Dzień
dobry, kochani czytelnicy! Stęskniliście się za cotygodniowym
przedzieraniem się przez dżunglę absurdów literatury YA? Bo ja,
szczerze mówiąc, tak. Wakacyjny urlop, jakkolwiek niezbędny dla
zachowania higieny psychicznej, zawsze sprawia, że mój głód
analizowania znacząco się powiększa. Zanim jednak zatopię zęby w
kolejnym potworku, pozwólcie, że podzielę się z Wami dwoma
kwestiami technicznymi.
Primo:
Wraz z Beige postanowiłyśmy, iż tym razem nasze wpisy będą
pozbawione kategorii. Pochylając się nad KiG oraz KiF odkryłyśmy
bowiem, że łatwiej nam analizować, gdy nie musimy zastanawiać
się, czy dany akapit należałoby nagrodzić punkcikami – i gdy
zamiast podciągać go pod konkretny rodzaj głupoty, rozpatrujemy
dany wątek indywidualnie. Wiemy, że niektórzy z Was są
rozczarowani tą wiadomością, mamy jednak nadzieję, że nie
zniechęci Was to zupełnie do czytania naszego bloga; uznałyśmy,
że uczciwiej jest zrezygnować z tego dodatku, niż wymyślać na
siłę coś, do czego w tym przypadku nie byłyśmy przekonane.
Secundo:
Jak będziecie się wkrótce mieli okazję przekonać, rozdziały
„Delirium” - i odnosi się to do całej trylogii - są bardzo
różnej długości; zdarzają się takie dwu- trzystronicowe (jak
będzie to miało miejsce dziś) i takie, które liczą sobie po
stron kilkanaście. Zdecydowałyśmy więc, że na naszym najnowszym
blogu będziemy analizować jeden rozdział tygodniowo – w
przypadku tych krótszych, lub też pół rozdziału – w przypadku
tych mających większą ilość stron. Odcinki dłuższe postaramy
się rozbijać na tyle mądrze, byście nie czuli się zagubieni
podczas analiz „części B” - i w ramach możliwości stosować
tzw. cliffhanger ;)
No to
co: gotowi na zupełnie nową przygodę? W takim razie maczety w
dłoń, poduszki pod czoło – i zaczynamy!
...No
dobra, trochę Was oszukałam. Zanim poznamy naszą najnowszą
protagonistkę, przeczytamy sobie jeszcze pewien krótki aforyzm.
Trzeba bowiem oddać Lauren Oliver sprawiedliwość – autorka, w
przeciwieństwie do Cass, stara się (z jakim skutkiem, przekonamy
się już wkrótce) wykreować przekonujący świat przedstawiony. W
ramach owego eksperymentu każdy rozdział „Delirium” rozpoczyna
się cytatem – może to być fragment książki, piosenka czy
wierszyk – z dzieła istniejącego w ramach książkowego
uniwersum. Jest to całkiem ciekawy zabieg, posiadający wprawdzie
swoje słabe strony, niemniej pomysłowy i budujący atmosferę
dzieła.
He,
he – właśnie uświadomiłam sobie, że mój pierwszy akapit na
tym blogu dotyczący stricte obiektu analizy jest w zasadzie
pochwałą. Cóż, zobaczymy, ile potrwa owa dobra passa.
Ale
nie uprzedzajmy faktów; czas wreszcie przejść do właściwego
dzieła. Gotowi? Zatem startujemy.
„Ze wszystkich chorób najgorsze są te, które pozwalają człowiekowi wierzyć, że ma się dobrze.”
Sentencja 42, [w:] Księga SZZ
Paulo Coelho (tłum. Eikko Przydupas).
...no co? Powiedziałam, że owe mini – wstępy
pomagają budować atmosferę; nie twierdziłam, iż są dobre same w
sobie.
Minęły sześćdziesiąt cztery lata, od kiedy prezydent i Konsorcjum zaklasyfikowali miłość jako chorobę, i czterdzieści trzy, od kiedy naukowcy udoskonalili sposób jej leczenia.
...cóż,
widzę, że autorka nie marnuje naszego czasu.
Kochani,
wiecie, na czym polega problem z powyższym akapitem? Gdybym chciała
go dogłębnie przeanalizować, ten blog skończyłby się na
dzisiejszej notce.
Mówię
poważnie. Niemal wszystkie problemy tej serii mają swe źródło w
owym koncepcie – jego fabularnym bezsensie, wewnętrznych
sprzecznościach, kompletnej nielogiczności. Nie mogę rozebrać
owego cytatu na części pierwsze, bowiem zabiłoby to całą frajdę
analizowania kolejnych rozdziałów, w których poznajemy coraz to
nowe fakty dotyczące wątku miłości jako choroby – wątku
będącego, było nie było, kamieniem węgielnym całej trylogii.
Dlatego też skupię się w tym momencie na jednym, jedynym
elemencie:
Autorko?
Sześćdziesiąt cztery lata to
bardzo, bardzo
niewiele – powiedziałabym wręcz, że komicznie mało, biorąc pod
uwagę, o jak wielkiej rewolucji naukowo – społecznej tu mowa.
Naprawdę, co ci szkodziło dokleić z przodu jeszcze stówkę?
Uniknęłabyś w ten sposób przynajmniej jednej fabularnej głupoty,
mianowicie społeczeństwa, które w ciągu zaledwie jednego
pokolenia przeszło do porządku dziennego nad tak wielkim kuriozum,
jakim jest kompletna anihilacja jednej z podstawowych potrzeb
człowieka. Na litość, w twoim uniwersum nadal zapewne żyją
ludzie, którzy pamiętają, jak wyglądał świat sprzed remedium –
fakt, który powinien mieć ogromne znaczenie dla przebiegu akcji
(spoiler alert: jak to bywa w przypadku wydanych na papierze opek,
nie spodziewajcie się, że tego rodzaju niuanse odegrają
jakąkolwiek rolę w kreowaniu świata przedstawionego)!
W mojej rodzinie wszyscy mają zabieg już dawno za sobą.
Nie. Zabieg przeszło trzech z pięciu członków twojej
rodziny (przez rodzinę rozumiem tu familię twej ciotki plus rodzoną
siostrę). Nie jest to żadna tajemnica. No, chyba że chodzi ci o
wszystkich pełnoletnich członków rodziny – w takim
układzie zgoda, ale powyższe sformułowanie wprowadza czytelnika w
błąd.
Dowiadujemy się, że starsza siostra naszej (na razie
bezimiennej) narratorki, Rachel, poddała się zabiegowi dziewięć
lat temu; sama heroina zostanie wyleczona za dziewięćdziesiąt pięć
dni, w swoje urodziny. Dziewczyna wspomina, że niektórzy obawiają
się zabiegu lub nawet starają się mu zapobiec; nie poznajemy
żadnych szczegółów, ale na tym etapie jest to całkiem
zrozumiałe, jako że autorka póki co stara się nakreślić
fabularne tło i zaintrygować czytelnika. Nasza protagonistka nie
może się jednak doczekać:
Mogłabym iść na zabieg choćby jutro, gdyby tylko się dało, ale niestety, żeby remedium zadziałało, trzeba mieć skończone osiemnaście lat, a czasem i więcej. W przeciwnym razie skutki mogą być opłakane: uszkodzenie mózgu, częściowy paraliż, ślepota. Albo nawet gorzej.
… Bo?
Zawsze,
gdy zasiadam do analizowania nowej serii, jestem po gruntownej
lekturze wszystkich wchodzących w jej skład tomów, plus materiały
dodatkowe, o ile tylko istnieją. Robię to, aby mieć dokładne
rozeznanie w świecie przedstawionym i wiedzieć, czy poszczególne
wątki zmierzają do logicznego zakończenia – ale konkretną
książkę zawsze staram się analizować z pozycji „świeżego”
czytelnika, który po raz pierwszy dostał ją w swe łapki i nie wie
jeszcze, czego może oczekiwać po lekturze. Nie znaczy to jednak, że
zapominam, które tajemnice i fabularne twisty zostaną rozwiązane w kolejnych tomach, nad którymi zaś elementami mogę się
swobodnie pastwić, nie psując czytelnikom niespodzianki. I wiecie
co? To jest właśnie taki element.
Dlaczego
akurat osiemnaście? Czy ma to znaczenie czysto symboliczne? Z
pewnością nie, skoro zabieg w młodszym wieku może najwyraźniej
skutkować kalectwem. Od czego w takim razie zależą owe
ograniczenia? Czy w owym czasie w organizmie człowieka przestają
zachodzić pewne zmiany, które mogłyby niekorzystnie wpłynąć na
działanie serum? Wątpliwe – zgodnie z tym, co udało mi się
wyszperać w sieci, ludzki mózg kształtuje się jeszcze po
zdmuchnięciu z tortu dwudziestu świeczek.
A zatem... jakie jest uzasadnienie?
Odpowiedź: nie ma żadnego.
Jak się w swoim czasie przekonamy, przedwczesny zabieg
faktycznie może skutkować nieodwracalnymi zmianami w mózgownicy –
przy czym „przedwczesny” oznacza w tym wypadku raczej dwanaście
tygodni, niż dwanaście lat. W dodatku uzyskanie dowodu osobistego
nie gwarantuje bynajmniej, ze wszystko pójdzie jak z płatka.
Szczerze mówiąc, powodzenie operacji zdaje się zależeć od tylu
niejasnych czynników, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko
pogodzić się z najbardziej prawdopodobnym scenariuszem: jak
powiedziałaby Wam ciocia Stefa, nie godzi się mieć za
protagonistkę jakiejś pomarszczonej trzydziestki. Nasza bohaterka
musi być młodziutka i świeża jak kropelka rosy, aby mogło się z
nią identyfikować stado nastoletnich czytelniczek; a że zabieg jako prezent na osiemnastkę nie ma specjalnego sensu z naukowej
perspektywy? Cóż; jeśli fakty się nie zgadzają, tym gorzej dla
faktów.
Przeraża mnie za to myśl, że zalążki choroby ciągle krążą w moich żyłach. Wydaje mi się czasem, że wręcz czuję, jak panoszą się w moim ciele niczym coś zepsutego, jak zwarzone mleko. Mam wtedy wrażenie, że jestem brudna.
Hi,
hi, hi; muszę Wam zdradzić pewien sekret. Jak już mówiłam, wątek
miłości jako choroby jest zasadniczo jednym wielkim pękatym
failem, jednak mnie i
Beige frapują nieco inne elementy składniowe tego konceptu. Myślę,
że nie będzie dla Was wielkim szokiem, gdy szepnę Wam na uszko, że
moja droga koleżanka zapewne wielokrotnie przeżyje na tym blogu
małe załamanie nerwowe, badając – nazwijmy to – biologiczne
podstawy owego schorzenia.
Gdy myślę o chorobie, widzę przed oczyma rozkapryszone dzieci.
Co... nie ma zbyt wielkiego sensu, ale nie przeszkadzaj
sobie, mów dalej.
Przychodzi mi też wtedy na myśl ruch oporu oraz zakażone dziewczyny, jak się ślinią, drapią paznokciami po chodniku i rwą sobie włosy z głowy.
A, tak. Ludzie „zarażeni” miłością i ich schizy.
Dziękuję, autorko, że tak wcześnie przypominasz mi o tym uroczym
koncepcie.
Kochani, byliście kiedyś zakochani? A czy wyrażaliście
swoje uczucie poprzez zachowywanie się jak osoby niespełna rozumu?
Cóż, jeśli nie, mam dla Was smutną wiadomość: nie wdając się
póki co w szczegóły, z perspektywy Oliver zapewne nie kochaliście
prawdziwie swoich wybranek i wybranków serca.
Zdaję sobie sprawę, że dzisiejsza analiza może być
nieco frustrująca; ślizgam się po wielu tematach, nie zgłębiając
żadnego z nich. Musicie jednak uwierzyć mi na słowo, drodzy
czytelnicy; podobnie jak poniższy rozdział jest zaledwie wstępem
do właściwego dzieła (i na dobrą sprawę powinien być po prostu prologiem, a nie rozdziałem pierwszym książki), tak i moja notka to tak naprawdę tylko
wprowadzenie do tego, nad czym będziemy z uwagą pochylać się
przez następne miesiące. Karuzela śmiechu czeka na nas tuż za
rogiem – wytrwajcie, obiecujemy, że będzie warto.
Oczywiście myślę też wtedy o mamie.
Aaach, mamusia naszej protagonistki i jej historia.
Prawdziwa perełka „Delirium”.
Podzielę się z Wami sekretem mego serca: w każdej
serii istnieje wątek, nad którym szczególnie uwielbiam się
pastwić. W „Zmierzchu” były to miliony monet i życie codzienne
Cullenów, w „Selekcji” - system kastowy Illei, w
„Intruzie”... cóż, właśnie uświadomiłam sobie, że w
„Intruzie” skupiałam się jedynie na tym, by jakoś przebrnąć
przez cotygodniową dawkę wszelakich patologii. Tak czy inaczej,
powyższy cytacik przedstawia mojego najnowszego konika. Ach, jakże
wyczekuję kolejnych rozdziałów tego dzieła!
Po zabiegu będę na zawsze bezpieczna i szczęśliwa. Wszyscy to mówią: lekarze, siostra oraz ciotka Carol. (…) Po zabiegu będę bezpieczna i wolna od bólu.
Kwestia korelacji zabieg – brak cierpienia to kolejny
bardzo problematyczny kamyczek do ogródka autorki, nad którym –
tak, zgadliście – pochylimy się w swoim czasie (wybaczcie; to
naprawdę nie moja wina, że dogłębna analiza tego rozdziału
równałaby się konieczności oficjalnego zamknięcia naszego nowego
bloga tuż po jego otwarciu).
Narratorka zdradza nam, że po zabiegu zostanie
sparowana z odpowiednim dla niej, wybranym przez specjalną komisję
chłopakiem. Nie poznajemy żadnych szczegółów dotyczących owego
procesu, ale dziewczyna zdradza nam, że często wyobraża sobie swój
elegancki ślub; jej marzenia nie obejmują jednak facjaty
anonimowego pana młodego.
Nie zawsze jednak życie było takie proste. W szkole mówili nam o dawnych, mrocznych czasach, kiedy ludzie nie zdawali sobie sprawy, jak poważną chorobą jest miłość. Przez długi czas postrzegano ją nawet jako coś dobrego, coś, na co czekało się z utęsknieniem. I to właśnie jedna z przyczyn, dla których miłość jest taka niebezpieczna:„zalęga się w umyśle tak, że człowiek nie jest w stanie jasno myśleć ani podejmować racjonalnych decyzji dotyczących własnego życia” (to symptom numer dwanaście wymieniony w rozdziale "Amor deliria nervosa" dwunastego wydania Księgi szczęścia, zdrowia i zadowolenia, czyli Księgi SZZ, jak ją w skrócie nazywamy).
Kochani, widzicie to pogrubienie? Tak, tak – to
właśnie stąd wziął się tytuł bloga ;) Wizja społeczeństwa,
które za dobrą monetę przyjmuje nagłe scharakteryzowanie miłości
jako stanu chorobowego ubawiła nas tak bardzo, iż postanowiłyśmy
uczcić ów koncept poprzez uczynienie go patronem naszych analiz.
A skoro przy tym jesteśmy – ponieważ ani ja, ani
Beige nie znamy łaciny (w moim przypadku rok obowiązkowych czytanek
na studiach niewiele zmienił w tej kwestii), a z oczywistych
względów nie do końca wierzymy internetowym translatorom – czy
któryś z naszych czytelników znających się na rzeczy byłby
łaskaw podpowiedzieć nam, czy owa nazwa choroby jest w ogóle
poprawna gramatycznie/leksykalnie? Będziemy bardzo wdzięczne.
Ludzie myśleli, że cierpią na coś innego – stres, problemy z sercem, niepokój, depresję, nadciśnienie, bezsenność, chorobę dwubiegunową – nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę w większości wypadków to symptomy amor deliria nervosa.
Oliver? Ludzkość nie jest taka głupia. Naprawdę –
nie jest. Potrafimy odróżnić stan przedzawałowy od motyli w
brzuchu. Bierzemy leki na nadciśnienie nawet wtedy, gdy nie mamy
swojej drugiej połówki pomarańczy. Jeżeli nie śpię całą noc,
zastanawiając się, jak mam spakować się w jedną walizkę na
kilkudniowy wyjazd za granicę, to jestem dziwnie przekonana, że nie
ma to nic wspólnego z żadnym z moich przystojnych kolegów z pracy.
Szczerze mówiąc, powyższy akapit jest dosyć obraźliwy –
wygląda na to, że zdaniem autorki jesteśmy tak ograniczeni jako
gatunek, że nie potrafimy odróżnić zauroczenia od depresji.
„Ejże” powie ktoś, „Maryboo, przecież o to
chodzi w dystopii. Wciskają młodym idiotyczną propagandę, żeby
stworzyć Modelowego Obywatela”. Macie rację, miałoby to sens.
Jest tylko jeden problem: z perspektywy lektury całej serii wyłania
się dosyć smutny wniosek, że ów akapit pisany był na serio, a
miłość to zdaniem autorki uczucie, które zmienia nas w zwierzątka
– zwierzątka urocze i fascynujące, ale jednocześnie cokolwiek
bezmyślne i zafiksowane wyłącznie na obiekcie uczuć.
I tu rodzi się kolejny, poważniejszy problem: czym tak
naprawdę jest „obiekt uczuć” w naszym nowym uniwersum YA?
Jak na serię poświęconą miłości, jej wielu
odcieniom i skomplikowanej naturze, sposób, w jaki portretowane jest
owo zjawisko momentami zahacza o parodię. Wspominałam już, że dla
Beige najbardziej kuriozalny jest naukowy aspekt amor deliria
nervosa; mnie osobiście wielokrotnie rozsierdzać będzie co
innego – fakt, iż Oliver najwyraźniej chce mieć ciasteczko i
zjeść ciasteczko, co w przypadku „Delirium” objawia się
swoistą schizofrenią, gdy w grę wchodzi zakres owej choroby.
Autorka przez większość czasu nie może się bowiem zdecydować,
czy „miłość” przed którą przestrzega Wielki Brat dotyczy
wyłącznie motyli w brzuchu, czy też całej gamy uczuć i emocji,
które można by podpiąć pod ten termin. Z powyższego cytatu można
by bowiem wysnuć wniosek, że autorka opisuje nam – ekhm, ekhm –
typowe objawy zakochania; czy jednak ktokolwiek z nas byłby w
stanie pomylić ciepłe uczucia, jakie żywi do swej babci, z
palpitacjami serca? Wątpliwe; z dalszej lektury będziemy zresztą
mogli wysnuć wniosek, że wszystkie tego rodzaju wstawki Sił
Wyższych odnoszą się wyłącznie do sfery uczuciowej zwanej eros.
I miałoby to to sens – gdyby nie wspomniane wcześniej
niezdecydowanie autorki, która uznała, że remedium powinno
eliminować każdą z czterech rodzajów miłości.
Jeżeli uważacie, że tego rodzaju galimatias prędzej
czy później sprawi, że cały koncept posypie się niczym domek z
kart – cóż, macie rację.
Niestety Stany Zjednoczone nie są jeszcze całkiem wolne od delirii.
Pamiętacie, jak śmialiśmy się z Cassoversum z jego
„monarchia w każdym kraju świata (poza Niemcami)”? Cóż, moi
drodzy, właśnie nadeszła wiekopomna chwila: czas przeprosić
Kierę. Tak, tak; co by nie mówić o Cass, była ona przynajmniej
konsekwentna w rozpirzaniu całego globu.
„Delirium”? Ogranicza się do Stanów. Nie, nie
chodzi mi o to, że akcja rozgrywa się w obrębie tego kraju; po
prostu w tym uniwersum nie istnieje nic poza USA. Co
bynajmniej nie oznacza, że reszta świata została pożarta przez
zombie; ze wskazówek rzucanych na przestrzeni poszczególnych tomów
wynika, że inne kraje po prostu... sobie istnieją. Oczywiście, jak
się przekonamy, oficjalna propaganda ukrywa tę informację –
problem polega jednak na tym, że oficjalna propaganda może wyprać
mózgi swoim obywatelom, ale owe kłamstwa mają się nijak do
faktycznego stanu rzeczy. A w tym przypadku „faktyczny stan rzeczy”
oznacza... no cóż... istnienie całej reszty globu.
Nie interesującego się tym, że Ameryka kompletnie
zamknęła swoje granice (i, jak się wkrótce dowiemy,
przeprowadziła masowe ludobójstwo w ramach tychże granic).
Nie przejmującego się zbytnio, że w ojczyźnie Wuja
Sama wszczepiają ludziom jakiś dziwaczny specyfik, który magicznie
pozwala im stać się pozbawionymi uczuć marionetkami.
Nie wnikającego, jak to w ogóle jest możliwe – i
czy przypadkiem nie łamie praw człowieka.
...Aha.
Wiecie co? Ten pomysł jest tak niesamowicie idiotyczny,
że trudno nawet wymyślić jakiekolwiek uzasadnienie dla jego
istnienia; z której strony by na to nie patrzeć, z jakiejkolwiek
perspektywy nie analizować, ta idea nigdy nie przestanie być
debilna. Tu właściwie nawet ciężko o jakikolwiek komentarz;
istnieją wizje tak głupie, że po prostu nie da się ich
rozpatrywać pod kątem logiki.
Jeszcze raz, kochani, aby ta myśl w pełni wsiąkła w
wasze serca i umysły: USA zamknęło granice i zaczęło szprycować
naród jakimś serum nowej generacji (to jest, dopiero po tym, gdy
pozbyli się tej części narodu, która owego pomysłu nie
zaaprobowała), na co reszta świata wzruszyła ramionami i
stwierdziła: no trudno, w takim układzie następna ceremonia
rozdania Oscarów odbędzie się w Bangladeszu.
A nie mówiłam, że będzie wesoło?
Dopóki remedium nie zostanie udoskonalone, dopóki zabieg nie będzie bezpieczny również przed osiemnastym rokiem życia, nie możemy spać spokojnie. Niewidzialna choroba wciąż krąży w pobliżu, oplata wokół nas swoje macki, dusi.
Ale przecież wyżej mówiłaś... A zresztą, co ja się
będę produkować; Beige wyjaśni wam znacznie lepiej, na czym
polega problem z tym konceptem.
Nasza bezimienna narratorka opowiada nam, że widziała
w życiu wiele osób, które wolały popełnić samobójstwo, niż
poddać się zabiegowi; pewna dziewczyna rzuciła się z dachu
laboratorium, a jej martwe ciało pokazywano w telewizji jako
przestrogę przed delirią.
Oczywiście, że się denerwuję. Zastanawiam się, czy będzie bolało. Chciałabym mieć to już za sobą. Tak trudno tu o cierpliwe wyczekiwanie. Tak trudno się nie bać, gdy choroba wciąż stanowi zagrożenie. Wprawdzie deliria nigdy mnie nie dotknęła, jednak martwię się.
Nie dziwię ci się; ja też bym się bała, gdybym
nawet nie wiedziała, na czym, do cholery, właściwie polega ta
straszna choroba. Pocieszę cię jednak, żabko; niezależnie
od tego, jak bardzo martwi cię twoja obecna sytuacja, zawsze możesz
pocieszać się tym, że analizatorki (a zwłaszcza ta nie będąca
nogą z przedmiotów ścisłych) są skonfundowane znacznie bardziej
niż ty.
Podobno dawniej miłość doprowadzała ludzi do szaleństwa. Czy nie jest to wystarczający powód do niepokoju? Księga SZZ przytacza także historie ludzi, którzy zmarli z powodu utraconej lub nigdy niezaznanej miłości, co chyba jest w tym wszystkim najgorsze.
I znów: to byłby naprawdę fajny kawałek propagandy,
gdybym nie miała powodów, by podejrzewać, że Oliver napisała to
jak najbardziej serio.
Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy go omija.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
rozpoczyna się właściwa akcja powieści.
Zostańcie z nami!
Maryboo
Czuję się zaatakowana przez długość rozdziału.
OdpowiedzUsuńO tym tworze usłyszałam gdy moja koleżanka opowiadała jaki to on cudowny. Twór literatury, działo wszech czasów... No ale to fanka Maxona, więc jestem gotowa na analizę życia
Małę a głupie
Rozdziały są tu dzielone cokolwiek bez ładu i składu, trzeba niestety przywyknąć ;)
UsuńTo wszystko? To jest cały rozdział? Toż to na ulotkę nie starczy :<
OdpowiedzUsuńLeszy
Rozdziały są w tej serii bardzo różnej długości, trzeba do tego przywyknąć ;)
UsuńI już widać, że dzieło będzie kwikaśne. Nawet pomysły Cass były mniej debilne. No i kurcze, czy w tym uniwersum ludzie zmutowali, że przechodzą zakochanie jak wściekliznę?😀 I czy protagonistki nie przeraża wizja zeswatania z zupełnie obcym facetem, nie zastanawia się, czy będą mieli wspólne zainteresowania,whatever? Poza tym "ludzi, którzy zmarli z powodu utraconej lub nigdy niezaznanej miłości". Jak dla mnie to ogromne uproszczenie. Takie przypadki to IMHO bardziej w romansidłach i w "Romeo i Julii". Na śmierć z powodów "psychicznych" składa się bardzo wiele czynników,np depresja, ogromna tęsknota. BTW, czy w tym uniwersum potrzeby seksualne też są uznawane za złe, chore, przydatne tylko do prokreacji,a poza tym - won?
OdpowiedzUsuńPsst... Romeo i Julia to ulubiona książka boChaterki...
UsuńLeszy
pewnie dlatego, że pokazuje do jakich nieszczęść może doprowadzić zakochanie! W tym uniwersum to pewnie literatura faktu :P
Usuńrose29
Elo - co do seksu i wyswatania z nieznajomym - przekonacie się wkrótce ;)
UsuńA "Romeo i Julia" faktycznie są w "Delirium" obecni, przy czym wątek dotyczący tego dzieła ostatecznie potwierdził moje przypuszczenia, że w Oliverversum byłabym czarnym charakterem.
Maryboo, czyżby Tobie "Romeo i Julia" też nie przypadł do gustu? ;)
UsuńLeszy
Tu nie chodzi o kwestię lubienia (ja tam lubię Szekspira), a interpretacji ;)
UsuńMaryboo, też lubię Szekspira (zwłaszcza Makbeta), tylko nigdy nie mogłam dojść do porozumienia z nauczycielami. Zawsze twierdzili, że Romeo i Julia to piękna historia miłosna, etc, etc, a ja uparcie twierdziłam, że tragiczna opowieść o tym, jak z powodu zauroczenia dwójki młokosów zginęła połowa ich rodów :<
UsuńLeszy
@Leszy - ja podobnie, ale miałam bardziej wyrozumiałe polonistki, zarówno w gimnazjum, jak i w liceum. Jakoś nigdy nie uciszano mnie za interpretację, a w liceum nawet się ze mną zgodzono. :D
UsuńChwila: chcecie powiedzieć, że to jako historia miłości, to to jest oficjalna interpretacja? Bo wiem, że każda powieść YA tak to przedstawia, ale ja tu widzę bardziej komedię pomyłek... To znaczy tłumaczenie szkolne owszem zwracało uwagę na to, że to jest romans, ale chyba bardziej jednak na taką bezsensowną niechęć do siebie tych rodów...
UsuńZależy, moja siostra już miała w notatkach z zajęć w gimnazjum, że Szekspir ukazuje tutaj wielką miłość. Więc niestety TAK, niektórzy wciskają tę mylną interpretację.
UsuńJa też miałam tłumaczone wielokrotnie, że och, ach, wielka miłość na wieki, piękne opisy miłości, tralalala, ojejku jej :<<
UsuńOgólnie bardziej zwracano mi uwagę na tragizm ich Wielkiej Miłości niż cokolwiek innego, ale chyba nie wszędzie tak jest.
Chociaż może to tylko moja nauczycielka z gimnazjum tak to widziała, i każdą negatywną uwagę na Romea czy Julię zbywała, że niby nie rozumiemy lektury :<
Leszy
Generalnie zauważyłam tendencję, że to się częściej wpycha jako historię wielkiej miłości w gimnazjum...
UsuńTo znaczy mogę się zgodzić że jakaś miłość (bardziej zakochanie) tam była, że to skończyło się tragicznie, ale zdecydowanie nie Wielka Miłość. Jestem święcie przekonana, że głównym powodem ich wzajemnego zainteresowania była ta niedostępność. Więcej. Ta sztuka została w pewien sposób wyśmiana już nie raz, żeby nie szukać daleko "Zemsta" Aleksandra Fredro.
UsuńMi też wciskali Wielkom Miłoźdź, ale z uwzględnieniem głupoty bohaterów. A przy scenie balkonowej nawet było coś o tym, że Romeo wcale nie myślał, a Julia trochę...
UsuńJa już w wieku 14 lat, a na tamtym etapie byłam osobą znacznie bardziej romantyczną niż obecnie, myślałam sobie że no halo, czy oni nie znają się jakby kilku dni? Czy oni w ogóle cokolwiek o sobie wiedzą? (Tu wstawcie sobie mema z Elsą mówiącą "You can't marry someone you just met") Obecnie to myślę raczej o tym że gdyby przeżyli, maksymalnie po 4 latach fenyloetyloamina przestałaby działać i wtedy okazałoby się, że Julia nie jest słońcem, a Romeo nie jest cudem...
Ew. za miesiąc okazałoby się, że Julia i Rozalina mają kolejną kuzynkę, jeszcze cudniejszą. :p
UsuńA to już swoją drogą, skoro on taki kochliwy. :p
UsuńMimo wszystko, ten związek w był oparty tylko na hormonach i tym że zakazany owoc smakuje najlepiej, więc i nawet kuzynka niepotrzebna...
Pierwszy rozdział i już mnie jasny szlag trafił. Dzięki aŁtorko, zaakceptowałam, że mam depresję i dwubiegunówkę, teraz okazuje się, że to tylko sprytne naukowe nazwy na MIŁOŹDŹ. Noż cholera. Jeśli to są jej poglądy, a nie element dystopijnej narracji, to jest to naprawdę obrzydliwe podejście do osób zmagających się z tymi chorobami.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak sobie w tej rzeczywistości radzą osoby lgbt? Też szpryca i hetero połówka? Brzmi okropnie i niepokojąco realistycznie ://
W każdym razie, dziewczyny, szacunek wielki za zmaganie się z tym koszmarkiem. Jesteście wspaniałe ��
Nie czytałam książki, ale mam dziwne podejrzenia, że aŁtorka nawet nie pomyślała o osobach LGBT, gdy obmyślała główny koncept serii.
UsuńWątek osób homoseksualnych pojawia się w serii, aczkolwiek jest on poruszany właściwie tylko w kontekście tego, jak Siły Wyższe poradziły sobie z tego rodzaju "przeszkodą" (no, mamy jeszcze pewien mikro-podtekst w kolejnych tomach w związku z pewnymi bohaterami, ale tu trzeba już wpatrywać się przez lupę). Z góry ostrzegam, nie nastawiajcie się na żadne dłuższe wzmianki.
UsuńPowiem szczerze - trochę mi smutno, bo książka ewidentnie zapowiada się na zaprzepaszczenie tematu, a mogłaby być dobra, gdyby ograniczyć postrzeganie "miłości" właśnie do zakochania, a jako "negatywne efekty" przedstawić nie śmieszne "czuję motylki w brzuchu", a szereg całkiem sensownych zarzutów związanych nie tyle z miłością, co właśnie obsesyjnym zakochaniem i popędem seksualnym - stalking, przestępstwa na tle seksualnym (zwłaszcza te dokonywane na byłych czy obecnych partnerkach/partnerach), pewnego rodzaju uzależnienie zakochanego od drugiej osoby (która nie zawsze może okazywać się ideałem), to, że po początkowych fazach zakochanie mija, czy też przykłady ludzi, którzy usilnie dążą do związków (nawet patologicznych) z obawy przed dorastaniem i samodzielnością... przykłady można mnożyć, każdy prawnik zajmujący się sprawami rodzinnymi poda pewnie sto przykładów zaczynających się od zaślepienia partnerem/partnerką, a kończących się cokolwiek kiepsko.
OdpowiedzUsuńLudzi, którzy nie zakochują się też jest w społeczeństwie trochę, osobiście byłam zakochana raz, w wieku szesnastu lat, i z perspektywy czasu wolałabym nie XD Wyszło z tego głównie kilka kompromitujących (dla szesnastolatki) sytuacji, a znam takie, które zakochanie przepłaciły nastoletnią ciążą, szybkim ślubem i potem koszmarnym związkiem.
Sądzę, że sam pomysł ma potencjał, ale wymagałby (jak mówisz) jakiegoś wysiłku poza radosnym "siadam i piszem!"
Usuńrose29
Arano - na (między innymi) ten temat to ja zamierzam w swoim czasie Was uszczęśliwić kolejnym długaśnym esejem ;)
UsuńNa początek sprawdziłam sobie, ile aŁtorka ma lat. W tym roku kończy 35. "Delirium" wydała 6 lat temu, więc możemy uznać, że jak zaczęła to pisać, była jeszcze w miarę młoda (choć na standardy YA to jedną nogą w grobie). Mimo to NIE WIERZĘ, że nigdy nie spotkała nikogo, kto marudził, jak to lepiej było za poprzedniego prezydenta czy cuś, a - jak pisze Maryboo - w tym świecie nadal funkcjonują ludzie, którzy pamiętają czasy, gdy miłości nie uznawano za chorobę. I co? Nikt nie marudzi, jakie to było lepsze? Nawet pod nosem, skoro za głośne gadanie można oberwać? Nierealne. Inna sprawa, że odnoszę wrażenie, że dla każdej ałtorki wszystko, co trwa kilkadziesiąt lat to szmat czasu, nie patrzą na pokolenia - a przecież z ich punktu widzenia nawet sto lat to jest stosunkowo niewiele i opowieści o tym, jak te sto lat temu było, są dosyć żywe (mówię z doświadczenia rodzinnego). Nie da się zapomnieć i pogodzić ze wszystkim tak szybko, 167 to imo powinno być absolutne minimum, jeśli chodzi o posunięcie akcji do przodu. No ale Oliver chyba pomyślała, że jak kopnie fabułę dalej, będzie musiała wymyślić jakąś hiper technologię, a tego nie umie - czyli w przeciwieństwie do Cass miałaby jakąś świadomość, z czym wiąże się odległa przyszłość w tforze. Co jakoś się chyba łączy z tymi miernymi próbami zarysowania świata przedstawionego.
OdpowiedzUsuńTa osiemnastka też mnie zresztą dziwi. W USA tym "legalnym" wiekiem jest w końcu dwadzieścia jeden, więc skąd osiemnastka? To chyba po to, żeby nie wylądować w kategorii New Adult obok "Hopeless" i jemu podobnych.
A co do USA jako centrum świata... Well, przecież wszystkie dystopie istnieją tylko w USA. ;) Oliver brała chyba przykład z Collins i Roth, tylko że Katniss żyła w państwie utrzymującym społeczeństwo w stanie totalnego ogłupienia (a ja kocham poszukiwać IŚ-owych ficzków o Europie, to dopiero popis kreatywności), a Tris w jakimś dziwnym tworze, gdzie w ogóle trudno o pojęcie na temat świata. Tu, jak zorientowałam się z wiki, życie - poza tą nieszczęsną amor coś tam łacina wow - toczy się podobnie do naszego. Zero sensu.
Niemniej, muszę przyznać, że ten zabieg z cytatami z Księgi SZZ (?; ależ mnie ta nazwa bawi) jest całkiem fajny i mi się podoba.
Czekam niecierpliwie na przyszły tydzień i powodzenia z analizowaniem tego potworka, zapowiada się niezła zabawa!
Ps.: Czytałam pod poprzednią notką, że macie w planach, o ile się uda, zanalizować całą trylogię. Czy wliczacie do tych planów również "Delirium: Opowiadania"? O ile się orientuję, jedno z nich poświęcono nawet mamusi bohaterki :D
A i owszem, opowiadania też mamy w planie ;) To o mamusi jest moim ulubionym!
Usuń"Księga", ma w oryginale fajniejszy akronim, bo 'Shh' - nie wiem, czy tu tłumaczka dążyła do podobnego efektu (choć my powiedzielibyśmy chyba raczej 'Cii'), czy też nie zauważyła oryginalnego żartu (lub też zauważyła, ale nie chciało jej się kombinować).
A co do technologii - Oliver sama sobie wymyśliła taką ładną wymówkę, dlaczego cały ten świat mógłby nadal pozostawać w tyle w kwestii wszelakich nowinek technicznych, że doprawdy nie wiem, czemu już nie machnęła tej setki z przodu.
Yay! Najbardziej zawsze lubię takie łatki do kanonu, autorzy się na nich najczęściej pięknie wywalają. :D
UsuńW sumie, na upartego, po polsku "Szz" też daje radę, choć "Cii" niewątpliwie byłoby adekwatniejsze (ale i trudniejsze do przetłumaczenia, o ile w ogóle możliwe). Tak czy inaczej, księga to na razie moim zdaniem najciekawszy element świata przedstawionego. :P
Cóż, kto zrozumie ałtorki? Może chciała się wyróżnić spośród reszty, które skaczą ta daleko w przyszłość?
To nie ma sensu! To tak bardzo nie ma sensu! Nawet nie wiem od czego zacząć.
OdpowiedzUsuńMiłość czują przecież małe dzieci - do rodziców, opiekunów, rodzeństwa itd. Ta skretyniała bohaterka jest "dotknięta chorobą" niemal od urodzenia, skoro zabieg przejdzie dopiero po 18 urodzinach. Chyba, że aŁtorce chodzi jedynie o zakochanie, ale co wtedy z tymi czterema rodzajami miłości? Przecież każda osoba po takim zabiegu będzie mieć poczucie straty. Nie wiem jaką by musieli mieć propagandę, żeby nie doszło do buntu.
Naprawdę tylko "sześćdziesiąt cztery lata, od kiedy prezydent i Konsorcjum zaklasyfikowali miłość jako chorobę, i czterdzieści trzy, od kiedy naukowcy udoskonalili sposób jej leczenia". Jeśli tak, to własnie powinny trwać te wszystkie bunty, zamieszki, masowe ucieczki ze stanów i inne takie. Zwłaszcza po masowych mordach! A już na pewno przedstawiona wizja miłości nie ma racji bytu, jeśli to tylko 64 lata. Chyba, że wymordowali wszystkich starszych obywateli...
I na zakończenie: "Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy go omija." to nie ma sensu tak bardzo, że aż boli! To jest jakiś bełkot, to gwałt na logice! Nie będę się doszukiwać logiki.
A co do tego, że inne kraje nie zareagowały na to co dzieje się w stanach. Autorka pewnie nie wie, że na świecie są inne kraje - to jedyne wyjaśnienie.
Uff. Skończyłam. DzieUo zapowiada się cudownie bezsensowne. Oszaleję z frustracji nim dojdziemy do połowy pierwszego tomu.
Trzymam kciuki dziewczyny!
rose29
Co do innych krajów: z dowolnej analizy YA dostępnej na blogach (czemu zawsze pada na amerykańskie autorki? Inne się tak nie kompromitują?) można wysnuć wniosek, że pojęcie tych pań o świecie jest na poziomie słynnej już frazy "England is my city". :D
UsuńMeyer nie wiedziała nawet, że w jej własnym kraju istnieją różne strefy klimatyczne. Po czymś takim uwierzę we wszystko.
UsuńStany zajmują stosunkowo dużą część kontynentu. Jest to też młode państwo. Jest tam inaczej niż w usianej starszymi krajami Europie. Może ma to jakiś wpływ na to jak rzeczywistość odbierają aŁtorki takich bzdurnych książek.
rose29
Może tak, choć ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy tam po prostu wydanie książki nie jest łatwiejsze? Jak spojrzeć np. na wydawnictwa Vanity Press w Polsce to wydają one śmieci nie lepsze od 90% YA zza oceanu.
Usuń"Miłość czują przecież małe dzieci - do rodziców, opiekunów, rodzeństwa itd. Ta skretyniała bohaterka jest "dotknięta chorobą" niemal od urodzenia, skoro zabieg przejdzie dopiero po 18 urodzinach. Chyba, że aŁtorce chodzi jedynie o zakochanie, ale co wtedy z tymi czterema rodzajami miłości?"
UsuńTo bardzo, bardzo dobre pytanie. Tak dobre, że spędzimy resztę analiz, próbując znaleźć na nie odpowiedź.
Okej, cały ten pomysł z uznaniem miłości za chorobę jest bardzo fajny, zapowiada się niezłe sci-fi, ale... No właśnie.
OdpowiedzUsuńCały świat serio nie zainteresował się masowym ludobójstwem i odpierniczaniem szajsu przez USA? Znaczy, ja rozumiem, USA ma swoje odpały, ale jestem przekonana, że Unia Europejska na 100% zainteresowałaby się tematem i wysyłała w granice Hameryki jakichś swoich posłańców. A gdyby ci nie wrócili, wkroczonoby tam z armią.
No ale my tu mamy do czynienia z utworem zaprzepaszczonym, więc nie powinnam doszukiwać się logiki i zachowań realnych.
A i tak to zrobię!
Wydaje mi się, że całe to gadanie o kalectwie itp., którego można nabawić się przez przedwczesną operację, jest związane z tym, że organizm człowieka rozwija się w pełni po osiągnięciu dwudziestego pierwszego roku życia (pomińmy, że w książce jak i na świecie - nie wszędzie oczywiście - pełnoletność osiąga się w wieku osiemnastu lat) i zwyczannie jest on gotowy i na tyle silny, by przyjąć specyfik i nie nabawić się od niego dziwnych, prawdopodobnie wziętych z dupy chorób. To tylko takie moje gdybanie, próba wyjaśnienia niewyjaśnionego.
I teraz zostało mi czekać długi tydzień na kolejną analizę... .-.
Ale, no właśnie - po dwudziestce. I teraz gdybaj tu, panie, dlaczego zabieg jest przeprowadzany w osiemnaste urodziny...(może Oliver usłyszała, że w krajach europejskich człowiek oficjalnie staje się wtedy dorosły i nam pozazdrościła?)
UsuńUhuhuhu, cytaty Przydupasa będą rozpoczynać każdy rozdział? Na razie nie wiem, co skomentować, bo tekstu tylko kawałek, a całej książki nie czytałam. Ogólnie, to dobrze, że wracacie :)
OdpowiedzUsuńCytaty - tak. Przydupasa - nie zawsze ;)
UsuńAż się zaczęłam zastanawiać: właściwie co musi wyróżniać fragment, żeby było prologiem, a nie rozdziałem pierwszym?
OdpowiedzUsuńCo do izolacjonizmu, to tak mi w sumie przyszła Korea Północna do głowy. Czy ona obchodziłaby kogokolwiek, gdyby nie miała broni nuklearnej?
Poza tym, mam wrażenie, że tak naprawdę, to jak na razie, widzę problem głównie w bardzo patetycznym stylu, jakim to jest napisane.
Cóż, według najprostszej definicji, prolog zazwyczaj zawiera relację/scenę poprzedzającą wydarzenia utworu, monolog wewnętrzny bohaterki, w którym przybliża nam świat przedstawiony, skoro składa się na cały osobny rozdział, a nie stanowi wstęp do jakichś wydarzeń, jak np. badania, jest modelowym przykładem prologu, znacznie bardziej wydarzonym niż choćby te nieszczęsne prologi Meyerowej.
UsuńA Korea Północna wydaje mi się trochę nieadekwatnym przykładem. Gdyby TERAZ odciąć od świata USA i urządzić tam masowe ludobójstwo to to z pewnością obeszłoby mnóstwo osób.
Ale z pewnością nie z miłości, współczucia czy innego altruizmu. Dlatego mi jest dość łatwo wyobrazić sobie sytuację w której to o USA, reszta świata mówi "Jakie tam straszne rzeczy się dzieją. Jak to dobrze, że to daleko od nas" albo "Jacy biedni ludzie, szkoda że nie możemy im pomóc, bo mamy własne problemy". Ewentualnie Meksyk i Kanadę wkurzających się na tych dzikusów i obcych co przyjeżdżają i uczciwym obywatelom kradną pracę.
UsuńCóż, Meksyk i Kanada, jak się wkrótce przekonamy, z pewnych powodów nie bardzo mają się na kogo wkurzać. Ogólnie rzecz biorąc kwestia USA - reszta świata wygląda w tej powieści...dosyć specyficznie.
UsuńDziwi mnie podejście bohaterki do miłości. Ok, ja też nie byłam nigdy zakochana a jedyne zauroczenie dotyczyło fikcyjnej postaci, ale nie uważam zakochanych za chorych. Nie wiem, może to zachowanie wynika z jakiejś traumy? Jest skutkiem propagandy i silnego strachu dotyczącego jakiegoś realnego wydarzenia? To znaczy wiem, że nie, ale staram się jakoś to przełknąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Teri
Akurat stosunek narratorki do miłości jest jedną z bardziej sensownych rzeczy w tej powieści - nie, żeby cokolwiek mającego sens miało szansę dłużej przeżyć w tym uniwersum.
UsuńCo do łacińskiej nazwy:
OdpowiedzUsuńAmor - to miłość w mianowniku lub wołaczu
Deliria - urojenie/majaczenie, liczba mnoga, mianownik, biernik lub wołacz
Nervosa - muskularny, silny (z czego się orientuję, chodzi tu o siłę fizyczną). Mianownik/wołacz (na upartego też narzędnik/miejscownik) liczby pojedyńczej rodzaju żeńskiego, lub tak samo jak ze słowem "deliria".
Czyli mamy tu "o, miłości! Muskularne majaki".
Polecam się, kocham tłumaczyć rzeczy na łacinę i z łaciny, braki w wiedzy (po roku uczęszczania na łacinę przez godzinę w tygodniu świata nie podbiję) nadrabiam riserczem. I tak oto bez szczególnie dobrej znajomości łaciny mogę tworzyć memy!
Arrgh, kwestie polityczne mnie w tym momencie dobiły. I po co ja w celach riserczowych zgłębiam szczegółowo reakcje świata na fikanie różnych przywódców politycznych, po co ja czytam o historycznych rzeczach tego typu, po co zgłębiam się w kwestie prawa i organizacji międzynarodowych, skoro mogę uznać że wszyscy mieli to gdzieś?!
Okej, wszyscy kryptohetardzi na tym blogu. Wyobraźcie sobie że Alfredowi totalnie odwala, Artur nie przychodzi się powywyższać, Ludwig nie zaczyna na nich wrzeszczeć, a Iwan nie zmusza połowy Europy do stania się z nim jednością.
Noo, chyba że w momencie gdy kot ogłupiał, koreańskie i chińskie myszy zaczęły harcować i wszyscy byli zbyt zajęci Trzecią Wojną Światową by przejąć się tym, co robi Murika.
Rilmar - no właśnie to 'nervosa' nie dawało mi spokoju, bo wszystkie możliwe słowniki i translatory wyrzucały mi coś w tym stylu :D Jestem pewna, że Oliver chciała po prostu przerobić sobie słowo 'nervous' na łacinę, ale najwyraźniej nie pykło (sama choroba, jeśli wierzyć Delirium Wiki, powinna brzmieć po angielsku 'Love Delirium Nervous', co, jeśli chcecie znać moje zdanie, nadal brzmi dość głupio). Dziękuję za pomoc!
UsuńMnie się kojarzy z taką nazwą jak 'anorexia nervosa', tylko Oliver nie wzięła pod uwagę, że amor i delirium to nie ten rodzaj i przypadek i dorzucenie 'a' na końcu nie sprawi, że będzie się zgadzać. Już lepiej byłoby zostawić samo 'delirium amoris'.
UsuńAlbo nie kombinować z łaciną jak nie umie po łacinie i zostawić jakąś "miłosną nerwicę" czy coś.
UsuńAle łacina brzmi naukowo! Jak to tak nie po łacinie. :P
UsuńW którejś książeczynie AłtorKasi była pani weterynarz wpisująca w kartę choroby randomowe łacińskie słowa, mam wrażenie, że tu zachodzi podobna relacja :p poza tym, łacina jest cool. Rzucasz takim "pedicabo et irrumabo" i od razu szacun na czytelniczek i +1000 do aesthetic moodboards na tumblrze ;d
Usuń"nervosa" znaczy w sumie to samo co słowo "nervous", to łaciński mianownik rodzaju żeńskiego od słowa "nervoso". "Nervosa" to przymiotnik w medycynie stosowany najczęściej przy takich chorobach jak anoreksja czy bulimia, dla zaznaczenia, że chodzi o zaburzenia odżywiania/apetytu itp. "na tle psychicznym", w odróżnieniu od podobnym zaburzeń mających jednak inne podłoże(np. jadłowstręt przy wściekliźnie).
UsuńJa mam głupie wrażenie, że autorka chciała coś, co brzmi jak "anorexia nervosa" (co w angielskim jest pełną wersją nazwy tej choroby). Tylko że słowo "anorexia" to słowo rodzaju żeńskiego w mianowniku, rzeczownik powstały od "an" (bez) i "orexis" (apetytu). Deliria to natomiast liczba mnoga od "delirium" (rodzaj nijaki).
A "amor" to nie tylko rzeczownik, to także pierwsza osoba strony biernej czasu teraźniejszego, trybu oznajmującego od słowa "kochać" (amo). Znaczy nie, aby coś to tłumaczyło.
^musiałam to po prostu napisać, bo mam maturę z łaciny.
UsuńPrzez wasz aż wyjęłam moje notatki z psychiatrii, mimo że rok akademicki zaczyna się dopiero jutro. :<
UsuńDelirium (po polsku majaczenie) to konkretna jednostka chorobowa, a dokładnie to halucynacja wzrokowa (a więc delirium alkoholowe to te sławne białe myszki). To NIE są objawy opisywane przez autorkę, która chyba uważała, że delirium to coś w rodzaju zespołu odstawiennego? (To znaczy tak, delirium alkoholowe występuje podczas odstawienia alkoholu, ale na bora, to nie jest to samo). A więc według tej magicznej odciętej od świata Ameryki miłość nie dość, że wywołuje nadciśnienie, to jeszcze powoduje halucynacje wzrokowe (ciekawe czego? zwiduje ci się rycerz na białym hors?). I jeszcze ta choroba dwubiegunowa, nieno, serio, niech autorka idzie się pierdzielnąć w łeb czymś ciężkim, a zostawi do cholery terminy psychiatryczne, które tak pięknie jej uromantyczniają papierowe opko. Nic mnie tak nie wkurza jak używanie psychiatrii jako ładnego ozdobnika do swoich durnych wypocin.
(Also, też sądzę, że to nervosa to od anoreksji, chociaż dziwne, bo w englishu mają neurosis, a wiec mniej podobne niż nasza nerwica).
-N
Czyli... ludzie którzy DOZNALI miłości (bo tak by wynikało z tego fragmentu?) mają objawy ODSTAWIENIA? Jak to działa??
UsuńCo ciekawe, takie 'fizyczne' objawy zakochania są bardzo popularne w literaturze antycznej, tu Medea a Argonautykach Apolloniosa: Thrice she made the attempt and thrice she checked herself, the fourth time she fell on her bed face downward, writhing in pain. [...]And suddenly as she was in the midst of her tears [...] having torn her cheeks on each side" albo Fedra u Eurypidesa: "She lies afflicted, they say, in a bed of sickness and keeps indoors, with fine-spun cloths covering her blond head. And I hear that for three days now, her mouth taking no food, she has kept her body pure of Demeter's grain, wishing because of some secret grief to ground her life's craft in the unhappy journey's-end of death." U elegików rzymskich w ogóle ciążyło przekonanie, że jak kochanek/kochanka pod wpływem uczucia nie wygląda na ciężko chorego, to znaczy, że udaje. Np Owidiusz się skarżył, że jego panna jest przekonana, że nic do niej nie czuje, bo wygląda za zdrowo...
Znaczy, pomysł jest, tylko wykonanie :p
A na tę depresję i dwubiegunówkę to mnie krew zalewa :////
Mam wrażenie, że autorka próbowała stworzyć własną jednostkę chorobową w stylu "miłość majaczeniowo-nerwicowa", wzorując się na innych zaburzeniach psychiatrycznych, typu wspomnianego majaczenia drżennego czy jadłowstrętu psychicznego (co zgadzałoby się mniej więcej z angielskim tłumaczeniem, które podała Maryboo). Wzięła więc przepuściła "miłość" przez translator google, dodała majaczenie po łacinie, dokopała się do anoreksji i voila :P
UsuńZ tym że, jak już przedmówcy pisali, trochę to się komplikuje w przypadkach języków fleksyjnych:
"Amor" to Nom. rodzaj męski, więc słowa nań opisujące powinny zgadzać się w przypadku i rodzaju.
"Delirium" - nie będę powtarzać po przedmówcach, dodam tylko, że w łacinie istnieje taki przymiotnik jak delirus, który pochodzi od tego samego tematu, co na upartego można by tłumaczyć jako "majaczeniowy" (i właśnie w tej formie pasowałby do amor).
"Nervosa" - przymiotnik "nervosus" w r. żeńskim; używa się go w znaczeniu "nerwowy" (np. układ nerwowy) lub właśnie psychiczny - zastanawiam się, czy akceptowalnym tłumaczeniem nie byłoby jednak "nerwicowy".
W ten sposób, podążając za rozumowaniem autorki, otrzymalibyśmy miłość jako stan wywołujący zarówno zaburzenia świadomości w pakiecie z objawami psychotycznymi (omamy, urojenia, te sprawy) jak i wszelakie zaburzenia lękowe. Dystopia jak ta lala :P I gdyby opisać to w ten sposób, to nikt nie chciałby takiego cholerstwa.
Btw, to mój pierwszy komentarz do Waszej twórczości, więc, podsumowując zbiorczo - kawał dobrej roboty, dziewczyny, oby święty Wen czuwał nad Wami i zapewniał Wam zdrowie, bo przy takiej dawce absurdów definitywnie się przyda. A i nie zdawałam sobie sprawy, jak czekałam na Was przez całe wakacje, dopóki nie ujrzałam "Paulo Coelho (tłum. Eikko Przydupas)" i nie parsknęłam śmiechem. Na poły dowcipnie, na poły melancholijnie, good job :D
BlueStocking
Wszyscy jesteście za mądrzy na tę serię, ot co. Serdecznie dziękuję za pomoc!
Usuńhttp://www.filmweb.pl/Equilibrium
OdpowiedzUsuńlalalala, zgłaszam plagiat :D (nie wasz, tylko ałtorki oczywiście)
A.
Myślę, że i więcej by tego się znalazło... Ale naprawdę - to, że pomysł jest niezbyt oryginalny, nie jest tym, co dyskwalifikuje tę książkę (dyskwalifikuje ją cała reszta).
UsuńPrzy tym wątku można mieć flashbacki z Dragon Age (rytuał wyciszenia) czy Wiedźmina (mutacje), a to tylko rzeczy, które pierwsze przychodzą na myśl, jakby poszukać, okaże się pewnie, że jest tego na pęczki.
UsuńTylko rytuał Wyciszenia, miał bardzo jasne konsekwencje: odcinamy cię od Pustki, zostajesz robotem. I to nie tak, że wyciszano wszystkich jak leci, tylko magów (już za samo to uważanych za niebezpiecznych) niezdolnych do radzenia sobie z mocą, nieposłusznych regułom zakonu i podpisujących pakty z demonami. I nie dlatego, że "Uczucia są chorobą" tylko jako karę za sprzeciwianie się zakonowi.
UsuńWyciszenie nie tylko za karę, ale też, ponieważ emocje były niebezpieczne z racji przyciągania demonów będących wiecznym zagrożeniem z pakietu magicznego
UsuńWyciszenie jako sposób dyscyplinarny i zabezpieczenie przed opętaniem
(Pisze dotąd cichy czytelnik, bo ze wszystkiego umie wypowiedziec się tylko na temat DA)
Miliamin
A, miałam napisać coś o RP!
OdpowiedzUsuńNa razie mamy półtora trupa. Z powodu trupa moja Mary Sue postanowiła poprosić o pozwolenie na noszenie broni - tylko po to, aby sprawdzić, czy ktoś jej da broń, którą mogłaby spokojnie nosić w pałacu, akurat pod nosami "księciów". Dostała sztylet. Nie wiem, czemu sztylet, ale chyba oficjalnie mogłabym nie naginając logiki zabić co najmniej jednego członka rodziny królewskiej.
Poza tym teraz mamy zajęcia z florystyki, w szklarni. W sukienkach koktajlowych. Po co? W sumie nie wiem, ale jako że mam złe wspomnienia z botaniki, moja Mary jest znudzona.
Po co Ci sztylet, wystarczy obicie fotela...
UsuńJest jakiś głębszy powód dla którego władza USA uznaje miłość za chorobę?
OdpowiedzUsuńPoza tym co prawda w YA dwadzieścia kilka lat to już praktycznie jedną nogą w grobie, ale jednocześnie można by ten zabieg dać w takim wieku, żeby to miało ręce i nogi.(Uprzedza, że nie czytała książki, ewentualne podobieństwa są przypadkowe) Na przykład młoda dziewczyna przesiąknięta propagandą nie może się doczekać swojego zabiegu, bo chce być "zdrowa". Lecz pewnego dnia idąc po bułki wpada na chłopaka, który wpada jej w oko. Gdy wraca do domu kombinuje jak by tu go znowu spotkać i zagadać. Całkowitym przypadkiem kolejnego dnia ponownie go spotyka (tym razem w kolejce po mięso). Pojawia się między nimi uczucie, okazuje się, że chłopak to jej trulof. Dziewczyna jest rozdarta, z jednej strony taaak kocha trulofa, ale z drugiej miłość to taaaka straszna choroba. Dziewczyna po długich rozmyślaniach (podczas których namiętnie cytuje Eikko Przydupasa) postanawia działać. W jakiś dowolny sposób sprawia, że amerykanie znowu postrzegają miłość jako coś normalnego. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie, koniec.
~PoProstuAlicja
"Jest jakiś głębszy powód dla którego władza USA uznaje miłość za chorobę?"
UsuńSpoiler alert: w zasadzie to nie.
Współczuję osobom aromantycznym, pewnie albo umierają ze śmiechu nad tym dziełem, albo z frustracji nad brakiem rozróżnienia rodzajów miłości.
OdpowiedzUsuńTu nie trzeba nawet bycia aromantycznym...;)
UsuńNo jasne, tak tylko sobie rozmyślam, bo jako osoba bi mam przykładowo alergię na poważne rozmyślania 'czy mężczyzni i kobiety mogą byc przyjaciółmi'.
Usuń:D Tyle przemyśleń!
UsuńJako osoba aromantyczna, juz nie moge sie doczekac przyszlych analiz i smierci ze smiechu :D
UsuńNostariel
Cała Ameryka Januszy "CKNUKów" Pyziaków! To będzie wspaniałe!
OdpowiedzUsuń:D :D :D Tak o tym nie myślałam, ale faktycznie!
UsuńNa razie nie wiem, co o tym myśleć, początek nie brzmi tak głupio, jak Zmierzchy, Intruzy czy Rywalki, ale jak typowe słabe YA. Niemniej podejrzewam, że durnowato się zrobi, im więcej szczegółów świata przedstawionego się pojawi. Póki co pomysł jest dziwaczny i nie wygląda na przemyślany, a szkoda, bo jakiś tam potencjał w nim jest. Więc w sumie mój komentarz to +10 zbędność, ale chciałam dać znać, że przeczytałam. ;p
OdpowiedzUsuń"Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy go omija."
to jest dopiero Przydupasowy aforyzm. ;p
Jeszcze raz to powtórzę - stęskniłam się za analizami, cieszę się, że są!
Adria
'"Oto najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija człowieka, gdy go dopada, i wtedy, gdy go omija."
UsuńTo jest dopiero Przydupasowy aforyzm. ;p'
Och, narratorka w ogóle polubiłaby się z Przydupasem, oboje momentami lubią mówić dużo, podniośle i cokolwiek bez sensu.
Noo... Napisałam kiedyś miniaturkę gdzie facet bredził w tym stylu, z tym jednak, że to był zabieg celowy. Moja rada jest taka: gdy robi się zbyt kiczowato, wstawcie sobie w myślach w narrację zdanie "Palmy przeprowadzały fotosyntezę", to taka tabaka dla mózgu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa mam wrażenie, że nikt poza autorką nie wie do końca, o co jej chodziło, bo nawet 'oficjalne' tłumaczenie choroby na Delirium Wiki brzmi cokolwiek kulawo.
UsuńShaideen, też sprawdzałam w tym słowniku. :D
UsuńOgólnie to ta łacińska nazwa była dla mnie źródłem mnóstwa uciechy, a mówi to dumna autorka takiego potworka: "Fumare tibi et personis circa tui nocet", co na pewno też jest totalnie niepoprawne,ale ja przynajmniej nie wydaję tego drukiem...
Moje mroczne serduszko raduje się nad płaczem zebranych.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to nie, niestety, ale bym chciała. Cierpię ze wszystkimi, przypominając sobie tak zwaną fabułę. I boli. Dobrze chociaż, że nie znam łaciny :D
Mój problem z miłością jest zgoła inny, ale zawsze lubiłam myśleć w inną stronę, więc to może dlatego. Jak wspomniano ni cholery nie wiadomo, jaki dokładnie rodzaj miłości wywalono - czy tylko romantyczną, czy jednak wszystkie. Ale dla mnie jest tu większy problem - jeśli pozbyto się jakiejkolwiek formy kochania kogoś, to co z rzeczami z nią mniej lub bardziej związanymi? Jak poradzono sobie z przywiązaniem, empatią, troską, itepe, itede? To też zostało wygłuszone, zgłuszone, czy lek potrafi wyłączyć tylko... no właśnie nie wiem co. Moim zdaniem, gdyby chciano wywalić z życia człowieka miłość, trzeba byłoby się pozbyć o wielu więcej emocji czy reakcji w nim zachodzących, tak wiele rzeczy może być formą miłości, noż do... Ale tam ludzie zachowują się jak... Lekko sćpane i trochę żwawsze zombie, a nie banda rzucających się sobie do gardeł zwierząt, także ni wiem, ni rozumiem. No i plus - geniusz logistyki - wywalmy miłość, ale zostawmy nienawiść :D Tak, to ma sens.
" Jak poradzono sobie z przywiązaniem, empatią, troską, itepe, itede?"
UsuńJak się wkrótce przekonamy - nie poradzono sobie. To znaczy, autorce coś dzwoni, że jedno powinno wpływać na drugie, ale wykonanie...No cóż.
Ale fajnie,ze jesteście!
OdpowiedzUsuńAle to już było coś takiego,ze nie było emocji i wszyscy brali leki,tylko dwóch mogło mieć emocje,taki niby mistrz i uczeń."Dawca pamięci" czy jakoś tak.Jeff Bridges tam grał i Meryl Streep -jakąś zła kobietę z rządu.
Koncepcja tak sensowna,jak dwóch Sithów w Star Wars- jednego zabiją,drugi umrze na zawał i sprawa idzie się chędożyć.
A tu dokładnie jak w SW: upływa parę lat i nikt nie pamięta Jedi..
Ale dobrze się czyta!
Na pewno bohaterka zaskoczy nas wszystkich i się zakocha.
Pozdrawiam gorąco
Wasz Wierny Chomik
"Na pewno bohaterka zaskoczy nas wszystkich i się zakocha."
UsuńAleż skąd, no coś Ty! ;)
Wróciłyście! Yaaaay! :D
OdpowiedzUsuńZe wstydem przyznam, że nawet mnie ta książka zaintrygowała. Może przynajmniej nie będzie taka słodko-pierdząco-lukrowa jak u Cass, co?
Jak wielu innych, ciekawam co z np. miłością rodzicielską czy choćby instynktem macierzyńskim? W końcu dziecku miłość (przytulanie, gadanie, zabawy itd.) jest potrzebna do prawidłowego rozwoju. Jeśli w tym nowym wspaniałym świecie opieka rodzica ogranicza się do przewiń-nakarm, to pokolenie głównej bohaterki powinno przypominać tzw. dzieci Ceausescu (kto odważny, niech poczyta, to strasznie smutne). Ale autorka na to nie wpadła, prawda?
Spoiler alert: nie.
UsuńSłodkopierdząco (pomijając może czasami wątki okołotruloffowe) nie będzie, ale... no cóż, ta seria ma swoje własne problemy ;)
Mnie tu uderza co innego - jako human z wykształcenia i biolog z zamiłowania jednej rzeczy nie umiem pojąć: dziecko przywiązuje się do opiekunów, czuje się przy nich bezpiecznie, buduje bliskość z matką choćby dzięki karmieniu. I co, w dniu osiemnastych urodzin "Sory mamo ale już mi jesteś obojętna"?
OdpowiedzUsuńNo chyba, że autorka chce "leczyć" tylko zakochiwanie się, i to dosyć niedojrzałe, charakterystyczne raczej dla pierwszych miłości - w tym wypadku: jak to magiczne serum odróżnia zakochanie się w fajnej lasce od miłości do rodziców, dziadków, rodzeństwa?
Kasia
Podpowiedź: pierwsza opcja jest bliższa prawdzie. Ale co do owej bliskości...cóż, wkrótce zobaczycie, jak to wygląda w praktyce.
UsuńCoś mi się wydaje, że będzie bardzo niekonsekwentnie z tymi miłościami i ich brakiem ;)
UsuńA mnie na prawdę zastanawia jak wygląda kwestia miłosierdzia, miłości bliźniego lub miłości do zwierząt... o, albo miłości własnej!
UsuńNajważniejsza jest miłość do państwa, ot co.
UsuńCzytałam kilka lat temu tą trylogię. Szczerze mówiąc dla mnie pomysł na świat, w którym uznano miłość za chorobę i robiono ludziom,coś w stylu lobotomii, aby ograniczyć ich uczucia, to bardzo fciekawy i surrealistyczny pomysł. Pomimo licznych niedociągnięć, true loffów i przewidywalnych rozwiazań wątków, czytało mi się dobrze.
OdpowiedzUsuńTeż bronić książki nie mam zamiaru, ale akurat to, że główna bohaterka postrzega zakochanych, jako drapiących chodniki, może wynikać z propagandy.
A, że autorka miała w czasie pisania akurat takie poglądy na miłość, to coż...nikomu nie życzę, odczuwania złamania serca, czy życia w toksycznych związkach. A ogrom ludzi cierpi z takich powodów. Być może autorka zainspirowała się osobistymi odczuciami.
Mam też pytanie. Rozumiem, że Tłumaczenie nie wpływa na przebieg fabuły, czy na budowe świata przedstawionego.Jednsk na konstrukcje zdań już tak. Czy warto, więc ją oceniać skoro to praca tłumacza, a nie autorki?;)
Eva