niedziela, 15 października 2017

Rozdział III



O Panie, pomóż nam stąpać twardo po ziemi
I patrzeć prosto przed siebie.
Pomóż mieć stale w pamięci upadłe anioły,
Które – choć pragnęły wzlecieć,
To osmalone przez słońce, ze stopionymi skrzydłami –
Runęły prosto do morza.
O Panie, pomóż nie odrywać wzroku od drogi
I patrzeć tam, gdzie stawiam kroki,
Abym nigdy się nie potknął.
Psalm 42, rozdział Modlitwa i nauka, [w:] Księga SZZ



Witam wszystkich ponownie. I na mnie nadszedł czas, by zagłębić się w tym dziele opartym na straszliwie durnym pomyśle, w którym świat przedstawiony jest kompletnie niedopracowany. Czyli dzień jak co dzień w świecie dystopicznych YA.

Pochylmy się może najpierw nad psalmem rozpoczynającym rozdział. Przez cały czas, gdy czytałam trylogię, zastanawiałam się, jak to jest z religią w świecie Delirii. Ewidentnie istnieje i, co mnie szczególnie nie dziwi, jest oparta na chrześcijaństwie, czego dowody będziemy jeszcze nie raz widzieli. I tu mam podstawowe pytanie. Jak w tak krótkim czasie udało się postawić na głowie całą religię, która jest przynajmniej z założenia oparta na miłości? A przecież miłość jest be, więc jak to pogodzić? Co prawda Oliver nie może się zdecydować, czy zła jest tylko miłość romantyczna, czy każda, ale tak czy siak „przepisanie” całej religii i jej tekstów tak nagle, żeby miłość postawić w roli zguby, wydaje się mało prawdopodobne. Nie ogarniam.

Lena udaje się z ciotką na ewaluację.


– Pamiętaj – powtarza Carol po raz tysięczny. – Owszem, chodzi o to, żeby zaprezentować swoją osobowość, ale im ogólniejszą dasz odpowiedź, z tym większej grupy chłopców wybiorą ci kandydatów na męża. – Ciotka, mówiąc o małżeństwie, zawsze używa słów wyjętych prosto z Księgi SZZ, takich jak „obowiązek”, „odpowiedzialność” i „wytrwałość”.


Zgadzam się z komentarzami pod wcześniejszymi analizami. Po co w takim społeczeństwie w ogóle małżeństwa? Przydają się one do czegoś? Sami zainteresowani mają to w dupie, a dzieci można pozyskać inaczej. Albo wybierać w jakichś określonych cyklach daną liczbę najzdrowszych kobiet i mężczyzn o pożądanych cechach, zrobić in vitro, a po 9 miechach oddać progeniturę jakiemuś państwowemu ośrodkowi na odchowanie. I tak dzieci wychowywane przez rodziców–robotów nie powinny być emocjonalnie stabilne, więc co to za różnica, kto się nimi zajmuje, rodzic czy instytucja? A reszta społeczeństwa niech pracuje dla dobra ogółu bez dobierania w pary. Można też zawsze iść drogą scifi i hodować ludzi w jakimś laboratorium do konkretnych celów, patrz „Nowy wspaniały świat”. Tutaj mamy jakieś pośrednie rozwiązanie, które się kupy nie trzyma.



– Tak jest, będę o tym pamiętać.

Mija nas autobus z herbem Szkoły Świętej Anny, więc szybko spuszczam głowę, wyobrażając sobie, jak Cara McNamara czy Hillary Packer wyglądają teraz przez zabrudzone szyby i z chichotem pokazują mnie sobie palcami.

Wszyscy wiedzą, że dzisiaj jest dzień mojej ewaluacji. W ciągu roku wyznaczane są tylko cztery terminy i zapisuje się na nie z ogromnym wyprzedzeniem. Makijaż, na który nalegała Carol, sprawia, że moja skóra jest śliska i nie ma czym oddychać. Gdy przed wyjściem spojrzałam w lustro w łazience, stwierdziłam, że wyglądam jak ryba, a z tymi wszystkimi metalowymi wsuwkami i spinkami we włosach wręcz jak ryba z haczykami wbitymi w głowę.


Nie lubię Leny. Jest niemożliwie irytująca i jęcząca. Wiem, że to dopiero początek, ale uwierzcie mi, po użeraniu się przez 3 książki z tą bezbarwną, nijaką amebą, mam jej serdecznie dosyć. Owszem, dziewczyna ma kilka powodów do niezadowolenia i strachu, o czym się niedługo przekonamy, ale jej wieczne miągwienie doprowadza mnie do szału. Sami zobaczycie.


Nie lubię się malować, nigdy nie interesowały mnie szminki czy błyszczyki.


No i oczywiście makijaż jest zły. Zieeew, ałtorki, wymyślcie coś nowego.


 Moja najlepsza przyjaciółka Hana uważa mnie z tego powodu za wariatkę, ale ona to zupełnie co innego. Hana jest po prostu cudowna – nawet gdy zwyczajnie upnie swoje blond włosy w niedbały kok na czubku głowy, jej fryzura wygląda na starannie wystylizowaną. Jeśli natomiast o mnie chodzi, to choć nie jestem brzydka, nie można też powiedzieć, żebym była ładna. Wszystko we mnie jest trudne do określenia. Moje oczy nie są zielone ani brązowe, ale jakby pomiędzy. Nie jestem chuda i nie jestem też gruba. Jedyną rzeczą, którą można o mnie powiedzieć na sto procent, jest to, że jestem niska.


Oczywiście już niedługo będzie miała truloffa, a nawet dwóch (i nie, to nie jest spoiler, każdy się domyśli, że trójkącik być musi), którzy będą widzieli w niej Afrodytę. Ale trzeba przyznać, że pomijając już fałszywą skromność, w jednym ma Lena rację. Jest absolutnie nijaka. Pod każdym względem. Drogie ałtorki, dajcie mi jakąś bohaterkę z ikrą, błagam. Zwykła dziewczyna ratująca świat czy walcząca z tyranią to miły koncept, ale nie musi być tak cholernie nudny.


– Gdyby cię, nie daj Boże, zapytali o kuzynostwo, pamiętaj, mów, że nie znałaś ich za dobrze...

– Mhm. – Jej słowa wpadają mi jednym uchem, a drugim wypadają.

Jest gorąco, zbyt gorąco jak na czerwiec i czuję, że w dole pleców i pod pachami wykwitają mi plamy potu, mimo że tego ranka nie szczędziłam dezodorantu. Po prawej znajduje się zatoka Casco, otoczona wyspami Peaks i Great Diamond, a na nich widać wieże obserwacyjne. Za zatoką rozciąga się bezkresny ocean, a jeszcze dalej wszystkie te kraje i miasta na skraju ruiny, wyniszczane chorobą.

– Lena, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Carol kładzie mi rękę na ramieniu i odwraca twarzą do siebie.

– Niebieski – odpowiadam mechanicznie. – Niebieski to mój ulubiony kolor. Albo zielony. – Czarny jest zbyt ponury, czerwony obudzi czujność komisji, różowy z kolei uchodzi za infantylny, a pomarańczowy za dziwaczny.


WTF. Czemu ulubiony kolor jest tak ważny w tym uniwersum? Na co taka mała pierdoła ma w ogóle wpływ?


– A co lubisz robić w wolnym czasie?

Próbuję delikatnie wyswobodzić się z jej uścisku.

– Już to przerabiałyśmy.

– Ale to ważne, Lena. To może być najważniejszy dzień twojego życia. (…)

– Lena? – pogania mnie Carol.

Biorę głęboki oddech i zaczynam monolog, który powtarzałyśmy już miliony razy:

– Lubię pracę w szkolnej gazetce. Interesuję się fotografią, ponieważ w niezwykły sposób potrafi uchwycić i zatrzymać chwilę. Lubię spotkania z koleżankami i koncerty w Deering Oaks Park. Lubię biegać, przez dwa lata byłam współkapitanem szkolnej drużyny w biegach przełajowych. Pobiłam też rekord szkoły w biegach na pięć tysięcy metrów. Często zajmuję się młodszymi członkami rodziny i naprawdę lubię dzieci.


Zainteresowanie Leny fotografią jest elementem zupełnie nieistotnym dla fabuły, Oliver pewnie chciała uniknąć błędu wykreowania głównej bohaterki na białą plamę bez zainteresowań, ale jej nie wyszło. Lena i tak okaże się kompletnie nijaka. Przynajmniej ałtorka nie zapomni o tym, że dziewczyna lubi biegać. To chociaż coś.


– Skrzywiłaś się – mówi Carol.

– Uwielbiam dzieci – powtarzam, tym razem z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Tak naprawdę niezbyt je lubię, z wyjątkiem Gracie. Dzieci są męczące, robią dużo hałasu, łapią, co popadnie, plączą się pod nogami i sikają w majtki. Ale cóż, dobrze wiem, że kiedyś sama będę musiała je mieć.


Ale po co ten bullshit? Nie rozumiem, czemu lubienie dzieci przed zabiegem jest takie ważne dla komisji ewaluacyjnej. Po podaniu remedium i tak lasia nie powinna praktycznie nic czuć do ewentualnych dzieci. Będzie tylko musiała urodzić odpowiednią ich ilość i odchować do moment ich sparowania. Dlaczego więc lubienie dzieci teraz jest takie istotne, skoro w gruncie rzeczy nie ma zupełnie znaczenia?


– Już lepiej – stwierdza Carol. – Mów dalej.

– Moje ulubione przedmioty to matematyka i historia – oznajmiam i Carol kiwa głową z zadowoleniem.


Matematyka spoko, ale historia może być niebezpieczna. No chyba że propaganda polega na powtarzaniu co chwila „a ta wojna była, bo miłość jest zła, a tutaj była inna wojna, bo miłość jest zła, rozumicie?”.


– Lena!

Odwracam się i widzę Hanę, która właśnie wygrzebuje się z samochodu rodziców. Jej jasne loki tańczą na wietrze, a półprzezroczysta tunika ześlizguje się z opalonego ramienia. Wszyscy w kolejce do laboratorium odwracają się w jej stronę. Hana właśnie tak działa na ludzi.


Ktoś tu jest chyba troszkę zazdrosny…


– Lena! Zaczekaj! – Hana biegnie w naszym kierunku, machając do mnie radośnie.

Za jej plecami auto zaczyna mozolnie zawracać na wąskiej drodze dojazdowej. Samochód rodziców Hany jest ciemny i lśniący jak pantera. Gdy kilka razy miałam okazję przejechać się nim po okolicy, czułam się jak księżniczka. Teraz już mało kto ma samochody, a jeszcze większą rzadkością są te, które jeżdżą. Ropa jest ściśle racjonowana i bardzo droga. Wśród klasy średniej spotyka się więc czasem zwyczaj trzymania samochodów w ogródkach przed domem, gdzie wyglądają jak posągi, zimne i martwe, z nieskazitelnymi oponami.


Cóż, tandetne krasnoludki widać wyszły z mody.


– Dzień dobry, pani Tiddle – wyrzuca z siebie Hana jednym tchem, dopadając nas. Z jej niedomkniętej torby wypada jakieś czasopismo i Hana schyla się, by je podnieść. To jedna z rządowych publikacji, „Dom i Rodzina”, w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie Hana krzywi się. – Mama kazała mi zabrać. Stwierdziła, że powinnam to czytać, oczekując na swoją kolej. Jej zdaniem to zrobi dobre wrażenie. – Po czym wkłada palec do gardła i udaje, że wymiotuje.

– Hana – Carol przywołuje ją do porządku przenikliwym szeptem. Zdenerwowanie wyczuwalne w jej głosie przyprawia mnie o niespokojne bicie serca. Ciotkę rzadko coś wyprowadza z równowagi, nawet na chwilę. Rozgląda się wokół niespokojnie, jak gdyby spodziewała się patroli porządkowych lub komisji ewaluacyjnej czających się na ulicy w ten jasny, letni poranek.

– Proszę się nie martwić, nie szpiegują nas. – Hana odwraca się plecami do Carol, dodając bezgłośnie w moją stronę: „jeszcze nie”. I szczerzy zęby w uśmiechu.


Jeszcze nie raz usłyszymy, jak władza podsłuchuje i obserwuje obywateli okiem Wielkiego Brata. Nie żeby to miało jakiś wielki wpływ na zachowanie głównych bohaterów. Nie chcę zbyt wiele spoilerować, ale Stirlitz będzie dumny.

Z budynku wychodzą pielęgniarki i wprowadzają młodych ludzi do poczekalni.


– Powodzenia – Carol rzuca mi przelotny uśmiech.

– Dzięki. – Chciałabym w głębi duszy, żeby powiedziała coś innego, na przykład: „na pewno świetnie sobie poradzisz” albo „nie martw się”, lecz ona stoi nieruchomo i tylko mruga oczami, z twarzą spokojną i nieodgadnioną jak zawsze.


No cóż, Carol przeszła lobotomię, więc nie ma takiej opcji.


– Proszę się nie martwić, pani Tiddle. – Hana puszcza do mnie oko. – Dopilnuję, żeby tego nie schrzaniła. Obiecuję.

Hana podchodzi do ewaluacji z takim luzem, nonszalancją i naturalnością, że całe zdenerwowanie spływa ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ruszamy w stronę laboratorium. Hana ma prawie metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Gdy idziemy razem, muszę co chwila z lekka podskakiwać, by dotrzymać jej kroku, przez co wyglądam pewnie jak kaczka wynurzająca się spod wody. Dzisiaj mi to jednak nie przeszkadza. Cieszę się, że Hana jest ze mną. Gdyby nie ona, byłabym teraz kłębkiem nerwów.

– O Boże – wzdycha, gdy zbliżamy się w stronę kolejki. – Twoja ciotka strasznie to wszystko przeżywa, no nie?


Przepraszam, to było przeżywanie?

Lena przypomina Hanie, jak ważny jest dzień ewaluacji, ale jej koleżanka zdaje się tym zupełnie nie przejmować.


– Tak, wiem. Wyobraź sobie, że czytałam Księgę SZZ tyle samo razy co wszyscy. – Hana podnosi okulary nad czoło i trzepocząc rzęsami, recytuje słodkim głosikiem: – Dzień ewaluacji jest ekscytującym rytem przejścia, który toruje nam drogę ku szczęśliwej przyszłości w stabilności i partnerstwie. – Po czym spuszcza okulary z powrotem na nos i krzywi się.

– Nie wierzysz w to? – pytam szeptem.

Hana ostatnio dziwnie się zachowuje. Zawsze była inna niż wszyscy – bardziej otwarta, niezależna, odważniejsza. To jeden z powodów, dla których chciałam się z nią zaprzyjaźnić. Ja zawsze byłam nieśmiała i bałam się, że powiem lub zrobię coś nieodpowiedniego, a Hana jest pod tym względem moim przeciwieństwem. Ale ostatnio doszło do tego coś jeszcze. Przestała się przejmować szkołą, kilka razy wzywano ją nawet do gabinetu dyrektora za arogancję wobec nauczycieli. I czasem w środku zdania zatrzymuje się, po prostu zamyka usta, jakby napotkała jakąś przeszkodę. Parę razy przyłapałam ją też, jak wpatrywała się w ocean, jakby myślała o tym, żeby odpłynąć jak najdalej stąd. Gdy teraz na nią patrzę, na jej jasnoszare oczy i wąskie usta, czuję przypływ paniki. Myślę o mojej mamie lecącej w dół, zanim runęła w ocean jak kamień. Myślę o twarzy dziewczyny, która skoczyła z dachu laboratorium kilka lat temu, i o jej policzku przylegającym do chodnika. Odsuwam od siebie myśli o chorobie. Hana nie jest chora. Nie może być chora. Wiedziałabym o tym.


Niekoniecznie. Niektórzy potrafią nieźle się z tym kryć. Zresztą nieważne, czy Hana rzeczywiście dostała delirki, to jej zachowanie i tak  jest proszeniem się o spore kłopoty. Pamietajcie, Wielki Brat patrzy. Szkoda, że ma zeza.


– Gdyby naprawdę chodziło im o nasze szczęście, pozwoliliby nam samym wybierać – mruczy Hana z pretensją w głosie.

– Hana – upominam ją ostro. Krytykowanie systemu jest w naszym kraju najcięższym przestępstwem. – Cofnij to, co powiedziałaś.

Hana podnosi ręce do góry.

– No dobra, dobra. Cofam.

– Przecież wiesz, że to nie działa. Zobacz, jak było kiedyś. Wieczny chaos, kłótnie i wojny. Ludzie byli nieszczęśliwi.


Skoro jakimś cudem wynaleziono magiczną maszynkę, która jest w stanie wyłączyć konkretne uczucie, to czemu nie nienawiść albo pogardę? Z miłości się wojen raczej nie rozpoczyna.


– Powiedziałam już, że to cofam. – Hana uśmiecha się do mnie, ale złość jeszcze mi nie przeszła, więc odwracam wzrok.

– Poza tym – ciągnę – przecież dają nam wybór.

Zwykle komisja ewaluacyjna tworzy listę czterech lub pięciu kandydatów najbardziej do nas podobnych i wybieramy spośród nich. Dzięki temu wszyscy są zadowoleni. W ciągu tych wielu lat, od kiedy ludzie poddawani są zabiegowi, a małżeństwa aranżowane, w stanie Maine było tylko kilka rozwodów, a w całych Stanach niecały tysiąc – a do tego w większości przypadków jedno z małżonków było podejrzane o sympatyzowanie z ruchem oporu, wobec czego rozwód był koniecznością pochwalaną przez rząd.


Małżonków sympatyzujących z ruchem oporu należałoby i tak elegancko sprzątnąć. Mniej zabawy papierkowej z rozwodami.


– Bardzo ograniczony wybór – poprawia mnie Hana. – Możemy wybierać tylko spośród tych, których dla nas wybrano.

– Każdy wybór jest ograniczony – warczę. – Takie jest życie.


Przynajmniej na razie przedstawienie Leny jako dziewczyny z mózgiem wypranym propagandą jako tako się trzyma. Hana wreszcie odpuszcza, widząc, że nie przekona przyjaciółki do żadnej innej racji.


Hana otwiera usta, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale zamiast tego zaczyna się śmiać. Potem chwyta mnie za rękę i ściska ją dwa razy szybko i dwa razy przeciągle. To nasz stary sygnał, który wprowadziłyśmy w drugiej klasie, kiedy jedna z nas była przestraszona lub smutna, sposób na to, by powiedzieć: „nie martw się, masz przecież mnie”.

– Okej, okej, nie zaperzaj się. Jestem fanką ewaluacji, w porządku? Niech żyje dzień ewaluacji!

– To już lepiej – odpowiadam, ale niepokój mnie nie opuszcza.


Dziewczyny i chłopcy zostają skierowani do oddzielnmych budynków laboratoryjnych i otrzymują ankiety do wypełnienia. Lena zachwyca się działającą w budynku klimatyzacją. Jako że jej rodzina jest niezbyt zamożna, nie stać ich na nic poza wiatrakami, a i tych ciotka Carol nie pozwala włączać z powodu kosztów energii.

Lena denerwuje się ankietą, a szczególnie pytaniem o rodzinę, zapewne ze względu na matkę - samobójczynię. Hana jest za to bardzo spokojna i szybko zapisuje odpowiedzi na pytania. Hana jako pierwsza zostaje wezwana przed komisję ewaluacyjną.


Hana odwraca się i posyła mi szybki uśmiech. Ale widzę, że i ją dopadły nerwy. Poznaję to po drobnej zmarszczce między brwiami i po tym, że zagryza wargę. Już ma wejść do środka, kiedy odwraca się nagle i podchodzi do mnie z powrotem, ma twarz obcą i dziką, chwyta mnie za ramiona i zbliża usta do mojego ucha. Wystraszona, upuszczam podkładkę.

– Wiesz, że nie możesz być szczęśliwa, jeżeli czasami nie bywasz nieszczęśliwa, prawda? – szepcze ochrypłym głosem, jak gdyby przed chwilą płakała.

– Co? – Jej paznokcie wpijają mi się w ramiona i nagle

Hana budzi we mnie przerażenie.

– Nie możesz być naprawdę szczęśliwa, jeżeli czasami nie bywasz nieszczęśliwa. Wiesz o tym, prawda?

Zanim mam szansę odpowiedzieć cokolwiek, Hana puszcza mnie i gdy się odsuwa, jej twarz jest tak pogodna, piękna i spokojna jak nigdy. Schyla się po moją podkładkę i podaje mi ją z uśmiechem. Potem odwraca się i znika za szklanymi drzwiami, które otwierają się i zamykają za nią gładko jak tafla wody nad topielcem.


Dun Dun Dun!!!

Brawo, Hana, to naprawdę świetny pomysł, żeby jeszcze bardziej wytrącić z równowagi i tak już mocno zdenerwowaną przyjaciółkę tuż przed ewaluacją. Tym bardziej, że przecież zauważyła jak jej wcześniejsze słowa krytykujące system zadziałały na Lenę. Na pewno teraz Lenie ewaluacja pójdzie wprost świetnie. Wiem, że to stresujący moment dla obu dziewczyn, ale błagam, czy teraz jest czas na takie teksty?

I tym złowieszczym akcentem kończy się rozdział. Za tydzień dowiemy się, jak poszło Lenie na ewaluacji i spotkamy pewnego bohatera, który będzie źródłem wielkiej frustracji Maryboo i mojej. Domyślacie się już, kto to taki?

Buziaki

Beige

55 komentarzy:

  1. Hmm, z tym wybieraniem... Jak to w ogóle działa? Panie wybierają panów? Tak można wywnioskować na podstawie tekstu. Z drugiej strony, pamiętam też to o osiedziesiątletnich starcach - i to mi nie pasuje za bardzo do takiego układu. No bo co, przyszły rozpładniacz także dostaje cztery do pięciu zdjęć jakichś lasek i wybiera? Co, jeśli wybierze jakąś inną? Bo szansa na to, że wybiorą tak samo wynosi chyba... niewiele, nie jestem dobra z rachunku prawdopodobieństwa, ale prawdopodobnie mniej niż 10%. W każdym razie, mało.

    Co do Hany, to mi też odwala czasem pod wpływem stresu, przez co robię i mówię głupoty... Aczkolwiek w jej wypadku wyszło mocno opkowo i kołelhowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybór partnera obserwujemy w tej serii wyłącznie z perspektywy kobiet; generalnie polega on na ustawianiu kandydatów od najbardziej do najmniej jej odpowiadającego, przy czym ostatnie słowo i tak należy do komisji, która bierze wprawdzie pod uwagę zdanie samych zainteresowanych, ale to Wielki Brat koniec końców wyznacza ostatecznego małżonka.

      Usuń
    2. Aaaa, a zatem tak to wygląda. Zastanawiało mnie to już od zeszłego tygodnia, dzięki za wyjaśnienie tej kwestii.

      Usuń
    3. Co do rachunku prawdopodobieństwa: 1 osoba ma pięć wyborów i druga, więc szansa na to, że wybiorą tak samo to 5 x 5 = 25, czyli 1/25, czyli 4%. Jeśli coś pamiętam z matematyki licealnej of korz :P Zresztą, u mnie w klasie było powiedzenie, że ludzie rozumiejący rachunek prawdopodobieństwa kończą w psychiatryku, więc nawet jeżeli się walnęłam, to wciąż jakiś pozytyw :D

      Usuń
    4. Dziękuję! Mi chyba psychiatryk wcale nie grozi :D

      Usuń
  2. Chyba polubię Hanę. Zapewne nie jest zbyt lotna, co widać po świetnej złotej myśli, którą zestresowała przyjaciółkę jeszcze bardziej i od pierwszego zdania z jej udziałem widać, że jest kolejną Rosalie Hale czy Isabelle Lightwood, która ma wywoływać u głównej ameb... boChaterki i czytelniczek kompleksy, ale przynajmniej ma jakikolwiek charakter. Memejowatości Leny i scarysueizmu Jenny, czy jak jej tam było, nie liczę jako charakter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana to dosyć...skomplikowany charakter, przy czym podczas analiz wielokrotnie będziemy się zastanawiać, ile z jej ostatecznej charakterystyki było faktycznie zamierzone, a ile to wynik przepisywania własnego kanonu przez autorkę.

      Usuń
    2. Zawsze jest ten plus, że Lena to chyba pierwsza analizowana przez Was Marysia Zuzanna, której życie towarzyskie nie ogranicza się do rodziny (i ewentualnie tru loffa numer jeden) - ma przyjaciółkę, ba, ma ją przed poznaniem któregokolwiek tru loffa!

      Usuń
  3. Boru boru, jaka Lena jest MDŁA. Jak tost z masłem, jakby to ujęła pewna doskonała pisarka. Zaczynam tęsknić za Amisią, ona przynajmniej była uroczo głupia. Choć z drugiej strony nie wiem, czy osoba z mózgiem wypranym propagandą miałaby jakiekolwiek szanse NIE BYĆ mdłą. Pytanie tylko, na ile jej brak charakteru i marudzenie to wynik celowych zamierzeń autorki, a na ile nieudolność w tworzeniu postaci.

    Co do Hany to zapowiada się o tyle lepiej, że sprawia wrażenie, jakby miała jakiś tam charakter, choć lotnie na razie nie wypadła. Swoją drogą, jak miło dla odmiany zobaczyć, że ta najpiękniejsza nie jest dla bohaterki rywalką, tylko z miejsca przyjaciółką. To jednak jakaś odmiana.

    Co do lubienia dzieci, zastanawiam się, czy to jednak nie powinno wpływać pozytywnie na ocenę, bo te dzieci trzeba w końcu wychować, a jak progenitura cię wkurza to i z powodów z miłością niezwiązanych może dojść do rozlewu krwi, gdy człowiek traci cierpliwość... Czy w tym świecie dopuszcza się możliwość istnienia patologii właśnie z takiego powodu? Jeśli tak, stwierdzenie, że Lena lubi dzieci, miałoby sens. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jej niewesołe powiązania rodzinne.

    Weny!

    Ps.: Słyszałyście o zakończeniu, jakie Kiera początkowo chciała dać Rywalkom (podobno)? Asperica na tronie :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do piękności Hany vs. wyglądu Leny - owszem, ta pierwsza jest konsekwentnie przedstawiana jako ładniejsza, ale... no cóż, nigdy nie zapominajcie, że jesteśmy w powieści YA ze wszystkimi tego konsekwencjami ;)

      Co do Asperiki - nie jestem pewna, czy na tronie, ale tak, Amisia miała związać się z Aspenem. Ptaszki ćwierkają, że autorkę powstrzymała ostatecznie powszechna nienawiść fandomu do Legera.

      Usuń
    2. Och, ale ja nie mam wątpliwości, że Lena jest koniec końców piękniejsza, tak jak delikatna uroda Belci czy Eklerki jest lepsza od Rosalie czy Isabelle. :D

      To nie wiem, czy mówimy o tej samej wersji, bo oprócz Clarksona miał zginąć Maksiu, a nie Amberly, Amberly miała przeżyć, adoptować Amisię i Amisia miała wyjść za Aspena. Kiera coś tam mętnie tłumaczyła, czemu Maksia nie zabiła, więc chyba chodzi o serca fandomu :P

      Usuń
    3. Ja nadal czekam na Mary Sue, która lubi się malować i wie, że jest ładna.

      Usuń
    4. Elena Gilbert? I suppose, książkowej nie znam za dobrze.

      Usuń
    5. "Choć z drugiej strony nie wiem, czy osoba z mózgiem wypranym propagandą miałaby jakiekolwiek szanse NIE BYĆ mdłą."
      Jak na moje, mogłaby być na przykład dowcipna, a trochę humoru przydałoby się do przezwyciężenia Niagary egzaltacji i pretensjonalności reszty narracji ;)

      Usuń
    6. Cóż. Tym gorzej dla Leny, nawet propaganda jej nie usprawiedliwia xDD

      Usuń
    7. No wiecie, jeszcze zależy, co to w ogóle za propaganda. :D

      Usuń
  4. Jak miło jest co niedziela odświeżać co chwila bloggera, czekajac na wasz wpis! Analiza, jak zwykle, przednia.
    Czytałam tę serię parę lat temu i tym, co zapamiętałam z tej przygody najlepiej, było ciągle wykrzykiwane przez moje myśli zdanie: TYLE PYTAŃ! Świat, który usiłowała wykreować pani Olivier, jet tak niedopracowany, ze to aż boli. Ciągle próbowałam zgadywać, jaka miłość jest zakazana a jaka nie, a to tylko początek problemów. A do tego ta autorka ma straszna skłonność do poetyzowania wszystkiego na siłę, mdliło mnie czasami. Ta narracja w czasie teraźniejszym, na którą się zdecydowała, miała chyba jeszcze temu pomóc, ale mi takie połączenie wydawało sie jeszcze bardziej pretensjonalne.
    No i chyba nieudolnie chciała przekazać tą swoją serią jakąś wspaniałą, odkrywczą prawdę życiową (MIŁOŹDŹ JEZD PIENKNA,KOCHAJMY SIEM). Szkoda, że nie wyszło.
    Fabułę nadal pamieam całkiem nieźle, wiec mam już w głowie kilka momentów, których naprawdę nie mogę się doczekać w waszej analizie :D tyle lolcontentu przed nami! A i patologii nie zabraknie. Mjodnie.
    Jakby Miecio i Henio znaleźli jakiś sposób, zeby przeniknąć do tego uniwersum i czasem by nam towarzyszyli, to byłabym przeszczęśliwa.
    Życzę wam, dziewczyny, ciężarówek Weny i jeszcze więcej cierpliwości. Keep up the good work!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czas teraźniejszy w narracji pierwszoosobowej imituje realizm procesów myślowych. Poetyzowanie opisu jest więc strzałem w kolano. Zastanówmy się, ile z nas myśli wierszem?

      rose29

      Usuń
    2. Och, najlepsze opisy dopiero przed nami. Generalnie rzecz ujmując, Lena powinna zaprzyjaźnić się z Wagabundą - obie przekładają kołelizmy nad drobiazgi w stylu koncentrowania się na przeżyciu.

      Usuń
    3. no to do klubu powinien dołączyć jeszcze przydupas i Edzia! Wspaniale by się dogadywali!

      rose29

      Usuń
  5. I czasem w środku zdania zatrzymuje się, po prostu zamyka usta, jakby napotkała jakąś przeszkodę. Parę razy przyłapałam ją też, jak wpatrywała się w ocean, jakby myślała o tym, żeby odpłynąć jak najdalej stąd.

    Może jest zakochana? Hehehe...
    Nuuudne na razie....Ale fakt,bohaterka ma przyjaciółkę,to plus.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana faktycznie ma pewien sekret (nie, żeby było to trudne do odgadnięcia), ale jaki - przekonamy się w swoim czasie ;)

      Usuń
  6. Jeśli Hana jest zakocHANA (I'll see myself out) to to najgorszy foreshadowing w historii. A wiem co mówię, czytałam swoje opko.


    Małe a głupie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaka urocza gra słów, aż szkoda, że nie uświadczymy jej w tłumaczeniu :D

      Usuń
  7. To takie głupie (wiem, powtarzam się)
    1. "(...)Pomóż mieć stale w pamięci upadłe anioły,
    Które – choć pragnęły wzlecieć,
    To osmalone przez słońce, ze stopionymi skrzydłami –
    Runęły prosto do morza(...)"
    komuś się Lucyfer pomylił z Ikarem i rozmnożył przez pączkowanie chyba, bo był jeden Lucyfer (ten upadły) i jeden Ikar (tez z roztopionymi skrzydłami). Nie wspominając o tym, że słońce nie osmala. Może co najwyżej spiec/spalić.

    2. "(...)Hana jest po prostu cudowna – nawet gdy zwyczajnie upnie swoje blond włosy w niedbały kok na czubku głowy, jej fryzura wygląda na starannie wystylizowaną. Jeśli natomiast o mnie chodzi, to choć nie jestem brzydka, nie można też powiedzieć, żebym była ładna(...)"

    Zawsze musi być ta olśniewająca. Panienka od Greya też miała taką kumpelę. Przynajmniej autorka nie zrobiła z niej drugiej Celeste. Chwali się. Co do opisy naszej słodkiej Leny... Jestem pewna, że istnieje jakaś aplikacja do generowania takich opisów.

    3. Fotografia "mogąca uchwycić chwilę" nie pasuje mi do systemu. Wiem, że nie wszystkie emocje są kasowane tylko miłość, ale to i tak bez sensu. Może to kwestia tego opisu. Może można uchwycić chwile zachwycającej propagandy...

    4. A te drogie auta stoją na trawnikach i niszczeją? Widać, że autorka fanką motoryzacji nie jest. I dlaczego ropa jest droga? Nawet jeśli inne kraje zaprzestały sprzedawania USA ropy, to i tak w Stanach mają jej tyle, że spokojnie wystarczy na ich wewnętrzne potrzeby. Drogie ceny paliw mają ograniczać przemieszczanie się narodu? Nie rozumiem celowości tego zabiegu.

    5. A co to za różnica lubi nie lubi? W sensie, że lubienie dzieci zostaje po amputacji ludzkich odruchów? W takim razie czy nie lepiej mówić prawdy? Wtedy komisja ograniczy swoje zapędy do polecenia wyprodukowania jednego obywatela a nie pięciorga. A jednostka dzieci nie lubiąca będzie mogła oddać się innej pracy na rzecz narodu.

    6. Lubię Hannę. Jest głupia, ale przynajmniej ma jakąś osobowość. do czego to dochodzi, żeby lubić bohatera nie ze względu an to jaką ma osobowość, ale dlatego, że w ogóle jakąś ma.

    7. "(...) Za zatoką rozciąga się bezkresny ocean, a jeszcze dalej wszystkie te kraje i miasta na skraju ruiny, wyniszczane chorobą (...)" a to ładne. Tak pokazuje jak wyprany przez propagandę mózg ma Lena.

    8. Sądzę, że te kolory to ma być taki a'la test psychologiczny na temperament. W sensie jednostki lubiące czerwony są skłonne do zachowań emocjonalnych i mogą być kłopotliwie. To, że test inspirowany jest psycho-testem z Bravo to szczegół.

    nie mogę się doczekać dłuższego rozdziału.

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Zapewniam, że to dopiero skromna uwertura do literacko-mitologiczno-biblijnych faili.

      2. Hana została już porównana w komentarzach do kilku postaci; ciężko mi tu cokolwiek komentować, nie spoilerując, ale myślę, że uczciwie będzie stwierdzić, iż jest raczej niezależnym bytem, niż kalką, choć można w niej dostrzec cechy innych znanych nam bohaterek drugoplanowych.

      3. Fotografia, jak ostatnio wspominałam, nie powinna mieć w tym świecie racji bytu jako hobby, ale cóż...

      4. przemieszczanie byłoby niezłym tropem, ale obawiam się, że ma to być raczej subtelny wstęp do działań tych złych w kolejnych częściach.

      5. Na dobrą sprawę zdanie Leny w tej kwestii nie powinno, zgodnie z kanonem, mieć większego znaczenia; problem w tym, że autorka momentami zdaje się gubić we własnym kanonie.

      8. Wątek kolorów, niestety dla nas, jeszcze się nie zakończył...

      Usuń
    2. 1. Och, bo to jest PoŁezja, taka przez duże P! Poza tym, nastoletni target lubi upadłe anioły, bo to takie mroczne i fokle. Poza tym, gdyby to była dobra książka, prawdopodobnie tego typu wstawki pokazywałyby, jak jakieś 200 lat po upadku starej cywilizacji zagasa wiedza o niej. Dość fajnie było to ujęte w "Familie Regnant" Elizabeth Moon. Literatura niezbyt ambitna, ale naprawdę wiarygodnie jest pokazane, jak ichnia arystokracja snobistycznie interesuje się historią Starej Ziemi (chyba zniszczonej przez jakiś kataklizm czy wojnę, grunt, że przynajmniej kilkaset lat przed akcją książek), odtwarzając różne zwyczaje (typu polowanie na lisy), okazjonalnie się przebierając (z opisów wynika, że trochę mieszają rzeczy z różnych epok, czego nie do końca są świadomi), ktoś tam miał kolekcję broni białej, głównie robionych już w nowszych czasach kopii, w którejś części jeden z bohaterów nawiązał do "Romea i Julii", a jego rozmówczyni nie bardzo wiedziała, o czym on nawija... No ale tam było to kilkaset lat, nie kilkadziesiąt.

      4. Być może ałtorka nasłuchała się, że ropa się kończy, kryzysy, kryzys... Być może. Mnie bardziej zastanawia: dlaczego ropa? Diesle są raczej mało popularne w USA, stanowią napęd kilku, bodajże 3% (dane z 2014 roku, podobno dynamicznie wzrasta, ale bez przesady...) samochodów tam, zdecydowaną większość (75%) stanowią silniki benzynowe. Znaczy, okej, to mógł być skrót myślowy, bo benzynę destyluje się z ropy naftowej. Chyba po prostu lubię się czepiać. W każdym razie - co, na jakąś szopę ich nie stać? Czy te samochody mają pokazywać że "Ha! Może i nie mogę sobie pozwolić na paliwo, ale na samochód mnie stać!"?

      8. Ja miałam skojarzenia "red is bad", ale mniejsza. Być może to na takiej zasadzie "Ulubioną pieśnią Stalina było "Suliko". W latach trzydziestych każdego dnia cały Związek Radziecki śpiewał, albo słuchał "Suliko" (Jurij Boriew, "Prywatne życie Stalina"; ogólnie to polecam, pomaga przy tworzeniu postaci krwawych tyranów i despotów), ale z kolorami. Wiecie, Wielki Lekarz, ratunek ludzi chorych i cierpiących, ojciec narodu, wyzwoliciel i nauczyciel ludu, nasz wódz i przewodnik, a więc idea nasza, przewodnik naszych marzeń etc. lubi kolor niebieski albo zielony, zatem cały naród kocha niebieski albo zielony!
      (Jak ja kocham gdy ktoś nieudolnie przedstawia rządy terroru, zrywanie z poprzednimi systemami, propagandę i totalitaryzm, wiedząc z historii, jak takie rzeczy wyglądają naprawdę... Albo kwestia buntowników. Abstrahując od stalinizmu, który prawdopodobnie będę wyciągać pod każdą niemal analizą, już widzę, jak na takie swobodne funkcjonowanie ludzi niewygodnych władzy lub buntowników pozwala chociażby Nowosilcow czy Wielopolski, HE, HE, HE).

      Usuń
    3. "Wiecie, Wielki Lekarz, ratunek ludzi chorych i cierpiących, ojciec narodu, wyzwoliciel i nauczyciel ludu, nasz wódz i przewodnik, a więc idea nasza, przewodnik naszych marzeń etc. lubi kolor niebieski albo zielony, zatem cały naród kocha niebieski albo zielony!"

      Słuchajcie, ja wiem, że Wy wszyscy byście chcieli, żeby te książki miały minimum sensu, ale - nie. Naprawdę. W tym wątku nie ma co się doszukiwać drugiego dna; on naprawdę jest tak głupi, jak wygląda na pierwszy rzut oka.

      Usuń
  8. Tak sobie siedzę, czytam "Przedwiośnie" i trafiam nagle na moment, który w kontekście "Delirium" mnie rozłożył.

    "Aczkolwiek panna Wandzia nie posiadała jeszcze na swą niepodzielną własność ta- Miłość
    bliczki mnożenia, zwłaszcza na wyrywki — to jednak zaznała już skutków uderzenia strzał Kupidyna. Skoro tylko ujrzała Cezarego Barykę, uderzona została wyż wzmiankowaną strzałą. Niemy a wstrząsający dreszcz dał jej znać: — ten! Gdy zaś Cezary usiadł przy niej i grał na cztery ręce, szalona miłość — istny wulkan — wybuchła w sercu panny Wandzi.
    [...]
    Panna Wanda strzegła tej tajemnicy jak oka w głowie. Od dawna wiedziała, że musi umrzeć z tej niezrozumiałej choroby, którą się zaraziła się na widok tego obcego pana. Wiedziała, że umrze przez tego pana, a marzenia jej zawierały tylko tyle, żeby on kiedyś - kiedyś przyszedł na jej mogiłę i usiadł przy wzgórku ziemnym - na chwilę!"

    W tym właśnie momencie miałam głupie skojarzenia i zaczęłam się niekontrolowanie śmiać. Ja wiem, miłość jako choroba często się pojawia w literaturze, ale w tym momencie... cóż. :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, Wandzia przypomina mi tu nieco jedną postać z naszego uniwersum; i nie, nie chodzi mi wbrew pozorom o Lenę.

      Usuń
    2. Już nie mogę się doczekać...
      (Ugh, tak dziwnie mi obcować z Mary Sue - Leną, mam dobrą znajomą o takim właśnie imieniu...)

      Usuń
    3. Przeczytałam fragment, licząc na coś interesującego (a wiadomo, że nic tam nie ma, to w końcu Żeromski) i już czuję, że mi się refluks odzywa. Ktoś by pomyślał, że po tylu latach mi przejdzie, ale jak widać, trauma wcale nie znika :D Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak żądać reparacji wojennych, czy coś.

      Usuń
    4. Ja z kolei jestem właśnie z tych dziwaków, co czytają "Przedwiośnie" z wypiekami na twarzy i co i rusz dość głośno wyrażając swoje uwielbienie dla języka (tudzież nazywając Cezarego bucem) lub parskając śmiechem :D

      Usuń
    5. Cóż, zdarzają się też tacy pomyleńcy :D Lubię klasyki i lubię rozpływanie się nad piękną polszczyzną, ale na myśl o Żeromskim przechodzą mnie dreszcze. Chyba to te niekończące się rozprawy o moralności tak na mnie działają.

      Usuń
  9. *krzyżuje palce* Hana, błagam, bądź promyczkiem w ponury dzień, oazą na pustyni, kocykiem w zimę, proszę... Jeśli w tej książce nie zaznam nawet jednej w miarę dobrej i fajnej postaci, mój policzek także spotka się z chodnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana jest...problematyczna, przynajmniej dla mnie. Mam wrażenie, że w pewnym momencie dotyka ją odmiana Syndromu Clarksona - autorka bardzo chce, abyśmy ujrzeli jej działania w konkretnym świetle, problem w tym, że jej tekst gra przeciwko niej.

      Usuń
  10. Długość rozdziałów w tej książce to żart.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długość rozdziałów w tej serii jest bardzo, bardzo różna; dojdziemy do takich, co będą miały po pół strony, i takich, co będą miały stron szesnaście.

      Usuń
  11. Kolejny rozdział ulotkowej długości, ałtorka nas nie rozpieszcza :p

    Jestem pewna, że Lena doskonale dogadałaby się z Bellą Swan. Obie mają mniej charakteru niż chodnik :v Mogłyby razem pozachwycać się boskimi profilami tru loffów :p

    Czy pojawi się w końcu jakiś rozdział normalnej długości?

    A Mniejszy Brat w tej książce kojarzy mi się z wywiadem z "Rywalek". Niby jest, ale rebelianci pod oknem, a nieleczeni do drzwi łomocą.


    Leszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdziały są w tej serii bardzo rózne - od pół do szesnastu stron w wersji elektronicznej (a zdaje się, że trafił się i dłuższy).

      Usuń
    2. Akurat w porównaniu z Mniejszym Bratem ikeański wywiad to pełna profeska.

      Usuń
  12. Co do komentarza Hanki nt. zdenerwowania Carol - ałtoressa chyba zapomniała, że Haneczka dołączyła do bohaterek pod koniec rozmowy. Jak to ałtoressa.
    I po drugo - Carol życzyła Lence powodzenia, a ta pannica narzeka, że Carol ma ją gdzieś. Niedoczekanie.
    Lenuś i Wandziomela by mogły sobie przybić piąteczki, tak samo mało domyślne, ale bardzo skłonne do poetyckich opisów, jak to samotna kryształowa łza spływa po policzku Jamiego, 14-letniego dziecka, któremu się kołysanki śpiewa, luliluli.
    Haneczka wciągnię Lenkę do ruchu oporu i tam Lenka pozna truloffa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Haneczka wciągnię Lenkę do ruchu oporu i tam Lenka pozna truloffa?"

      Nie, ale jesteś dosyć blisko ;)

      Usuń
    2. "samotna kryształowa łza spływa po policzku Jamiego, 14-letniego dziecka, któremu się kołysanki śpiewa, luliluli" PŁACZĘ 😂

      Usuń
  13. Świetnie napisana analiza Beige, bardzo miło się czytało :) Nie mogę się też doczekać, aż zaczniesz przeżuwać tę ksiunżkę pod kątem biologii, z której jestem totalną nogą ;)

    Co do Leny... Ech, gdyby to był mój pierwszy raz z nią, pewnie bym przeżywała z innymi, a tak potrafię myśleć tylko o tym, że im dalej, tym gorzej. Szczerze, wolę już tę jej mdłość i bierność, niż "próby" "akcji" "itp", pisane tak, jakby Oliver naprawdę wierzyła, że jej metafory mają głębię.
    (Tak, przeżywam ten styl, ponieważ do czasu przeczytania Delirki, sądziłam, że dziewczyny z tego wyrastają, gdy kończą jakieś 16 lat. Zburzył mi światopogląd).

    Oprócz tego na plus tekst z samochodami zamiast gnomów ogrodowych, roześmiałam się na głos, a rzadko mi się to zdarza podczas czytania, szczególnie w Internetach :D Szkoda, że w ja w rysunki niet, bo chętnie bym zmajstrowała jakiś fanart dla was, podobny absurd idealnie by się nadawał na ten... jak to się nazywa... górną belkę (?) bloga.

    Swoją drogą, muszę się pochwalić, że absolutnie nie pamiętałam postaci Hany, tak że tego... O czymś to świadczy, tylko jeszcze nie wiem o czym.

    I dobrze rozumiem, że dano im te ankiety i podkładki do wypełnienia na jakimś korytarzu, a nie zaproszono do jakiejś sali lub - najlogiczniejsze - nie dali im ich do wypełnienia w szkołach albo w jakiejkolwiek innej instytucji, gdzie mają spokój i ludzie nie łażą? Co to jest? ZUS, NFZ? Nie ma też żadnego strażnika/ochroniarza/whatever, który by zauważył podejrzane na kilometr zachowanie Hany? Jeśli rzeczywiście miała, ekhem, "dziką twarz", musiało się to chociaż na chwilę odbić w jej ruchach, nie wspominając o agresywnym łapaniu koleżanki za ramiona, która (jako że z Leny taka aktorka jak ze mnie sekwoja) po całym zajściu wyglądała na poruszoną, być może przestraszoną? Rzeczywiście, Wielki Brat z Wielkim Zezem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Działania Wielkiego Brata w tej serii są tak kuriozalne, że nawet Grześ wespół zespół z buntownikami od kredek poczuliby się głęboko zażenowani jego wizją wprowadzania terroru w kraju.

      Usuń
  14. Co do samochodów, ja totalnie widzę jakiegoś Chryslera czy innego Lincolna przerobionego na kwietnik. Aż szkoda, że nie umiem rysować aut.

    To chyba jakieś laboratorium, ale głowy nie dam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Btw rozumiem poniekąd wizję autorki - pokazanie, jak nastolatkę męczy utyskiwanie zgreda, ale... Widać, że Carol zależy, aby jej podopieczna dobrze wypadła, i przejmuje sie nią. Z jednej strony Lenuś ma dość dobrych rad, a z drugiej NO JAK ONA ŚMIAŁA naszemu płateczkowi śniegu tylko życzyć powodzenia zamiast bić jej pokłony?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Relacja Leny z rodziną w ogóle jest dosyć problematyczna, co wynika chyba głównie z tego, że autorka sama najwyraźniej nie wie, jak remedium wpływa na relacje międzyludzkie.

      Usuń
  16. Analiza świetna, jak zawsze :D

    Mam wrażenie, że gdybym próbowała napisać taką dystopię, poszłabym w nieco innym kierunku: oto naukowcy wymyślili wspaniały lek, który pomaga sobie poradzić ze złamanym sercem lub nieodwzajemnioną miłością! Wystarczy tylko wziąć pigułkę! A że pigułka jest przy okazji silnie uzależniająca, to cóż, tak bywa. ale za to jakie zalety! Potem dać z 200 lat i trochę rządowej propagandy i możemy uznać miłość za wyleczoną chorobę.

    I fakt, dzieci w tym wypadku powinien wychowywać rządowy ośrodek- mieliby o wiele większą pewność, że wychowuje się ich na praworządnych obywateli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo coś w rodzaju "Eternal Sunshine of the Spotless Mind" - operacja, która usuwa z pamięci to, co nas boli, w tym wypadku konkretne, wybrane przez Wielkiego Brata szkodliwe miłości i inne antypatriotyczne zapędy, obowiązkowo w wieku 15 lat na przykład.

      Usuń
    2. W przyszłości dowiemy się, że kwestia nieodwzajemnionej/nieszczęśliwej miłości faktycznie była wabikiem dla niektórych postaci. A że postacie te na skutek owej decyzji zaczynają się jawić czytelnikowi w dosyć nieszczególnym świetle, no cóż...

      Usuń
  17. ktoś wyżej wspomniał o staliniźmie i o, boru! znajomość któregokolwiek systemu totalitarnego powinna być dla aŁtoreczek dystopii obowiązkowa. wyobrażenia naszych amerykańskich sojuszników na ten temat zaczyna się gdzieś przy 'wszyscy są smutni' a kończy na 'mają do picia tylko coca colę' (patrzę na ciebie, Kiero Cass)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Oliver jest taki problem, że ona w przeciwieństwie do Cass generalnie zdaje się rozumieć, na czym w założeniu powinna polegać dystopia - problem leży w wykonaniu, które wygląda...no, najczęściej nie wygląda.

      Usuń