzy komunistów ciepłymi uczuciami ;)

      "zastanawiam się, jakim cudem ten chłopak TRU LOFF ALERT się stamtąd wydostał" - tego dowiemy się już wkrótce, przy czym nawet owo wyjaśnienie nie zminimalizuje głupoty wystawania na platformie i radowania się z powodu działań Odmieńców.

      "Ręce opadają, bo odbiorcy po prostu takich silnych bohaterek, umiejących żyć bez faceta przy dupie, nie chce." - a to jest chyba błędne koło: wydawcom wydaje się, że nastolatki chcą czytać o takich bohaterkach, więc wypuszczają powieści o takich bohaterkach, w związku z czym czytelniczki nawet nie mają szans się przekonać, czy przypadkiem nie wolałyby jednak innego rodzaju protagonistki...

      Usuń
    2. Mnie to zasmuciło. Jakby tylko schemat Bellisima + Edzisław, lub, jak kto woli, powierzchowna egoistka i stalker, był akceptowany przez nastolatki.
      Bo przecież pary, które polączyła przyjaźń, podobne poczucie humoru czy miłość do psów, a ich relacja opiera się na szacunku i szczerości, są nudne i meh.

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o bohaterkę YA, która uważa się za ładną to jest Elena Gilbert z Pamiętników Wampirów (który to serial przez trochę ponad 3 sezony był jednym z moich guilty pleasures, a potem całkowicie się popsuł i żadnej przyjemności z oglądania już mi nie dostarczał).
      Jakiś czas temu sięgnęłam sobie z ciekawości po książkę i powiem tak... jakby nie irytowała przesadzona, sztuczna skromność protagonistek, mająca za zadanie ułatwić młodej czytelniczce utożsamianie się z nimi, tak świadomość własnej urody bywa równie irytująca (jeśli nie bardziej, książkowa Elena jest jedną z najbardziej drażniących mnie postaci literackich).
      Osobiście czakam na bohaterkę, którą nie będzie w ogóle interesowało jak wygląda, a nacisk zostanie położony na jej charakter i światopogląd, to byłoby coś nowego.

      Usuń
  4. Dobrze że przy ewolucji? ewaluacji? elewacji?... No wiecie tym wywiadzie do Bravo nie ma testu IQ. Bo Lena dostała by punktów zero.

    A jak bohaterka mojego opka naprawdę nie jest piękna to może mieć kompleksy?

    Małe a głupie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "A jak bohaterka mojego opka naprawdę nie jest piękna to może mieć kompleksy?" - no weŚ, po co tworzyć bohaterkę opka, która nie jest piękna :(

      Usuń
    2. W moim opku są dwie główne bohaterki. Jedna ładna, której nie przeszkadza to że ma nadwagę i uważa wygląd za cechę drugorzędną. Druga zakompleksiona i przeciętna.

      Nie wróżę sobie popularności :(

      Małe a głupie

      Usuń
  5. Czasem żałuję, że zrezygnowałyście z kategorii. Taka na przykład "Soczysty facepalm Orwella" już by mogła trochę punktów zgarnąć.

    Ulubiony kolor? "Nie zawracam sobie głowy takimi drobiazgami, pszepani, moją najulubieńszą rzeczą na świecie jest Partia!" <- to prawidłowa odpowiedź :D

    Rety, a chciałam napisać, że pomysł z krowami jest nawet całkiem kreatywny. Dalecy krewni Miecia i Henia porywają na jakimś odludziu ciężarówkę, przebierają krowy (skąd mieli te peruki i gadżety - yyy, mniejsza), wpędzają zwierzęta do budynku wykorzystując element zaskoczenia i odjeżdżają z piskiem opon. Trochę naciągane - ale mogłoby się udać. Ale ci geniusze (a przynajmniej ten jeden)wleźli tam, żeby sobie popatrzeć? Może ciężarówka nadal czeka, a buntownicy radośnie piją sobie herbatkę z ochroną? Boru.

    Ponieważ nadal nie wiemy - i, o ile dobrze zrozumiałam, raczej się nie dowiemy - jak i dlaczego USA w tej książce wygląda jak wygląda, stworzyłam teorię, która zakłada, że wszystkie dotychczas analizowane przez drogie Maryboo i Beige tfory dzielą to samo uniwersum. MeyeCassOliverversum. Dun-dun-dun!!!

    Zaczyna się od Edka i Belli i ich wielkiej MIŁOŹDZI. Tak wielkiej, że aż nabrała samoświadomości. W ten sposób powstały sparklące ameby i dochodzi do wydarzeń z Intruza. Gdy Wandzia i ekipa wykopały większość pasożytów w kosmos, na świecie zapanował totalny bajzel i wojny (bo ludzkość ssie). Do tego okazało się, że długi pobyt tasiemca spowodował u znacznej części populacji lekkie do ciężkich uszkodzeń mózgu, co wykorzystał Grześ Ilea i jemu podobni do przejęcia władzy i wprowadzenia w większości(?) krajów monarchii. Jednak pokolenia mijają i ameby zaczęły wracać, ale tym razem inwazja przebiega baaardzo powoli - widzimy jej dowody w "Rywalkach" w postaci nagłych transformacji charakteru Celeste, Eadlyn i chyba kogośtam jeszcze (Kile?), natomiast Amberly została zainfekowana we wczesnym dzieciństwie. Jednak któryś z następców Edzi w końcu się połapał, że coś jest na rzeczy i zatrudnił cały sztab naukowców do wynalezienia jakiegoś środka zaradczego. Wynaleźli więc szczepionkę, która tymczasowo miała wyłączać zdolność do odczuwania miłości i w ten sposób skłonić ameby do wyprowadzki. Plan działał - jednak potomek Ilei, konkurent do tronu wykorzystał ten kryzys do przeprowadzenia zamachu stanu i kazał naukowcom udoskonalić szczepionkę tak, by jej efekty utrzymywały się na stałe, bo takim społeczeństwem będzie mu łatwiej rządzić. Z amebami poszedł zaś na układ - niech sobie zarobaczą całą ziemię, tylko trzymają się z daleka od USA, a one na to poszły, bo miłują pokój i w ogóle.

    Tadaa. Ale pamiętajcie, to tylko teoria. Opkowa teoria.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sami - to najpiękniejsza teoria łącząca światy YA, jaką w życiu widziałam. I nareszcie to wszystko nabiera minimum sensu!

      "Nie zawracam sobie głowy takimi drobiazgami, pszepani, moją najulubieńszą rzeczą na świecie jest Partia! - he, he, he, na dobrą sprawę trafiłaś z charakterystyką jednego z bohaterów...

      "dalecy krewni Miecia i Henia porywają na jakimś odludziu ciężarówkę, przebierają krowy (skąd mieli te peruki i gadżety - yyy, mniejsza)" - a to akurat kolejny problem, którego jednak póki co nie poruszałam, bo jeszcze nie czas: jak się w przyszłości przekonamy, nie powinna to być znowu taka "mniejsza", biorąc pod uwagę, jak funkcjonuje środowisko Odmieńców ( w ogóle, wątek happeningu z krowami w roli głównej od drugiego tomu serii zaczyna nabierać ujemnego sensu).

      Usuń
    2. Jakby się uprzeć, mogli to znaleźć na jakimś wysypisku... A tak serio, jak zobaczyłam chichoczącego Odmieńca a.k.a TruLoffa (którego najwyraźniej nikt poza Leną nie widzi), to zwyczajnie reszta, ekhm "drobnych niedociągnięć" drastycznie zbladła wobec tego idiotyzmu.

      Usuń
    3. Sami, to jest tak sensowne, logiczne i spójne, że ałtoreczki powinny się uczyć od Ciebie :')

      Usuń
    4. Przepiękne, aż uroniłam jedną kryształową łzę ;). Toż to nie teoria, tylko czysta prawda!

      Beige

      Usuń
    5. Sami, ta teoria z jednym uniwersum jest wspaniała :O Dziękuję, za otworzenie mi oczu!

      Usuń
  6. Ja jestem w stanie zdobyć się tylko na spostrzeżenie, że może Oliver wie, jakie powinny być elementy budowy dystopii, ale zapomina o istocie propagandy, co widać choćby po straszeniu dzieciaków na Ewaluacji tymi narzędziami i w ogóle. Przeż póki jesteś potencjalnie niewinny, rząd powinien ci pokazywać, jaki świat z Partią jest piękny i cacany. Lena faktycznie mogłaby być przesłuchiwana w takich warunkach, gDYBY AUTORKA PAMIĘTAŁA, JAKĄ TRAUMATYCZNĄ PRZESZŁOŚCIĄ JEJ DOWALIŁA. Srsly, ona powinna trafić pod ścisły nadzór, ew. po samobójstwie matki trzeba ją było odesłać na drugi koniec kraju do rodziny zastępczej i starać się wyprzeć jej wspomnienia z wyrodną mamusią, bo rodzina na miejscu jest ewidentnie nie teges, jak się nie obrócić. Poza tym psychika Leny nie trzyma się kupy - samo myślenie o matce to fala angstu, ale samobójstwo z miłości w książce jest piękne, jest poświęceniem? Srsly? Bicz pls.

    (Kiepska ze mnie autorka, moje bohaterki albo są przeciętne, albo wiedzą o swojej urodzie, albo wierzą w propagandę. Ech).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Traumatyczną Przeszłością Leny jest taki problem, że ona służy Oliver wyłącznie do angstu (i krzywych spojrzeń pani Jadzi); autorka nigdy nie wykorzystuje jej do faktycznego utrudniania życia swojego avatara.

      Usuń
    2. Ja się zastanawiam, czy autorka w ogóle wie, że powinno to życie Leny utrudniać.

      Usuń
  7. Ten rozdział jest facepalmowaty. Generalnie wszystkie debilizmy zostały wypunktowane. Ja się jeszcze zastanawiam, czy tam powstał jakiś nowy, wzorowany na chrześcijaństwie (widać to po cytacie na początku rozdziału) kościół i czy ma uprzywilejowaną pozycję?
    Tutejsi rebelianci kwikaśni. To już Miecio i Henio byli groźniejsi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powstał, dowiemy się o nim więcej w swoim czasie.

      Usuń
  8. A właśnie: Jak te krowy się tam dostały? Z przytoczonych wcześniej opisów budynku wynika, że powinny przebiec przez przynajmniej 2 -zakładam że standardowej wielkości -drzwi... a z nimi nasz bursztynowooki miodowłosy truloff. Przy świadkach -Lena przecież nie była ostatnią przesłuchiwaną, a nawet, jeśli -tam powinien kręcić się personel.
    Co zaś do upodobań -według Delirnego Klucza Psychotestu z Kolorowego Czasopisma, jestem idealnym obywatelem brzydzącym się miłością! Zważywszy, że kiedyś robiłam test na osobowość z Rywalek i wyszła mi Celeste... cóż, tylko się bać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzie był ten test? Też bym chciała!

      Usuń
    2. samequizy.pl. Jest tam też kopalnia opek, od całkiem niezłych po całkiem złe.

      Usuń
    3. pewnie jak się poszuka hashtagów osobowość i rywalki to wyskoczy.

      Usuń
    4. Wyszedł mi Clarkson.
      Już ja ogarnę tych skończonych kretynów z Cassoversum, ino dajcie mi jakąś trutkę!

      Usuń
    5. Wyszła mi Celeste. Nie polubiłabym się z Marysójkami :v

      Usuń
    6. O w mordę, wyszła mi Amisia, co za hańba... ._. poproszę tę trutkę!

      Usuń
    7. Ja jestem Eadlyn... Zabijcie mnie D:

      Usuń
    8. Wyszła mi Amisia. Boru, nie...

      Usuń
    9. Cóż, mnie w jednym teście wyszła May, w drugim Amisia... Także ten.

      Usuń
    10. Lucy i May. Bardziej na przekór się chyba nie dało, ale co zrobisz, jak ci się osobowość zmienia o 180* w ciągu minuty, nic nie zrobisz :P

      Usuń
    11. Zrobiłam kilka testów na różnych stronach. Wychodziło mi wszystko, od May przez Amisię po Kriss, ale najczęściej powtarzała się Eadlyn.

      Chyba czas przemyśleć swoje życiowe wybory.

      Usuń
    12. Mnie wyszła Lucy i Celeste, to chyba jeszcze bardziej skrajnie xD Swoją drogą rozbroiła mnie "władza" jako hobby w jednym z pytań xD

      Usuń
    13. Na Buzzfeedzie wyszła mi Natalie. Nie wiedziałam, że miała na tyle osobowości, by można z niej było zrobić wynik. W pierwszej chwili nawet nie wiedziałam, kim do cholery jest Natalie. XDDD

      Usuń
    14. Kolejny Clarkson. Hura! Zawsze chciałam pracować w Top Gearze!


      Leszy

      Usuń
    15. Łeee a mnie wyszła May i Elise do której zostało dopisane bycie melancholikiem i perfekcjonistką oraz sprawiedliwą, zorganizowaną osobą. Nie wiem kto robił ten quiz ale zdaje mi się że poświęcił na to więcej czasu niż Cass na wymyślanie charakteru bohaterom innym niż pierwszoplanowe. Więc w sumie to szanunę.

      Usuń
  9. Ile watów muszą mieć dwie lampy, wiszące nad łbem i oddalone o dziesięć metrów, żeby oślepić osobę wchodzącą do pokoju, która wcześniej nie znajdowała się w egipskich ciemnościach, a zwyczajnie oświetlonym pokoju? Zadanie rozwiąż z uwzględnieniem "siły klimatu" jako X oraz "to, co mi się widzi, to mi się napisze" jako Y. Podczas rozwiązywania, możesz posługiwać się tablicami ksiopkowymi i slasherowymi. Masz minutę.

    Hej, ja też uważam drugą część za najsensowniejszą z paczki! Piąteczka! Zgadzam się też z tym, że o wiele lepiej by było, gdyby Lenę traktowano jako potencjalnego wroga systemu i jedynie ją próbowano nastraszyć, ale też nie w ten sposób. Bez doktorów z Sailor Moona i wielkich laboratoriów wypełnionych narzędziami tortur.

    Swoją drogą, ktoś mądrzejszy może mi wytłumaczyć, czy zdarzają się takie przypadki jak tutaj? Rozumiem jeszcze problemy z przypomnieniem sobie tekstu ze względu na stres, choć i to wydaje mi się naciągane, ze względu na to, ile razy podobno to powtarzała - powinna recytować to jak maszyna, nawet obudzona w środku nocy, tym bardziej że kolor niebieski trudny do zapamiętania nie jest. Zrozumiałabym jeszcze ewentualnie, że mogło ją totalnie przytkać i że nie dałaby rady nic z siebie wydusić. Ale odpalona gadka o tym wszystkim, co jej akurat przyszło na myśl, jakoś tak... Nie potrafię jej kupić. Sytuacja była stresująca i to mocno, ale nie na tyle, żeby puściły jej wszystkie zawory - ani jej życie nie było zagrożone, ani nie wymuszano na niej odpowiedzi siłowo, żeby mózg się jej miał tak zblokować.
    Bo tu musiało zadziałać wyparcie, prawda? Innej opcji nie widzę, ale, jakby nie patrzeć, psychologiem też nie jestem. Inna wrażliwość? Nigdy nie rozumiałam Leny, może dlatego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, do końca analiz zbierzemy cały zestaw ćwiczeń maturalnych :D

      Druga część jest, moim skromnym zdaniem, najciekawszą z cyklu...Do czasu. Konkretnie, do odkrycia mechanizmów stojących za główną intrygą. No i, cóż... to właśnie podczas czytania II tomu wymyśliłam zjawisko domku z kart. Ogólnie rzecz biorąc "Pandemonium" czyta się chyba najbardziej bezboleśnie z trylogii, jest jednak jeden warunek - trzeba wyłączyć mózg i absolutnie nie zastanawiać się, jak to wszystko działa. Bo kiedy jednak człowiek zacznie...cóż, wtedy powstaje analiza ;)

      Usuń
  10. jednak jest coś w tej serii, żadna poprzednia nie miała w sobie czegoś co skłaniało do zostawienia komentarza pod każdym rozdziałem.

    Krowy rozwiązaniem problemów w dystopii - to brzmi jak świetny plan, tja. Pominę już milczeniem to w jaki sposób się tam dostały.
    Rozumiem, że krowa zjadła jedyny zapis głupawych odpowiedzi Leny, tak? Żaden członek komisji nie jest wstanie odtworzyć z pamięci jej szokującej wypowiedzi, albowiem cierpią na zaniki pamięci krótkotrwałej? Nie ma zapisu z kamer monitoringu, ani żadnego innego zapisu audio, tak? Poza tym ja bym się zastanowiła czy Lena nie ma powiązań z rebeliantami/odmieńcami. Bo jak to właściwie wygląda. Przyszła sobie taka lasia i wygaduje kontrowersyjne opinie podczas najważniejszego egzaminu życia, po czym na salę wpada stado krów? I jeszcze jeden z twórców tego przedsięwzięcia puszcza do Lenki oko (pomińmy fakt, że jedna Lena to widziała)? Ja bym od razu rozciągnęła ją na tym stole i zaczęła przesłuchiwać! Zwłaszcza biorąc pod uwagę jej rodzinę. A nóż jest jakimś kamikadze i jej celem było odwracać uwagę od czegoś naprawdę istotnego.

    Ci oberwańcy, znaczy odmieńcy żyją sobie spokojnie w USA. Koczują w głuszy, która rozpościera się między miastami, mają dostęp do różnych produktów, do których zwykła partyzantka dostępu mieć nie powinna. W dodatku włamali się na komendę policji... I jedyne co robią to rysują po ścianach?

    To załamujące.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ci oberwańcy, znaczy odmieńcy żyją sobie spokojnie w USA. Koczują w głuszy, która rozpościera się między miastami, mają dostęp do różnych produktów, do których zwykła partyzantka dostępu mieć nie powinna. W dodatku włamali się na komendę policji... I jedyne co robią to rysują po ścianach? " - tak. Chociaż w sumie nie. Ale trochę tak. Jednak mimo wszystko głównie nie.

      Jak wspominałam, mało który wątek w tej serii jest poprowadzony tak koszmarnie niekonsekwentnie, jak Odmieńcy.

      Usuń
    2. ta książka jest niesamowita, naprawdę. Chyba ją przeczytam

      rose29

      Usuń
  11. I nie dość, ze bohaterka ma superwzrok, to jeszcze w tym stresie i szoku znalazła chwile na iście-przepiękne porównanie włosów TruLoffa do liści wczesną jesienią. Bo przecież tak właśnie działa strumień świadomości.
    A ja się tak zastanawiam nad czymś. W książkach analizowanych do tej pory miałyscie w zwyczaju wybierać bohatera, który najprawdopodobniej pomylił uniwersum, bo wyszedł całkiem fajnie i nie został całkowicie pozbawiony zdolności logicznego myslenia (Chrlie, Emmmet i Billy w Tłajlajcie, Jeb w "Intruzie", Clarkson w Cassolandzie). Tak mnie ciekawi, czy znalazłyscie kogoś takiego w tej sadze? W "Delirium" szanse na to są małe, bo zbyt wielu postaci już nie powitamy (z jakiegoś powodu wątpię, żeby padło na TruLoffa), ale może w którejś z następnych części?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Nie bardzo. W drugim tomie miałam początkowo kilku potencjalnych kandydatów, ale ich kandydatury rozpłynęły się we mgle, zanim dotarłam do końca książki.

      ...Twoje pytanie uświadomiło mi, że na dobrą nie kibicuję żadnej postaci z tego uniwersum (no, może poza jedną, ale robię to raczej na przekór staraniom autorki, niż dlatego, że naprawdę darzę ową pacynkę głęboką sympatią). Muszę przyznać, że sama jestem zdumiona tym odkryciem.

      Usuń
  12. W pierwszej chwili, kiedy przeczytałam o tych Złotych Myślach, uznałam, że chodzi o złote myśli w sensie coehlowate mądrości, może znajomość cytatów z jakichś oficjalnych ksiąg Mniejszego Brata czy cuś... Ale w sumie to by było zbyt sensowne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nope, niestety: chodzi o magiczny sekretnik dla dziewczynek z podstawówki (miałam taki z Barbie, niestety, nigdzie nie mogłam znaleźć zdjęcia, żeby wkleić do analizy).

      Usuń
  13. A ja bym chciała książkę z jakimś nieatrakcyjnym tru loffem, który ująłby bohaterkę swoim poczuciem humoru i charyzmą.
    No i może jeszcze bohaterkę, która lubi ludzi. Może byłaby sympatyczniejsza od Specjalnych Płatków Śniegu?
    Marzyć zawsze można...

    I Maryboo, ja tam gorzej wspominam Pandemonium od Delirium. To druga część zniechęciła mnie najbardziej do ukończenia serii :p
    W sumie w Pandemonium każda scena od początku wątku "Lena w konspirze, czyli jak Odmieńcy walczą z systemem" wywoływała facepalmy, a scena porwania była wisienką na torcie bezsensu. Nie mogę się doczekać, aż do tego dojdziecie i rozszarpiecie na strzępy :D
    Ale przed tym i tak czeka nas sporo śmiechu, i bal! Opko bez balu jak pornos bez analu (NAKWa) (niby dyskoteka, ale wszyscy wiemy, że to taka dystopijna wersja balu).

    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie w "Pandemonium" początkowo podobało się, że Oliver przynajmniej próbuje pochylić się nad tematem konsekwencji życia po "niewłaściwej stronie" dystopicznego społeczeństwa. Szkoda tylko, że cały misterny plan poszedł w pizdu w tym samym momencie, w którym autorka postanowiła podzielić się z nami opisami owych konsekwencji.

      Usuń
    2. Mnie to lekko zalatywało życiem w Dystrykcie 13, połączone z synchronicznym czytaniem wszystkich dzieł Coelho :D

      Leszy

      Usuń
    3. Bal?! Ratujcie mnie, dobrzy ludzie!
      W sumie atmosfera w tym gabinecie i numer z krowami nie są takie złe.
      jasne bursztynowe -to w tym świcie też mamy morze i bursztyny?

      Chomik

      Usuń
    4. Geografia Stanów pozostała bez zmian, są tylko pewne...wewnętrzne ograniczenia.

      Usuń
  14. Tak szczerze - biorąc pod uwagę to, że wszyscy wkuwają ogólnie akceptowane odpowiedzi przed ewaluacją, to jak oni mogą oczekiwać, że znaleziony dla nich partner będzie pasował chociaż w minimalnym stopniu? Powiedzmy, że panienka Y lubi nie wiem, jakieś wyszywanie czy coś, chciałaby być pisarką (propagandową of course), lubi kolor zielony i najchętniej czyta jakieś tam propagandosiejne książeczki, ale idelane odpowiedzi to przecież lekarka, niebieski i ta "Biblia"! Wiec dopasuja jej męża do cech, których nie ma. Seems legit
    A secundo - co właściwie ma wybierać ta komisja, skoro wszyscy odpowiadają tak samo? Jak to potem dopasowują, po kolorze włosów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, dopasują jej takiego, co wkuł te same propagandowe lektury/pieśni/kolory - przynajmniej będzie im łatwo się razem ukrywać przed Wielkim Bratem ;)

      A na poważnie - mam wrażenie, że jakiś tam (mały, bo mały, ale jednak) margines różnorodności między odpowiedziami jednak istnieje, chociażby w kwestii hobby czy wykształcenia (w pewnym momencie zasugerowane zresztą zostanie, że liczy się tu także pozycja społeczna - i nie, nie pytajcie, jak to się ma do nieszczęsnej Leny...)

      Usuń
  15. Strasznie czekałam na wystąpienie tej ewaluacji i... zawiodłam się. I to nawet nie dlatego, że okazał się zlepkiem dziwnych pytań, a dlatego że został przerwany przez tak beznajdziejny i żałosny atak rebeliantów. Ok. Czemu nie.
    ~Mary Stan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoją drogą, gdyby nie ów atak, to bylibyśmy świadkami kolejnych pytań do pamiętniczka, więc...może i lepiej ;)

      Usuń
    2. No ale jak to, jak teraz dowiemy się, jaki jest jej ulubiony serial i w którym aktorze się... no, nie podkochuje, może... Z którym aktorem chciałaby śpiewać pieśni zachwalające Mniejszego Brata? :D

      Leszy

      Usuń
  16. Kocham was <3 Gdzie można się zapisywać do Komisji ds. Zwalczania Działalności Troskliwych Misiów? Ja chętnie pomogę! Mogę wypełniać rubryczki dotyczące wpływu poszczególnych kolorów na wierność Partii :D

    Czytałam całą trylogię i nie pamiętam z niej NIC. Dosłownie. Nie mogłam sobie przypomnieć nawet imion boków trójkąta miłosnego. Ze Zmierzchu, Darów Anioła, Niezgodnej, Rywalek, Greya, czy innych takich umiałam przywołać chociaż najbardziej komiczne sceny... Ba! Jak wysilę mózg to jestem w stanie opisać fabułę książek Meg Cabot, które czytałam jako dziewczę młode dekadę temu. A tu nic, nul, czarna dziura. Tym bardziej podziwiam, że chce wam się to przerabiać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mogę wypełniać rubryczki dotyczące wpływu poszczególnych kolorów na wierność Partii" - i ten cały koncept nabrałby wreszcie minimum sensu ;)

      Usuń
  17. "Rozbierz się i zostaw swoje rzeczy w przebieralni, a potem załóż uniform, zapięciem do tyłu."
    Trochę mnie tutaj zamotało, bo czytając to:
    "Jej jasne loki tańczą na wietrze, a półprzezroczysta tunika ześlizguje się z opalonego ramienia."
    byłam przekonana, że oni są już ubrani w te specjalne uniformy. No bo czemu Hana ubierałaby półprzezroczystą tunikę? Nie kumam ;__;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, tamta tunika to było prywatne ubranie Hany(wyobrażam sobie coś w tym stylu: https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/613BNWrYboL._UX385_.jpg); w uniformy nastolatki przebierają się w laboratorium.

      Usuń
  18. Inspiracją do procesu ewaluacji musiało być znalezione po latach Pele-Mele autorki :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Mnie z kolei zastanawia kwestia kultury popularnej w świecie Delirium. Przetrwał taki Szekspir, dlaczego nie miałby przetrwać Disney, w ocenzurowanej formie?
    Oczywiście, na oglądanie takiej "Krainy Lodu" Mniejszy Brat zapewne patrzyłby jak Kim Dzong Un, ale już taką "Małą syrenkę" by się dało przerobić - wróciłoby się do oryginalnej wersji, jeśli chodzi o zakończenie. A obywatelom wmawiałoby się że to rekonstrukcja, konieczna ze względu na zniszczenie czymśtam. Ewentualnie paczciepaństwo, jaka wroga, szkodliwa propaganda miłości.
    Piosenkę "Heartbreak Hotel" można zinterpretować tak, że tytułowy hotel to specjalny rodzaj szpitala psychiatrycznego dla szczególnie ciężkich przypadków delirki.
    "Look what you made me do" - podmiot liryczny pod wpływem delirki majaczy i nienawidzi swego obiektu miłości pod wpływem zadawanych mu przez delirkę cierpienie, delirka wiedzie do szaleństwa i agresjii.
    Całe mnóstwo piosenek pop których tekst traktuje o stosunkach płciowych - chuć, jeden z objawów delirki, blabla, zezwierzęcenie, niekontrolowane kopulacje, gwałty choroby weneryczne.
    Drugie tyle piosenek pop (i jeszcze więcej piosenek innych gatunków) o tym, że podmiot liryczny jest nieszczęśliwy z powodu miłości/kochanej osoby - czy tu coś trzeba dodawać? Jak to dobrze, że chroni nas przed tym nasze cudowne lekarstwo, szanowni obywatele i obywatelki!

    Oczywiście, Mniejszy Brat powinien też mieć własną, poprawną ideowo popkulturę, przecież nawet wujek Kim ma swój Moranbong Band, tekstów ich piosenek można poszukać w internecie.

    Kolejna myśl - te wszystkie Krainy Lodu i inne niewygodne jedynej słusznej drodze filmy, książki, albumy etc ktoś chyba musiał obywatelom pozabierać, a wszak musiało być tego strasznie dużo. I co, przechowują to gdzieś? Spalili (w "Złodziejce Książek" ładnie to przedstawiono...)? Na pewno ktoś coś schował, zwłaszcza na południowych terenach, nawet w Rywalkach papa Singer miał ten stary podręcznik. Niby trzeba brać poprawkę na to, że Amerykanie są mniej buntowniczy od Słowian i Bałtów, ale nie ma bata, by zgodzili się nagle dobrowolnie oddać wszystkie gadżety z Anną i Elsą. A może to obywateli gdzieś przeziedlono, a ich bagaże sprawdzano pod kątem takich rzeczy (a także srebrnych łyżeczek i złotych zegarków - jakoś tam mętnie tłumacząc ich szkodliwość dla państwa). Znając życie, zapewne nie. Zaprzestano produkcji i sprzedaży. Tyle. Książki z prodelirijną propagandą stoją dumnie na domowych półkach, płyty z wrażymi filmami czekają w pudełkach aż ktoś je obejrzy, za co nie będzie żadnych konsekwencji, nawet pełnego dezaprobaty spojrzenia pani Zdzisi spod trójki i szeptania w kolejce po bułki "Pewnie już popala po kryjomu, a taki dobry chłopak się zapowiadał...".

    Czy kwestia popkultury została przez aŁtorkę jakkolwiek poruszona? Bo po tych przemyśleniach jestem strasznie ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W oficjalnym obiegu istnieje wyłącznie popkultura zaaprobowana przez Wielkiego Brata, starą zaś zniszczono. Niestety, nie bardzo mogę teraz powiedzieć coś więcej, albowiem nad wątkiem szeroko rozumianej kultury pochylimy się już wkrótce; jest on, delikatnie mówiąc, dosyć kuriozalny (i, jak to zwykle bywa w przypadku w tej serii, jest przykładem zmarnowanego potencjału).

      Usuń
    2. Pozostaje mi z mrocznym rechotem zacierać łapki i usiłować domyślić się, co tu można było skopać. 3:)

      Usuń
  20. Akurat, to że narratorka w taki sposób opowiadała o egzaminie, wydaje mi się naturalne. Wystarczy posłuchać, w jaki sposób ludzie rozmawiają na temat egzaminu wymagającego odpowiedzi ustnej. Nawet na studiach. " Ten odpowiadał przez godzinę i dostał ledwo troje, a tamta była tylko 5minut i wyszla z piątką". Wokół takich egzaminów narastają mity, a ludzie sami się nakręcają. Narrator pierwszoosobowy nie musi znać calej prawdy o świecie, tylko opowiadać, co wie.

    Odnośnie stroju, ja myślę, że on miał na celu wywołanie u tych egzaminowanych poczucia bezradności i poniżenia.

    Zgadzam się, że sama forma egzaminu niezwykle bzdurna. Każdy głupi może na pamięć nauczyć się poprawnych odpowiedzi. Nie wiem, co mogły wnosić pytania o ulubiony kolor, czy ulubioną książke. A nawet jesli miały jakoś naokoło sprawdzać poglądy, to bez sensu bo i tak każdy wiedział wcześniej jakiej odpowiedzi nalena udzielić, żeby dostać wysoki wynik.

    Eva

    OdpowiedzUsuń